[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tym, którzy umieli go wykorzystać, torren zapewniał niezrównaną mobilność na poluwalki.Kwadratowe bloki mogły z równą łatwością maszerować w każdą stronę - wystarczyło,by tworzący je żołnierze wykonali zwrot - a luki w każdym szeregu pozwalały jednostkomcofać się pod naporem przeciwnika ze świadomością, że zawsze znajdą się przyjazne oddziałygotowe osłaniać je z boków.Pierwszy szereg można było wykorzystać do zatrzymanianieprzyjaciela, podczas gdy druga linia atakowała przez luki, zadając przeciwnikowi kolejneuderzenia.Mniej doświadczone oddziały często traktowały owe przerwy jak okazję doprzełamania nieprzyjacielskiego szyku i szarżowały prosto w ich środek tylko po to, byznalezć się w pułapce.Jak gdyby taktyczne zalety torrenu nie wystarczały, każdy toporski piechur dostawał zprzydziału sięgającą ud kolczugę, stalowy napierśnik i stalowe nagolenniki.Było to o wielelepsze wyposażenie niż była w stanie zapewnić swoim ludziom większość armii - jak naprzykład wojsko Cesarstwa Włóczni, które opierało się na zaciężnych kontyngentachwystawianych przez feudałów.Nawet najzamożniejszy włóczniczy baron czy hrabia miałbykłopoty z zapewnieniem swoim żołnierzom pancerzy dorównujących jakością przydziałowejzbroi królewsko-cesarskiej armii.Bez względu jednak na to, jak była ona doskonała,najważniejszym elementem uzbrojenia mułów króla-imperatora" były długie, cylindrycznetarcze, osłaniające żołnierzy od szyi do kolan i w ciasnym szyku tworzące ścianę nie doprzebicia.Pod osłoną owych tarcz atakowali oni wrogów lekkimi włóczniami i krótkimi mieczami.Włóczniami można było rzucać podczas natarcia, rażąc zbliżającego się przeciwnikaśmiercionośnym gradem pocisków, ale równie często używano ich w walce wręcz - wówczaskażdy Toporczyk wysuwał swoją włócznię przez wąski otwór między własną tarczą a tarcząsąsiada z prawej.Długość drzewca dawała mu zasięg większy niż miała większość uzbrojonychw miecze napastników, ale nawet gdy włócznia została już ciśnięta bądz złamana, nikt nie byłw stanie go dosięgnąć, dopóki szyk jego formacji nie został złamany.Krótki miecz byłprzeznaczony do zadawania pchnięć, a mierzące niewiele ponad osiemnaście cali ostrze wdłoni dobrze wyszkolonego weterana stawało się zabójcze.Równie ważną rolę, nawet jeśli nie robili tego w tak spektakularny sposób, odgrywalinajlepsi na świecie imperialni kwatermistrzowie i inżynierowie wojskowi.Jedyną słabościąToporczyków był brak jazdy.Królewsko-cesarska konna piechota była dokładnie tym - konnąpiechotą, bardziej mobilną dzięki dosiadanym koniom (lub mułom), ale walczącą pieszo.Niebyła to konnica, choć wchodzących w jej skład żołnierzy szkolono do walki z końskiegogrzbietu (tyle o ile), a to na wypadek, gdyby zmusiła ich do tego nagła konieczność.Istniałalekkozbrojna i średniozbrojna jazda toporska, ale stanowiła ona mniej niż dziesięć procentstałej armii imperialnej.Na nieszczęście dla wrogów imperium dom Kormaka tak naprawdę nie potrzebował potężnejjazdy.A raczej już ją miał, z tym że po prostu należała do kogoś innego.Cesarstwo iKrólestwo Sothoii były sprzymierzeńcami od ponad ośmiuset lat i tylko szaleniec z własnejwoli stawiłby czoła toporskiej piechocie wspieranej przez vonderlandzkich łuczników i jazdęSothoii.Bahzell nie miał najmniejszej ochoty zobaczyć, jak naciera na niego królewsko-cesarskaarmia, bez względu na to, czy wspierałaby ją jazda Sothoii, czy nie, ale w tej chwili widoktwardych, zahartowanych w boju wartowników wydał mu się niemal równie uspokajający jaksamej Zachodniej Bramy.Dostrzegł ich zdziwienie wywołane widokiem jego stroju i ukryłuśmiech, zastanawiając się, co pomyśleli sobie o hradani w barwach zakonu Tomanaka.Bylijednak zbyt dobrze wyszkoleni, by zareagować otwarcie, a niewzruszony porucznikdowodzący oddziałem straży uniósł do góry pięść, odpowiadając salutem na salut Bahzella,jak gdyby widywał hradani codziennie.W długim tunelu pod murami, pomimo stukotu kopyt, pobrzękiwania broni i skrzypieniaskórzanych elementów uzbrojenia, nie mówiąc już o wozach i ich zaprzęgach, panowała cisza,która wydawała się wręcz nienaturalna, ale śnieżyca znów czekała na nich po drugiej stroniemurów.Budynki miejskie osłabiały nieco jej siłę, lecz wichura wciąż wyła niczym duszauwięziona w piekle Krahany, a po krótkiej chwili wytchnienia w tunelu wydała sięstrudzonym wędrowcom jeszcze gorsza.Bahzell zadrżał, odwracając się do Wencita.- Gdy zdecydowałeś się wyjechać po nas, nie miałeś przypadkiem na myśli jakiegośkonkretnego miejsca, gdzie chciałeś nas zaprowadzić?- Prawdę mówiąc, owszem - przyznał Wencit.- Jedzcie za mną.Lekko trącił konia piętą i pokłusował przez zawieję opustoszałą ulicą, a Bahzell i jegotowarzysze podążyli za nim w głąb miasta.ROZDZIAA DZIEWITYTego wieczoru Bahzell zdążył przyjrzeć się Toporzysku tylko w przelocie.Zapamiętałwrażenie przestrzeni i aleje tak proste, jak gdyby wytyczono je pod linijkę, których szerokośćkontrastowała jaskrawo z bardziej kameralnymi ulicami Belhadan.Niektóre szczegóły wryłymu się w pamięć z zadziwiającą klarownością - wspaniała grupa posągów, które wyłoniły sięnagle z tumanu kłębiącej się bieli, gdy dotarli do jakiegoś większego skrzyżowania, czywydający się nie mieć końca rząd przysypanych śniegiem fontann (wyłączonych na zimę) naogromnym, brukowanym placu.Ale widoczność była zbyt słaba (a on zbyt zmarznięty), byzapamiętać coś więcej.Nie to, żeby nie zdawał sobie sprawy, że idzie przez najwspanialszemiasto znanego świata: po prostu miał zbyt wiele rzeczy na głowie i zbyt wiele śniegu woczach, by móc docenić uroki scenerii.Jego nastawienie uległo gwałtownej zmianie, gdy tylko dotarli na miejsce.Czarodziej ściągnął wodze, zatrzymując się na kolejnym placu, jeszcze większym od tychmijanych przez nich do tej pory
[ Pobierz całość w formacie PDF ]