[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To był wytrych uprzejmości.Żeby nikt mu nie odmówił.Potem, obok, zobaczył strój do raju.Miał sprawić, że nie będzie musiał zmuszać ludzi.Żeby wszyscy mówili „tak”.Żeby chcieli mu towarzyszyć.Zawsze marzył o zorganizowanej wycieczce.44Trzy cyfry wypisane na drzwiach powitały Ludivine, gdy wracała do biura po przerwie obiadowej: 666.Wyglądało to jak numer alarmowy.Prowokacja, skarciła się w duchu.Nie wiedziała, czy to wpływ pigułek przepisanych przez Lehmanna, czy tylko efekt powrotu do pracy, ale nie czuła się ani zdruzgotana psychicznie, ani przygnębiona po tej napaści.Oczywiście, z każdą chwilą coraz jaśniej uświadamiała sobie, że jej życie było stawką w partyjce pokera, że znalazła się na łasce i niełasce psychopaty, i to przyprawiało ją o dreszcz, nie to jednak było najgorsze.Bo najgorsze było wtargnięcie.Wdarł się do jej domu.Ten śmieć wszedł do jej mieszkania, naruszył intymność, kiedy się kąpała.Widział ją nagą, czołgającą się po posadzce.Pewnie chodził po mieszkaniu, dotykał jej rzeczy, zachowywał się, jakby był u siebie, i właśnie to było najgorsze.Ludivine nie potrafiła sobie tego wytłumaczyć, ale tak czuła.Przerażał ją fakt, że otarła się o śmierć, jednak najbardziej dotkliwe było to naruszenie jej prywatnego życia.Nie, nie doznała trwałej traumy.Była po prostu rozbita psychicznie.Guilhem wrócił z obiadu trochę wcześniej niż inni, uśmiechnięty od ucha do ucha – spotkał się z narzeczoną i Ludivine zastanawiała się, czy zazdrości mu tego bujania w chmurach, czy może irytuje ją jego beztroska, gdy wszyscy tu stają oko w oko z takimi potwornościami.Wolała nic nie mówić z obawy, że wtedy wyjdzie na jaw, że jest po prostu zazdrosna.Nigdy tak o sobie nie myślała, nie uważała się za romantyczkę i nie zamierzała zmieniać się w takich okolicznościach.Zadzwoniła do Sébastiena Vasseura z SRPJ w Wersalu, ale usłyszała, że jest nadgorliwa, zanim wymusiła na nim obietnicę przesłania akt sporządzonych po południu.Potem zaczęła grzebać w kolorowych teczkach ustawionych na półce pod ścianą biura.Były wszędzie, niektóre zawierały kilkudziesięciostronicowe akta spraw, inne były tak opasłe, że trzeba było zakładać na nie gumki, żeby się nie rozpadły.Przykucnęła i przekładała je – różowe, niebieskie, żółte, zielone, szybko czytając nagłówki, aż w końcu zatrzymała się na dokumentacji operacji z 10 maja, u Michała Balenskiego.Jeszcze raz pomyślała o Diane Codaert, już nie tylko z głębokim smutkiem wspominając to, co musiała wycierpieć ta mała, ale z przerażającą empatią przyprawiającą o kłucie w żołądku.Ludivine wiedziała, co znaczy znaleźć się twarzą w twarz ze swym katem, nie móc się bronić, uświadomić sobie, że nic nie można zrobić, że wszystko się skończyło.Niespodziewanie łzy napłynęły jej do oczu, więc przycisnęła pięść do ust, żeby je pohamować.Nie miała czasu na płacz.Była słabsza, niż sądziła.Przecież ten obłąkaniec zrobił, co chciał.Ludivine chwyciła teczkę i usiadła na krześle, żeby zabrać się do lektury.Dyskretnie zerknęła na Segnona i Guilhema, żeby sprawdzić, czy nie zauważyli jej wzburzenia.Obaj wpatrywali się w monitory komputerów.Uchwyciła jednak przelotne spojrzenie Segnona.Zachowywał się jakby nigdy nic, ale nic mu nie umykało…Raporty były dość szczegółowe, składały je wszystkie grupy pracujące na miejscu.Ich, napisany przez Guilhema, nie odbiegał od innych.Ludivine skupiła się na zeznaniach Jeana-Louisa Erto.Michał Balenski był niespokojnym duchem.Zawsze miał pod ręką nabitą broń.Kiedy tylko usłyszał krzyk: „Żandarmeria” i odgłos wyważanych drzwi, chwycił tę broń.Erto oberwał przy pierwszym strzale – pocisk otarł się o jego lewe ramię i o głowę i o mało nie ugodził funkcjonariusza, który szedł za nim.Erto ustalił, że Balenski ukrył się za fotelem z wysokim oparciem, i obawiając się o bezpieczeństwo swoje i podkomendnych, którzy dopiero wchodzili do sieni, w zasadzie bez żadnej osłony, odpowiedział ogniem.Wiedząc, że Balenski nabija broń, żeby wystrzelać ich jak króliki, nie tracił czasu na precyzyjne celowanie.Ten zbir albo jego ludzie – nacisnął spust, mając nadzieję, że trafi Balenskiego w ramię i w ten sposób go unieszkodliwi, ale kula mogła trafić w pierś, „więc niech tak będzie”, powiedział sobie.Trafił Balenskiego w głowę.Strzelali także dwaj jego ludzie – odruchowo, osłaniając wchodzących, bo słyszeli detonacje i uznali, że istnieje zagrożenie.Ich kule utkwiły w ścianie pokoju, nikogo nie raniąc.Bardzo źle się stało, irytowała się Ludivine [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki