[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mijając szkołę, zerknęła w bok.%7łółty autobus właśnie wysa-dzał małych pasażerów.Dwaj zaaferowani nauczyciele zapędzalirozbrykane dzieci do drzwi budynku.Początek typowego dnia.Wszystko na swoim miejscu.Terri wiedziała, że jej dzieci już sąw środku, ale mimo to liczyła, że je zobaczy.Wyobrażała sobie,353jak wśród ogólnego gwaru wsuwają się do ławek w klasie.Będąmiały plastykę, matematykę, długą przerwę, zupełnie nieświa-dome, że wokół czyhają wszelkiego rodzaju niebezpieczeństwa.Terri wiedziała, że nie można ustrzec każdego dziecka przedkażdym zagrożeniem.To jednak nie zwalniało jej z obowiązku,żeby do tego dążyć.Komenda znajdowała się tylko kilka przecznic od szkoły iTerri skręciła na parking na tyłach.Chwyciła torbę, odznakę ipistolet.Uznała, że trzeba wygłosić profesorowi kolejny pół wy-kład, pół ostrzeżenie pod tytułem Ręce z dala od spraw policji.Na dworze było dość ciepło.Włamania, pomyślała.Im cieplejsze wieczory, tym więcej nocnych włamań.Frustrujące przestęp-stwa.Choć straty zazwyczaj nie były duże, firmy ubezpiecze-niowe żądały tomów papierków, a ofiary na dłuższy czas traciłyspokój ducha.Całe kryminalne przedsięwzięcie przeradzało sięw jeden wielki ból głowy.Terri przewidywała, że tego dnia czeka ją wertowanie rapor-tów i może wizyta w jakimś domu czy biurze, żeby obejrzećwybitą szybę albo wyłamane drzwi kuchenne.Weszła do ko-mendy.Zaraz za progiem jej spojrzenie padło na dyżurnego -siedział za kuloodporną szybą w holu.Sierżant, choć brzuchaty isiwy, dobrze sobie radził z obywatelami, którzy wpadali do bu-dynku z taką czy inną głośną skargą.Zwykle chodziło o to, żektoś nie trzymał psa na smyczy, że hałaśliwi studenci sikają wmiejscach publicznych albo że samochody są zaparkowane wniedozwolonych miejscach.Gdy tylko ich oczy się spotkały,sierżant wskazał w bok, na rząd twardych, plastikowych krzeseł.Prowizoryczna poczekalnia.- Ten facet do ciebie - powiedział przez szybę.Terri zawahała się, kiedy Mark Wolfe wstał.Wydawał się zdenerwowany, niewyspany i ogólnie jakiś nie-wyrazny.Nie przywitała się z nim i nie dała mu dojść do słowa.- Dlaczego profesor Thomas dzwonił do mnie z twojego te-lefonu?Mężczyzna wzruszył ramionami.354- Pomagam mu w badaniach i poprosił.- Jakich badaniach?Poruszył się niespokojnie.Zniżył głos.- Dlatego tu jestem.To znaczy, powinienem dać sobie z tymspokój, ale staruszek.- Panie Wolfe, jakich badaniach?- Pomagałem mu szukać tej dziewczyny.Małej Jennifer.Tej, co zaginęła.- Jak to  pomagałeś ? I co to znaczy  szukać ?- On uważa, że mała musi być na jakiejś stronie porno.Maróżne odjechane teorie na temat tego, dlaczego ją porwali i.-urwał.Terri Collins niewiele z tego rozumiała, a już określenia  od-jechane teorie w ogóle.- To co tu robisz? Mogłeś po prostu zadzwonić.Wzruszył ramionami.- Staruszek się nie pokazał.Obiecał, że rano przyjdzie domnie, żebyśmy jeszcze popracowali.Nawet wziąłem sobie wol-ne.Do cholery, mieliśmy.- Nie wspomniał o obiecanych mupieniądzach.- Co mieliście? - spytała ostro Terri.- Pokazywałem mu to i owo w Internecie.- Mówił powoli,ostrożnie.- Chciał zobaczyć, rozumie pani, różne dziwne rzeczy.To znaczy, jest psychologiem, na litość boską, ja mu tylko po-magałem.Nie miał pojęcia, jak i gdzie surfować, i.- A ty miałeś - wcięła mu się Terri.Posłał jej spojrzenie:  co na to poradzę? - Proszę mnie zle nie zrozumieć.Nawet polubiłem tego sta-rego pierdziela.- W głosie Wolfe'a brzmiała dziwna czułość.-Jasne, to wariat.Ale zdeterminowany, no wie pani.- Zawahałsię i popatrzył badawczo na kamienną, pokerową twarz detektywCollins.Nagle jakby zmienił taktykę i przybrał stanowczy ton.-Muszę z panią porozmawiać.Ale na osobności.- Na osobności?- Mhm.Nie chcę narobić sobie kłopotów.Pani detektyw, jatu próbuję spełnić dobry uczynek.Z profesorem nie jest355najlepiej.Kurde, pani też na pewno to zauważyła.- Spojrzał nanią w oczekiwaniu na znak zgody.- No.martwię się o niego,nie? To grzech? Nie może mi pani trochę odpuścić?Milczała.Nie bardzo chciało jej się wierzyć, że przestępcanagle stał się porządnym, troskliwym, purytańskim uczciwymobywatelem.Coś jednak kazało mu przyjść do komendy i musiałto być silny bodziec, bo ludzie pokroju Marka Wolfe'a unikająpolicji jak ognia.- W porządku - powiedziała.- Możemy pomówić na osob-ności.Ale najpierw wyjaśnij dlaczego.Wolfe posłał Terri uśmiech, który tylko pogłębił jej podejrze-nia.- Cóż.Przypuszczam, że nasz przyjaciel profesor zamierzakogoś zastrzelić.- Nie wiedział, czy to prawda, czy nie.Ale potym, jak stary wymachiwał mu przed nosem pistoletem półauto-matycznym, nie uważał tej hipotezy za bezzasadną.A jeśliuwzględnić możliwość, że pistolet wystrzeli przypadkiem, praw-dopodobieństwo, że ktoś zginie, stawało się całkiem spore.Pojechali do domu profesora, mimo że Wolfe przekonywał,że tam go nie zastaną.Jego słowa się potwierdziły: samochódzniknął, drzwi wejściowe stały otwarte.Terri bez wahania wtar-gnęła do środka, Mark trzymał się krok za nią.Ona zdawała so-bie sprawę, że łamie regulamin; on był tylko ogromnie ciekawy.- Jezu - mruknął.- Ale bajzel.Powitał ich nieład.Terri nie zwracała na to uwagi - choć za-uważyła, że dom wygląda gorzej niż podczas jej pierwszej wizy-ty.Wszelkie ślady prób sprzątania zniknęły.Na każdej po-wierzchni walały się ubrania, naczynia, śmieci, papiery.Jakbyprzeszło tornado.Podniosła głos:  profesorze Thomas? - choć wiedziała, że gonie zastali.Przeszła przez salon:  Profesorze Thomas, jest pantu? Wolfe zniknął w bocznym pokoju [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki