[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ciągła praktyka tak ich wyćwiczyła, że w ręcznym spotkaniumogliby dotrzymać nawet polskiej komputowej jezdzie, na rajtarów zaślub dragonów pruskich, o ile liczba była równą, chodzili jak wilcy naowce.W bitwie bronili szczególniej ze straszną zajadłością ciał swychtowarzyszów, aby się potem skarbami ich podzielić.Teraz przechodziliprzed panem Kmicicem z wielką fantazją, brząkając w litaury, świsz-cząc na końskich piszczelach i potrząsając buńczukiem, a szli tak sfor-nie, że i regularny żołnierz nie szedłby lepiej.Za nimi ciągnęła drago-nia, przez pana Andrzeja z mozołem wielkim z ochotników wszelkiegorodzaju utworzona, zbrojna w rapiery i muszkiety.Dowodził nią dawnywachmistrz Soroka, teraz do godności oficerskiej, a nawet kapitańskiejpodniesion.Pułk ów, przybrany jednostajnie w mundury zdobyczne,zdarte z dragonów pruskich, składał się przeważnie z ludzi niskiegostanu, ale właśnie pan Kmicic lubił ten rodzaj ludzi, bo słuchał ślepo iwszelkie trudy bez szemrania znosił.W dwóch następnie idących chorągwiach wolentarskich służyłasama szlachta, mniejsza i większa.Były to duchy burzliwe i niespokoj-ne, które pod innym wodzem zmieniłyby się w kupę drapieżników, alew tych żelaznych rękach stały się podobne do regularnych chorągwi isame rade zwały się  petyhorskimi.Ci, mniej na ogień od dragonówwytrzymali, byli za to w pierwszej furii straszniejsi, biegłością zaś wręcznym spotkaniu przewyższali całe wojsko, bo każdy sztukę fechtówposiadał.Za nimi na koniec przeciągnęło około tysiąca świeżych wolentariu-szów, ludu dobrego, ale nad którym siła trzeba było jeszcze pracować,by się stali do sprawnego wojska podobni.Każda z tych chorągwi, przechodząc koło figury, podnosiła okrzyksalutując przy tym pana Andrzeja szablami.On zaś radował się corazwięcej.Siła to przecie znaczna i nielicha! Wiele już z nią dokazał, wie-le krwi nieprzyjacielskiej wytoczył, a Bóg wie, czego jeszcze dokonaćpotrafi.Dawne jego winy wielkie, ale i świeże zasługi niemałe.Oto po-wstał z upadku, z grzechu i poszedł pokutować nie w kruchcie, ale wpolu, nie w popiele, ale we krwi.Bronił Najświętszej Panny, ojczyzny,króla, i teraz czuje, że mu na duszy lżej, weselej.Ba! nawet dumąwzbiera serce junackie, bo nie każdy tak by sobie dał rady jako on!NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG321Tyle przecie jest szlachty ognistej, tylu kawalerów w tej Rzeczypo-spolitej, a czemu to żaden na czele takiej potęgi nie stoi, ani nawet Wo-łodyjowski, ani Skrzetuski? Kto przy tym Częstochowę osłaniał, królaw wąwozach bronił? Kto Bogusława usiekł? Kto pierwszy wniósłmiecz i ogień do Prus Elektorskich?! A owo i teraz na %7łmudzi prawiejuż nie masz nieprzyjaciół.Tu pan Andrzej uczuł to, co czuje sokół, gdy rozciągnąwszy skrzy-dła wzbija się wyżej i wyżej! Przeciągające chorągwie witały go grom-kim okrzykiem, a on głowę podniósł i pytał sam siebie:  Dokąd teżdolecę?  I twarz mu spłonęła, bo w tej chwili wydało mu się, że het-mana w sobie nosi.Lecz ta buława, jeżeli go dojdzie, to dojdzie z pola,z ran, z zasługi, z chwały.Nie zamigoce mu już nią przed oczyma ża-den zdrajca, jak w swoim czasie migotał Radziwiłł, jeno wdzięcznaojczyzna włoży mu ją w dłoń z woli królewskiej.A jemu, nie troskaćsię o to, kiedy to przyjdzie, jeno bić i bić bić jutro, jak pobił wczoraj!Tu rozbujała wyobraznia kawalerska powróciła do rzeczywistości.Dokąd ma ruszyć z Troupiów, w jakim nowym miejscu o Szwedówzahaczyć?Wtem przypomniały mu się listy oddane przez Akbah-Ułana, a zna-lezione przy trupie Hamiltona; sięgnął więc ręką w zanadrze, wydobył,spojrzał i zaraz zdumienie odbiło się na jego twarzy.Na liście bowiem stał wyraznie napis, niewieścią skreślony ręką: Do JMP Babinicza, pułkownika wojsk tatarskich i wolentarskich. Do mnie?. rzekł pan Andrzej.Pieczęć była złamana, więc prędko otworzył list, uderzył wierz-chem dłoni po papierze i począł czytać.Ale jeszcze nie skończył, gdy mu ręce zadrgały, zmienił się na twa-rzy i zakrzyknął: Pochwalone imię Pańskie! Boże miłosierny! oto i nagroda docho-dzi mnie z rąk Twoich!Tu chwycił podnóże krzyża w obie ręce i płową czupryną począłbić w cokół.Inaczej dziękować Bogu w tej chwili nie umiał, na więcejsłów modlitwy się nie zdobył, bo radość objęła go do wichru podobna iaż hen, pod niebo uniosła.Oto list był od Anusi Borzobohatej.Szwedzi znalezli go przy JurkuBillewiczu, a teraz przez drugiego trupa doszedł rąk Kmicicowych.Wgłowie pana Andrzeja tysiączne myśli przelatywały z szybkością strzałtatarskich.NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG322Więc Oleńka była nie; w puszczy, ale w partii billewiczowskiej? Ion właśnie ocalił ją, a z nią razem te Wołmontowicze, które niegdyś zakompanionów z dymem puścił! Widocznie ręka boska kierowała jegokrokami tak, aby za jednym zamachem wynagrodził za wszystkiekrzywdy i Oleńce, i Laudzie.Oto zmazane jego winy! Możeli ona terazmu nie przebaczyć albo ta szara brać laudańska? Mogąli go nie błogo-sławić? I co powie umiłowana dziewczyna, która go za zdrajcę uważa,gdy się dowie, że ów Babinicz, który Radziwiłła obalił, który po pasnurzał się we krwi niemieckiej i szwedzkiej, który na %7łmudzi nieprzy-jaciela wygniótł, wyniszczył, do Prus i Inflant przepędził, to on, toKmicic, ale już nie zabijaka, nie banit, nie zdrajca, jeno obrońca wiary,króla, ojczyzny!A przecie zaraz po przestąpieniu granicy żmudzkiej byłby pan An-drzej na cztery strony świata rozgłosił, kim jest ów przesławny Babi-nicz, i jeśli tego nie uczynił, to jeno dlatego, że się obawiał, iż na samdzwięk prawdziwego jego nazwiska wszyscy się od niego odwrócą,wszyscy go będą podejrzewać, odmówią pomocy i ufności.Dopierożledwie dwa lata upłynęły, jak obłąkany przez Radziwiłła wycinał techorągwie, które razem z Radziwiłłem przeciw królowi i ojczyzniepowstać nie chciały.Przed dwoma ledwie laty był prawą ręką wielkie-go zdrajcy!Lecz teraz zmieniło się wszystko! Teraz, po tylu zwycięstwach, wtakiej chwale, ma prawo przyjść do dziewczyny i powiedzieć jej:  JamKmicic, ale twój zbawca! Ma prawo krzyknąć całej %7łmudzi:  JamKmicic, ale twój zbawca!A zatem Wołmontowicze przecie niedaleko! Tydzień ścigał Babi-nicz Hamiltona, lecz Kmicic prędzej jak w tydzień będzie u nóg Oleń-ki.Tu powstał pan Andrzej, blady ze wzruszenia, z płonącymi oczy-ma, z promienną twarzą, i krzyknął na pachołka: Konia mi prędzej! żywo! żywo!Pacholik podprowadził karego dzianeta i sam zeskoczył strzemiępodawać, lecz stanąwszy na ziemi rzekł: Wasza miłość! obcy ludzie jacyś ku nam od Troupiów z panemSoroką jadą i suną rysią. Mniejsza mi z nimi!  odrzekł pan Andrzej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki