[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tweedowy gamiturek będzieprzynajmniej konkretnym pretekstem do drwin, czymś, z czego i on sam mógłby się śmiać.Jarmark odbywał się na łące za kościołem i domem Kivimaa, najbogatszego gospodarza wokolicy, w miejscu, gdzie krzyżowały się dwa płoty z plecionych brzozowych gałęzi.Naśrodku łąki chłopi wykosili duże koło, poza którym trawa wznosiła się na wysokość piersi.Esko zwolnił kroku, otarł pot z czoła i skupił się na tym, aby z całkowicie obojętnym iswobodnym wyrazem twarzy spokojnie spacerować między straganami i namiotami, międzyhandlarzami koni, którzy stali tu i ówdzie po dwóch lub trzech, z kciukami zatkniętymi za paski od spodni, i wiejskimi chłopcami w odziedziczonych po ojcach za dużych czapkach zdaszkiem i kapeluszach derby.Już zaczął cieszyć się, że nikt go nie rozpoznał, kiedy naglezobaczył zmierzającego w jego kierunku syna Bongmana.Syn Bongmana był o rok starszy od Esko i w ciągu ostatnich kilku miesięcy gwałtownieurósł, przez co wyglądał tak, jakby jego ciało rozpaczliwie usiłowało uciec nie tylko zubrania, ale także od wszystkiego, co go otaczało.Twarz miał dosłownie usianą trądzikowymikrostami, trudno więc było się dziwić chłopom, którzy często nie potrafili oderwać od niejwzroku, a kiedy wreszcie to czynili, zaczynali nerwowo żuć swoje fajki i niewyrazniemamrotać pod nosem.Stary Bongman był otyły, natomiast młody nieprawdopodobnie chudy,chudy do tego stopnia, że z pewnością mógłby bez najmniejszego trudu przejść przez uchoigielne prosto do królestwa niebieskiego.Ale syn Bongmana bynajmniej nie zdradzałzainteresowania życiem wiecznym.Większość czasu spędzał w lesie i otwarcie twierdził, żezna czarowników, od których uczy się, jak polować i hipnotyzować niedzwiedzie.W czasach,kiedy obaj chłopcy biegali razem po lesie, przed pożarem, który pochłonął dom Vaananenów,Esko widział kiedyś, jak syn Bongmana złapał kaczkę, skręcił jej kark ruchem tak delikatnymi naturalnym, jakby strzepywał ręcznik, potem zaś na wszelki wypadek poderżnął ptakowigardło. Idzie Człowiek z Blizną w idiotycznym ubraniu  odezwał się syn Bongmana.Esko bez wahania wpadł do najbliższego namiotu i wybiegł z drugiej strony.Kiedy sięobejrzał, zobaczył obute w ciężkie czarne trzewiki stopy syna Bongmana, który właśnieruszył w pogoń za nim, wybierając dokładnie tę samą trasę.Esko obiegł namiot i wszedł doniego po raz drugi.Chwilę rozglądał się po mrocznym wnętrzu, nim przykucnął wnajciemniejszym kącie, zadowolony ze swego fortelu i pewny, że okaże się on skuteczny.Tkanina namiotu załopotała i wydęła się, jakby usiłowała walczyć ze światłem.Chwilamiwydawało się, że namiot odniósł zwycięstwo i wtedy materiał opadał swobodnie, z pełnymsatysfakcji westchnieniem, a pokonane światło wycofywało się z ciemnego wnętrza.I zarazpłótno znowu zaczynało łopotać wściekle, jakby namiot miał lada chwila wzbić się wprzestworza.Wiatr unosił założony na szczycie kawał tkaniny, pomagając swemusojusznikowi, światłu, dostać się do środka i wypędzić mrok.Esko dziwił się, że nikt pozanim nie dostrzega tej walki na śmierć i życie.Wieśniacy stali grupkami, siedzieli na ławkachlub leżeli na ziemi, śmiejąc się, wymieniając szeptem jakieś uwagi i najwyrazniej czekając narozpoczęcie zupełnie innego widowiska.W końcu na środek wyszedł mężczyzna wpoprzecieranym w wielu miejscach garniturze i w słomianym kapeluszu zsuniętym daleko zczoła.Uśmiechnął się, zakasłał i przedstawił widzom innego człowieka, który zaraz zacząłżonglować szklanymi kulami i pałeczkami.Esko pomyślał, że nie ma w tym nic szczególnegoi cały spektakl wypada bardzo blado w porównaniu z grą światła i cienia, jaką przed chwiląoglądał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki