[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyszedłem z wprawy.Trzeba będzie rozciąć but, a nie miał drugiej pary na zapas.Musiałbychodzić boso - wczesną wiosną, w górach, na takiej wysokości.Przerąba-ne.Zresztą, to i tak optymistyczne założenie, bo przecież na razie nie wie-dział, czy w ogóle w najbliższym czasie da radę chodzić.A przecież zoptymizmem rozstał się ćwierć wieku temu.- Jeśli końska wiedzma nie uzdrowi mi kostki, zapowiadają się dwaprzesrane miesiące.Jak nie więcej.Masz wodę? Napiłbym się.- Została na górze, przy koniu.- Kiepsko.Może będziesz musiał mnie tam zanieść.- Jak za starych dobrych czasów, co? W Jamie.Wtedy też brakowałonam wody, co?Orbek podszedł bliżej.- Muszę przepłukać usta.Kiedy mnie tak tu napierdalał, to ze dwa albotrzy razy trafił w jaja.Solidnie.Rzygałem.- Za dużo jarzyn, braciszku.To zle robi na żołądek.- Na dodatek, w drugą stronę wcale nie smakują już tak fajnie.Orbek otaksował wzrokiem zwłoki Tannera.- Nie wygląda na twardziela.- Już nie.- Tanner miał przyzwoite buty.Był wyższy, więc pewnie będątrochę za duże, ale lepsze to, niż odwrotna sytuacja.- Mój ostatni równiedobry przeciwnik był ukochanym synem klasztornego instruktora sztukwalki.Ten tutaj był chyba jeszcze lepszy.- Poważnie? Czy tylko próbujesz się tłumaczyć, dlaczego tak bardzoskopał ci tyłek?- Jedno i drugie.- Kto to w ogóle jest? Lubię wiedzieć, kiedy zabiję jakiegoś sławnegogościa.272 - Wiem tylko, że wywodzi się z Klasztorów.Ezoteryk, diabelnie dobry.Spędziłem z nim pół miesiąca i ani przez moment nie nabrałem podejrzeń,nic a nic.Facet nawet na chwilę nie wyszedł z roli.A dzisiaj? Nie używałprawej ręki, kiedy się wspinał.A wez spójrz na moje oko, to najlepiej do-wodzi, że z jego ręką wszystko w porządku.Udawał rannego, bo spodzie-wał się, że mogę mieć na niego baczenie.Udawał rannego od paru dni.Wiedział, że po tym go rozpoznam, ale wiedział też, że o wiele lepiej byćniedocenianym niż nieznanym.To robota zawodowca.Ten facet to praw-dziwy artysta.- Ktoś od was? Jak Dane albo Blackwood?Fist pokręcił głową.- Słyszałbym o nim.Może nawet znałbym go osobiście.Posłuchaj, Or-bek, muszę wziąć jego buty.- Zaraz.Najpierw mi powiedz, jak to możliwe, że taki z niego artysta, aty mimo to, go pokonałeś.- Nie ja, tylko ty.Przyznaję.W porządku?- W porządku, ale będziesz musiał przyznać potem jeszcze raz.Przyświadku.- Zrobię to.Ocaliłeś mi życie.- Drugi raz w tym miesiącu, co? Mój rekord.Jak go wywabiłeś z cienia?- Wpadłbym na to wcześniej, gdyby nie próbował mnie zatłuc naśmierć.- Zirytowany Fist machnięciem ręki wskazał przyszpiloną ciałemTannera kuszę.- Za bardzo przywiązuje się do swoich narzędzi.To błąd.- Aadna kusza.Szkoda, że taka pochlastana.- Nożowi też to nie wyszło na zdrowie.- No to jak, na co jeszcze czekam, co? Co masz mi powiedzieć? Prze-cież przeżyłeś, nie?Fist westchnął.- Zwietny strzał, Orbek.- Słucham?- Zwietne strzały, powinienem powiedzieć.Naprawdę doskonałe.- Może być.273 - Szkoda tylko, że spieprzyłeś zasadzkę.- %7łe co?- Za pierwszym razem nawet go nie drasnąłeś, snajperze za dychę.- Tak? To spróbuj, cwaniaczku w dupę jechany, trafić na sto jardów wdół zbocza, i to po ciemku.Z prawie pustego pistoletu, kurwa jego mać.- Nie mówię, że ja bym trafił, tylko że ty nie trafiłeś.- A ja mówię: wal się!- Nie przejmuj się tak.Na pewno jest tam gdzieś jakiś kamień, który jużnigdy nikogo nie zabije.- Wiesz co? Wrócę rano, zobaczymy, jak się wtedy będziesz czuł, co? Oile trafię tu za dnia.Mówiłem ci, że w tych górach żyją koshoi? I że zabiorętę ładniutką kuszę?- Na twoim miejscu bym tego nie robił.Zabije cię, jak się do niego zbli-żysz.- Hę?- Nie żartuję.- On żyje? Wygląda jak trup.Zmierdzi jak trup.- Jest mistrzem udawania.Orbek przewrócił oczami.- Znowu jakieś klasztorne sranie w banię?- Z tego samego powodu nie krwawi przesadnie.Dawno by mnie zabił,gdyby nie ty; wie, że jak tylko się ruszy, strzelisz.- Może i tak strzelę? Na wszelki wypadek.- Spróbujmy najpierw porozmawiać.- Namówisz go, żeby zmartwychwstał?- Być może.- Fist przekrzywił głowę.- Jak się tak w to wgryzć, braciew-dupie-mam-twoje-imię, chodzi o dziewczynę.Mam rację?Po dziesięciu sekundach absolutnej ciszy i bezruchu, kiedy zaczynał jużpowątpiewać, czy aby na pewno się nie pomylił, Tanner westchnął przecią-gle i mruknął:- Kurwa mać. DZIWY, DZIWY 2CHODZI O DZIEWCZYNPIEPRZ TO MIASTO.SPALIABYM CAAY ZWIAT, %7łEBY J OCALI.- CAINE (PRAC.HARI MICHAELSON)Z MIAOZCI DO PALLAS RIL- Jeżeli będziesz się poruszał bardzo, bardzo powoli, Orbek raczej cięnie zastrzeli - powiedział Jonathan Fist do umierającego zabójcy.- Chociażto pewnie niewygodne.Bardzo, bardzo powoli Tanner przeturlał się na bok, odsłaniając kuszę.- Wybaczcie, że nie wstanę.- Przód jego tuniki lśnił od krwi, która wświetle księżyca była całkiem czarna.- Co chcecie wiedzieć, skurwysyny?Orbek wziął go na cel.- Może na początek podaj nam jeden powód, dla którego nie mieliby-śmy cię torturować, aż się znudzimy, a potem palnąć ci w łeb.- Rób, jak chcesz.- Głos Tannera był tak samo zimny jak kamień, naktórym leżał, Miał płaską, miejską melodię mieszkańca Siedmiu Studni.- Itak nigdzie się nie wybieram.275 Fist westchnął.- Wolałem, kiedy udawałeś wieśniaka.- Nie mogę się doczekać, kiedy mi powiesz, co jeszcze ci się we mniepodoba.- O, tak lepiej.- Na początek powiedz, jak się nazywasz - zasugerował Orbek.- I dla-czego chciałeś zabić mojego młodszego brata.Tanner uniósł głowę i zerknął pytająco na Fista.- Powiedział  brata ?- To długa historia.- Z pewnością.Młody ogrillo podszedł bliżej.Obnażył kły.- Imię, chujku.- Orbek, nie za blisko.- Bo co? Wykrwawi się na mnie?- No tak, Orbek, bo ja to się przecież, kurwa, nie znam.Na niczym sięnie znam, a już najmniej na walce wręcz! Chcesz się wpierdolić prosto wręce faceta, który omal nie pobił mnie na śmierć uzbrojony tylko w niena-bitą kuszę i paskudny charakter? Proszę cię bardzo, podstaw mu to swojeszare dupsko.A ja sobie tu posiedzę z moim złamanym nadgarstkiem ikostką i będę cię dopingował, aż mi oba ślepia w pizdu zapuchną.Pasuje cito?Orbek spochmurniał, ale się cofnął o krok.Potem o drugi.- Stąd też trafię.- I ze stu jardów też mogłeś, więc wypierdalaj tam w podskokach.Seriomówię.Spadaj.Mięśnie nabrzmiały na karku Orbeka.- Najpierw niech się przedstawi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki