[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przykro mi, nikt oprócz mnie nie zgodził się przyjechać - objaśniła,siląc się na uprzejmość.- Postaram się jednak, żeby był pan ze mniezadowolony - dodała, po czym spuściła skromnie oczy z udawanymszacunkiem.- Pieprzona Chinka, tylko tego nam brakowało! Jakby za mało tubyło tych cholernych czarnuchów!Nie podnosząc wzroku, zastanawiała się, jak to możliwe, że jej ojciec,ponoć łagodny, mądry, niemal święty, mógł kiedykolwiek przyjaznić siępolgaraouslandasc z tym okropnym człowiekiem.- May zdążyła już zdziałać cuda, tato - usłyszała i obejrzała sięszybko.Korytarzem nadchodził Bryce.Szedł sztywno, bez uśmiechu,niczym kowboj ostrożnie podchodzący do wierzgającego, dzikiegorumaka.- W jeden dzień zrobiła więcej niż wszyscy razem wzięci przezostatnie tygodnie.Archer z wyniosłą miną zignorował jego słowa.- Co takiego niby zdążyłaś zrobić? - zwrócił się do Mei.- Gadaj!Wyliczyła posłusznie wszystkie czynności, które wykonała tego dnia.- A gdzie twoja matka? - warknął do syna, nie odwracając głowy.- Pani Llewellyn teraz śpi - zamiast Bryce'a odpowiedziała Mei.Archer milczał.Patrzyła na niego, stała tuż obok, lecz nie czułastrachu przed mordercą.Nic jej nie zrobi.Nie pokrzyżuje jej planów.Nawet gdyby postanowił ją odesłać do Darwin, zorganizowanie podróżyzajęłoby sporo czasu.- Trzymaj się od tej dziewuchy z daleka, zrozumiano? - odezwał sięznowu.- Znałem kiedyś zdzirę, całkiem podobną do tej, którawykończyła pewnego faceta.Równy był z niego gość, aż żal byłopatrzeć.Nie mam więc zamiaru cackać się z następną wywloką! -wycedził i odszedł ciężkim krokiem, wystukując obcasami rytm napodłodze.Bryce poczerwieniał z zakłopotania.Jego oczy zdawały się błagaćMei o wybaczenie.Nie wymówił jednak jakiejkolwiek prośby, nie chcącjeszcze bardziej jej upokarzać.I siebie też.Odwróciła się do niego, lecz w jej oczach nie było smutku ni gniewu.Przeciwnie, serce Mei wypełniała przedziwna radość.Doskonale wie-działa, o kim wspomniał Archer.Choć nie była podobna do swojejmatki, kobiety niezwykłej wprost urody, to jednak jej widok przywołałArcherowi na pamięć postać Lian.Być może obraz znienawidzonejChinki zasiał w jego duszy ziarno niepokoju.Być może podświadomieprzeczuwał, że kolejna Chinka zmieni jego życie na ranczu w koszmar.Niech zgrzyta zębami.Niech się boi.Nigdy dotychczas Mei nie byłatak pewna, że przyjazd do Jimiramiry był jej przeznaczony.polgaraouslandasc ROZDZIAA SZESNASTYPrzechadzka po okolicy nie doszła do skutku ani tego wieczora, aniprzez cały następny tydzień.Bryce'a wysłano z pocztą i zaopatrzeniemdo jednego ze zbiorczych obozów daleko na krańcach rancza, Archer zaśzostał, by mieć na oku Mei i Violę.Mei miała nadzieję poobserwować zbliska mordercę swego ojca, ale prawie go nie widywała, bowiem, jaksię zdawało, nie znosił towarzystwa żony.Powoli przywracała więc domdo ładu oraz nadzorowała Emmę i jej siostrę Millie, które pod jejkierunkiem czyściły, sprzątały i porządkowały obejście.Któregoś dnia Mei z Millie odkryły zaniedbany kurnik, w którymwiodły prym koguty.Szybko i sprawnie przywróciły na grzędachrównowagę płciową, nie oszczędzając rozpanoszonych w nadmiarzesamców.Ku zaskoczeniu nowej gospodyni, Henry stawiał się co rano dopracy, gotów wykonać przydzieloną mu część obowiązków.Z jegopomocą udało się wyszorować do czysta wędzarnię.Larry, który pojawiłsię na ranczu zgodnie z zapowiedzią Bryce'a, okazał się znakomitymkucharzem.Ponadto bez szemrania tolerował asystę Sally, co wcale niemusiało być oczywiste.Dzięki temu, jak również dzięki niespodziewanejobfitości drobiowego mięsa oraz świeżym dostawom z Darwin, potygodniu posiłki w Jimiramirze stały się całkiem zjadliwe.Większość czasu Mei spędzała z Violą.Zdołały uporać się zpoczątkowymi trudnościami i niebawem doszły do pewnej codziennejrutyny - rano kąpiel i świeże ubranie, potem spacer, który wyrazniepoprawiał chorej nastrój.Obiad, sjesta, rozmowa albo po prostuczesanie.Wreszcie kolacja i sen.Pierwszą gwałtowną burzę, która zapowiadała nadejście porydeszczowej, Viola i Mei oglądały z werandy.Siekące niebo błyskawicemigały w oczach, od piorunów trzęsły się szyby w oknach.Gdypolgaraouslandasc zagrzmiało po raz kolejny, Viola drgnęła, jakby grom przebił się dozamkniętego świata jej wyobrazni i obudził ją na moment z uśpienia.- Nienawidzę pory deszczowej - powiedziała.Mei przeraził jadowityton jej głosu.- Boi się pani burzy?- Piorun to głos Boga.Położyła dłoń na ramieniu chorej.Nie przypuszczała, że w świecieLlewellynów jest miejsce na Boga.- Jest na mnie wściekły - ciągnęła tymczasem Viola.- Jakbym niedość zapłaciła za swoje grzechy.- Dlaczego jest wściekły?- Bo miałam poślubić tego biedaka, Freddy'ego Colsona, dlatego namnie krzyczy.- Bóg na panią krzyczy?- Nie, głupia.Mój ojciec.Mei próbowała poskładać tę tajemniczą łamigłówkę w jakąś sensownącałość.Piorun, Bóg, ojciec? Co to wszystko znaczy?- Piorun to tylko głos natury, nie ma z panią nic wspólnego.Viola zmierzyła ją wzgardliwym spojrzeniem.- Wszystko co złe ma coś wspólnego ze mną.Deszcz padał przezcałą noc.Mei modliła się, by Bryce wrócił jak najszybciej.Wiedziała, żespieczona upałem ziemia nie wchłania deszczu, i bała się powodzi.Zagłębienia i wyschnięte koryta rzeczne wypełniały się mętną kipielą,która żłobiła w ziemi nowe kanały.Zaś rzeka Wiktoria, choć odległa owiele mil od rancza, wiele razy w przeszłości przybierała w ciągu kilkuzaledwie godzin i zalewała pastwiska.Następnego ranka Archer pojawił się niespodziewanie w kuchni,gdzie Mei, Larry i Sally spożywali śniadanie.- Ty, żółta, chodz no tu - rzucił opryskliwie i zaraz wycofał się nawerandę.Mei strzepnęła okruchy z ciemnej spódnicy i pospiesznie podążyła zanim.Czekał pochmurny, ze zmarszczonymi brwiami, ubrany wsztormiak, niebieski podkoszulek i wystrzępione spodnie.Zmrużył oczydo bezlitosnych szparek, a usta wykrzywił mu cyniczny grymas.polgaraouslandasc - Umiesz dopilnować mojej żony? - spytał bez ogródek.Powstrzymała się od uwagi, że robi to codziennie.Wiedziała, żeArcher nie sypiał w domu.Nocował w zabudowaniach gospodarczych, aposiłki jadał razem z pracownikami.- Tak.- Ma nie po kolei w głowie - stwierdził obcesowo i nie czekając naodpowiedz, dodał: - Nie podoba mi się, że tu zostajesz, ale nie mamwyboru.Mam kupę spraw do załatwiania.Jutro rano wyjeżdżam.- Wszystkiego dopilnuję.- A myślisz, że za co ci płacę? Niezle znasz angielski.Gdzie się gouczyłaś?- Urodziłam się w Darwin, znam angielski od dziecka.- Twoi rodzice to Chińczycy?- Tak.- Oboje?- Jedna z moich babek była angielską misjonarką - Mei zmyślała jakz nut.- Wyszła za dziadka, który był Chińczykiem i.- Tutaj nie ma mowy o takich sprawach, jasne?- przerwał jej i popatrzył na nią ostrzegawczo.- Chcesz mieć męża, to znajdz sobie Chińczyka w Darwin.Próbowała doszukać się w nim choćby jednej pozytywnej cechy,czegoś, co tłumaczyłoby przyjazń Archera Llewellyna z jej ojcem.Prawdę mówiąc, poczułaby się lepiej, gdyby taką cechę znalazła.Wiem, że martwi się pan o żonę i dlatego traktuje mnie taknieuprzejmie - odezwała się życzliwie, jednak on obrzucił jąpogardliwym spojrzeniem i odparł:- Jeśli chcesz znać prawdę, to martwię się tylko o to, żeby nie spaliłami domu.A przy okazji całego buszu.Nie obchodzi mnie, co się z niąstanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki