[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nowinę przyniosła jej Klara, służąca.- Kobieta, powiadasz? Trup kobiety przed kominkiem pułkownika Bantry’ego?- Tak, prosz’pa.i powiadają, że była golusieńka, prosz’pa.ani niteczki nie miała na sobie, prosz’pa.- Wystarczy, Klaro.Obejdzie się bez szczegółów.- Tak, prosz’pa, i powiadają, że najpierw myśleli, że to ta młoda panna pana Blake-‘a, którą on zawsze przywozi na weekendy.Ale teraz mówią, że to całkiem inna panna.A chłopak od rzeźnika mówi, że nigdy by się tego nie spodziewał po pułkowniku Ban-trym, który przecież w niedzielę obnosi tacę po kościele.i w ogóle jest taki, taki.- Dużo jest zła na świecie, Klaro - orzekła pani Price Ridley.- Niech ci to posłuży za przestrogę!- Tak, prosz’pa, toteż mama nie pozwala mi wziąć służby w domu, gdzie jest pan.- To wystarczy, Klaro!IIIKrok tylko dzielił domostwo pani Ridley od probostwa.Pani Ridley miała szczęście zastać pastora w jego gabinecie.Pastor Clement, łagodny człowiek w średnim wieku, zawsze ostatni w wiosce dowiadywał się o tego rodzaju nowinach.- Co za straszna historia! - krzyknęła pani Ridley sapiąc, gdyż szła bardzo szybko.- Czuję potrzebę pańskiej rady, pańskiej pociechy, panie pastorze!Clement wyglądał na z lekka zaniepokojonego.- Czy stało się coś?- Czy się coś stało? - pani Ridley powtórzyła pytanie z patosem.- Najpotworniejszy skandal! I nikt z nas nie miał pojęcia o tym! Zaduszono jakąś niemoralną kobietę, całkiem nagą, przed kominkiem pułkownika Bantry’ego!Pastor otworzył szeroko oczy.Potem zapytał:- Pani czuje się zupełnie dobrze, pani Ridley?- Nic dziwnego, że pan nie może uwierzyć! Również i ja nie mogłam w pierwszej chwili zrozumieć! Taki hipokryta! Tyle lat!- Niechże mi pani dokładniej opowie, co się właściwie stało?Pani Price Ridley przystąpiła z zapałem do szczegółowego opisu.Gdy skończyła, pastor zauważył łagodnie:- Ale przecież nie ma najmniejszego dowodu, że pułkownik Bantry jest wmieszany w tę sprawę, prawda?- O, drogi panie pastorze! Pan jest taki naiwny! Ale opowiem panu coś.Ostatniego czwartku.Czy też przedostatniego czwartku?.No, mniejsza o to.Jechałam do Londynu.Pułkownik Bantry siedział w tym samym przedziale.Zauważyłam, że był bardzo roztargniony i cały czas siedział z nosem w „Timesie”.Tak, jak gdyby po prostu nie chciał rozmawiać! Pan rozumie?Pastor przytaknął z głębokim zrozumieniem i sympatią.- W Paddington pożegnałam się z nim.Chciał mi zawołać taksówkę, lecz pojechałam autobusem na Oxford Street.Ale pułkownik wsiadł do taksówki i słyszałam wyraźnie, jaki adres podał szoferowi - jaki adres, myśli pan?Clement spojrzał na nią pytająco.- Adres w St.Johns Wood!Pani Price Ridley odsapnęła z triumfem.Pastor nie rozumiał.- Mam wrażenie, że to chyba wystarczy jako dowód - oświadczyła pani Ridley.IVW bawialni w Gossington siedziały pani Bantry z panną Marple.- Wiesz - odezwała się pani Bantry - przyznam się, że jestem zadowolona, iż za brali zwłoki.Nie bardzo przyjemnie mieć zwłoki w domu.Panna Marple przyznała jej rację.- Tak, tak, kochanie.Rozumiem cię.- Nie, nie potrafisz mnie zrozumieć, boś nigdy sama nie miała zwłok w domu.Wiem, miałaś kiedyś trupa obok, ale to nie to samo.Mam nadzieję - dodała - że Ar tur nie nabierze wstrętu do biblioteki.Tak chętnie przebywaliśmy w niej.Co ty robisz, Jane?Panna Marple wstała, spojrzawszy uprzednio na zegarek.- Cóż, chyba pójdę do domu.Już ci w niczym nie mogę pomóc.- Zostań jeszcze! Wiem, że fachowcy od odcisków palców i fotograf, i prawie wszyscy policjanci już poszli, ale mimo to mam wrażenie, że się jeszcze coś wydarzy.Chyba nie chcesz stracić żadnego szczegółu tej sprawy?Telefon zadzwonił i pani Bantry podeszła do niego.Wróciła rozpromieniona.- Mówiłam ci, że się jeszcze coś wydarzy! Telefonował pułkownik Melchett.Przy wozi kuzynkę tej biedaczki.- Po co? - zapytała panna Marple.- Ach, pewno, żeby zobaczyła, gdzie się to stało.- Przypuszczam, że ma jeszcze inne powody.- Co chcesz przez to powiedzieć, Jane?- No, myślę, że może chce ją poznać z twoim mężem.Pani Bantry powiedziała ostrym tonem:- Aby się przekonać, czy ona go pozna? Przypuszczam, że tak.O tak, pewno muszą podejrzewać Artura.- Obawiam się, że tak.- Tak jakby Artur mógł mieć z tym coś wspólnego!Panna Marple milczała.Pani Bantry zwróciła się do niej z wyrzutem:- Tylko nie wspominaj starego generała Hendersona - ani żadnego innego rozpustnika, który zadawał się z pokojówką! Artur nie jest taki.- Nie, nie.Naturalnie, że nie.- Nie, on naprawdę nie jest taki! On się tylko czasem troszkę wygłupia z młodymi pannami przyjeżdżającymi na tenisa.Wiesz, robi z siebie takiego ważnego wujaszka.Ale w tym nie ma nic złego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki