[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.ByÅ‚am tam; jakaÅ›czÄ…stka mojej istoty szÅ‚a równym krokiem w takim samym tempie, w jakim szli Jones i ten jegotowarzysz, i Clytie, i Theophilus McCaslin, który nie wiadomo jak dowiedziaÅ‚ siÄ™ o tym wmiasteczku; razem z nimi znosiÅ‚am ze schodów zwężajÄ…cych siÄ™ na zakrÄ™cie tÄ™ niezdarnie skleconÄ…,nieporÄ™cznÄ… skrzyniÄ™, kiedy Judith, idÄ…c za nami, podtrzymywaÅ‚a jÄ… od tyÅ‚u; jakaÅ› czÄ…stka mojejistoty niosÅ‚a jÄ… dalej przed dom do tego wozu; jakaÅ› czÄ…stka mojej istoty pomogÅ‚a ponieść na tenczekajÄ…cy wóz to, czego sama podnieść by nie mogÅ‚a, a jednak ja w to nie wie­rzyÅ‚am; jakaÅ›czÄ…stka mojej istoty staÅ‚a w ponurym mroku cedrów nad rozwartÄ… ziemiÄ… i sÅ‚yszaÅ‚a to nieudolnepogrzebowe dzwonienie grud o drewno trumny, i odrzekÅ‚a:  Ja nie wiem , kiedy już po zasy­paniugrobu Judith powiedziaÅ‚a:  On byÅ‚ katolikiem.Może ktoÅ› z was wie, jak katolicy.A Theophilus McCaslin powiedziaÅ‚:  Licho bierz katolików; on byÅ‚ żoÅ‚nierzem.A już ja siÄ™potrafiÄ™ modlić za każdego żoÅ‚nierza Konfederacji - a potem wrzasnÄ…Å‚ swoim starczym, szorstkim,skrzekliwym gÅ‚osem: - Czeeeść, panie ge­nerale Forest! Czeeeść, panie puÅ‚kowniku Sartoris!Czeeeść!A potem jakaÅ› czÄ…stka mojej istoty wracaÅ‚a razem z Judith i Cly­tie na przeÅ‚aj przez pole ozachodzie sÅ‚oÅ„ca i w jakimÅ› dziwnym po­godnym zawieszeniu coÅ› tam odpowiadaÅ‚a, kiedypogodny cichy gÅ‚os mówiÅ‚ o tym, że trzeba bÄ™dzie zaorać pole pod kukurydzÄ™ i narÄ…bać drzewa nazimÄ™.A potem w kuchni, w blasku lampy, jakaÅ› czÄ…stka mojej istoty tym razem już pomagaÅ‚a wprzygotowaniu posiÅ‚ku i pró­bowaÅ‚a jeść znów w tym pokoju pod tym sufitem, ponad którym onjuż nie leżaÅ‚.A potem jakaÅ› czÄ…stka mojej istoty poszÅ‚a spać (tak, tak, wzięła Å›wiecÄ™ z mocnej anitrochÄ™ nie drżącej rÄ™ki i pomyÅ›laÅ‚a:  Ona nie wylaÅ‚a nawet jednej Å‚zy , po czym w ponurym lustrzezobaczyÅ‚a mojÄ… wÅ‚asnÄ… twarz i pomyÅ›laÅ‚a:  Ty też nie ), a potem zasnęła w tym domu, gdzie onjeszcze tak niedawno przebywaÅ‚ (już nieodwoÅ‚alnie po raz ostatni) - przebywaÅ‚ przez maÅ‚Ä…,przelotnÄ… chwilÄ™, nie pozo­stawiajÄ…c po sobie żadnych Å›ladów, nawet Å‚ez.Tak, tak.KiedyÅ› go, niebyÅ‚o.A potem byÅ‚.A potem znów go nie byÅ‚o.To trwaÅ‚o zbyt krótko, minęło zbyt szybko, zbytbÅ‚yskawicznie; wystarczyÅ‚o na to zaledwie sześć godzin letniego popoÅ‚udnia - czas za krótki na to,żeby pozostawić przynajmniej Å›lad ciaÅ‚a odciÅ›niÄ™ty na materacu, bo krew to żaden dowód.krewmoże pochodzić z czyjegokolwiek ska­leczonego palca, jeżeli w ogóle byÅ‚y jakieÅ› Å›lady krwi.Ajego prze­cież nie widziaÅ‚am.I powiedziano mi tak maÅ‚o.nieomal mogÅ‚abym sÄ…dzić, że w ogólenie byÅ‚o żadnych zwÅ‚ok, że nie byÅ‚o nawet żadne­go mordercy (nie mówiÅ‚yÅ›my tamtego dnia oHenry m, żadna z nas nie mówiÅ‚a; ja - ciotka, stara panna, nie zapytaÅ‚am:  A dobrze wy­glÄ…daÅ‚ czymizernie? , nie powiedziaÅ‚am żadnej z tysiÄ…cznych bÅ‚aho­stek, jakimi zawsze zwyciÄ™ska kobiecośćbagatelizuje Å›wiat mÄ™ski, w którym wÅ‚aÅ›nie brat, syn czy krewny postÄ…piÅ‚ dzielnie, tchórzliwie albogÅ‚upio, w zrywie pragnienia albo ze strachu, za co inni męż­czyzni chcÄ… go sÅ‚awić bąćukrzyżować), że nie byÅ‚o u nas żadnego mordercy, bo ten, który wybiegÅ‚ i z hukiem otworzyÅ‚drzwi, żeby krzyknąć o swojej zbrodni i zniknąć, staÅ‚ siÄ™ - przez sam fakt, że żyÅ‚ nadal - jeszczebardziej cieniem niż ta abstrakcja, którÄ… pochowaÅ‚y­Å›my w zabitej gwozdziami skrzyni; nic, tylkoecho strzaÅ‚u, jakiÅ› koÅ„ nieznany, wychudzony: uzda, puste siodÅ‚o i w jukach pistolet, jedna czystawystrzÄ™piona koszula i pajda twardego jak żelazo chleba; tego konia dopiero w dwa dni pózniej wodlegÅ‚oÅ›ci czterech mil od Setki Sutpena ktoÅ› schwytaÅ‚ przy drzwiach swojej stajni, wygÅ‚odniaÅ‚ego, usiÅ‚ujÄ…cego siÄ™ wedrzeć do komórki z paszÄ….Tak, tak, jeszcze jaka abstrakcja: bo on, Bon, byÅ‚nieobecny, a jednak byÅ‚ obecny; wróciÅ‚, a jednak go nie byÅ‚o; trzy kobiety wÅ‚ożyÅ‚y coÅ› w ziemiÄ™,zasypaÅ‚y to i już od razu byÅ‚o tak, jakby on w ogóle nigdy nie istniaÅ‚.A teraz pewnie Quentin zapyta, dlaczego ja tam zostaÅ‚am.Mo­gÅ‚abym odpowiedzieć, że niewiem.MogÅ‚abym podać tysiÄ…ce byle jakich powodów, wszystkich nieprawdziwych, i Quentin byuwie­rzyÅ‚, że zostaÅ‚am, żeby mieć co jeść.ja, która potrafiÅ‚abym w po­szukiwaniu jedzeniaprzetrzÄ…sać brzegi rowów i zagony chwastów bÄ…dz zaÅ‚ożyć i uprawiać ogród warzywny równiedobrze u siebie w miasteczku, jak tam u nich, już nie mówiÄ…c o tym, że może bym nawetprzyjmowaÅ‚a wsparcie od sÄ…siadów i znajomych, bo przecież nÄ™dza ma swoje sposoby, umiezagÅ‚uszać w naszych wszystkich czynach te rozmaite subtelne skrupuÅ‚y, podszeptywane przezhonor i dumÄ™, albo że zostaÅ‚am, żeby mieć dach nad gÅ‚owÄ…, ja, która teraz byÅ‚am już rzeczywiÅ›ciewÅ‚aÅ›cicielkÄ… nie obciążonego żadnymi po­datkami domu; albo że zostaÅ‚am, żeby miećtowarzystwo [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki