[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Po co tam. Dyszenie zaczęło się uspokajać, przechodząc w sapanie. Po co międzyludzi? Kupimy we wsi coś do zjedzenia. A nie mogłaś.Ych.Nie mogłaś tego zrobić w Murrinie? Dałem ci wszystkiepieniądze. W Murrinie nie kupisz nic do zjedzenia.Czy ty nigdy nie wychodziłeś z domu?  Nigdy  sapnął dziadek. No, może.Dwadzieścia lat temu.Lasek okazał się wielką plantancją leszczyny.Wieś zaczynała się tuż za nim i była mała,okrężna, otoczona palisadą.Otwartej bramy jednak nikt nie pilnował.Dobiegały zza niejniezwykle smutne dzwięki gęśli.To znaczyło, że wieśniacy mieli jakieś niezwykle wesołeświęto.Tak myślała Jonga i nie omyliła się.Na środku wielkiego placu, na kamiennym stoleleżało coś podłużnego, owiniętego w białe płótno.Z płótna wystawała tylko głowa, blada iewidentnie zimna. Radujmy się  bełkotał bezzębny wioskowy kapłan. Nasz brat opuścił już padół bólu iudręki.Odszedł do Ukrytych, do Stworzycieli naszych tajemnych. Hu hu ha!  krzyknął jeden z wieśniaków, wysoki wąsacz.Pozostali w milczeniu przyglądali się ceremonii spod nieforemnych, grzybokształtnychczap.Kilka par z ponurymi twarzami tańczyło do wtóru smętnych gęśli, dziwaczniewykrzywiając kolana. Odszedłeś do Ukrytych, bracie, aby cię rozebrali teraz, o bracie, na to, z czegowcześniej cię zrobili.Aby cię rozebrali, jako Zwięty Obraz pokazuje. To nie tak było  powiedziała cicho Jonga.Generał, który właśnie przyczłapał, spojrzał na nią, ale się nie odezwał.Kapłan zamachnął się nagle wielkim rzeznickim nożem i wbił go w brzuch trupa.Przebiłpłótno i sądząc po odgłosie, coś jeszcze.Krwi nie było, trup musiał być już nieświeży.Kapłan otworzył jamę brzuszną, rozwarłnacięcie rękami, a potem zajrzał do środka.Zrobił taką minę, jakby niezwykle się zdziwiłtym, co zobaczył.Zaczął grzebać w środku, rękami i nożem, coraz bardziej się niecierpliwiąc.Wreszcie wyszarpał na zewnątrz coś jakby kawałek rurki, miękkiej i mokrej. To idzie do węży!!!  zawył i cisnął na ziemię. To nie jest tak  powiedziała Jonga znowu. Na Zwiętym Obrazie nikt nikogo nierozszarpuje.Odwrotnie. Cicho!  syknął tym razem generał. Ty się naprawdę śmierci nie boisz? A możerzeczywiście już jesteś martwa, jak myślałem, kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem? W pewnym sensie tak  odpowiedziała Jonga i uśmiechnęła się.Uśmiechnęła się, bokiedy kapłan wyrwał z trupa coś brunatnego, co mogło być wątrobą albo sercem, wtedydziewki zaczęły roznosić dzbany z czymś ciepłym.Tylko jedna rzecz na świecie takpachniała.Jonga pamiętała ten zapach, chociaż nie myślała, że go jeszcze kiedyś poczuje.Wieśniacy, kapłan i trup zniknęli, był tylko pusty żołądek, który rwał się do dzbana jak piesdo pana. Bierz dzban  przykazała generałowi i zaraz porwała jeden z rąk ospowatej, jednookiejdziewki. Hola!  krzyknęła jednooka. Nie dla dziewek! I nie dla obcych!  Zapłacę  powiedziała Jonga i wychyliła pierwszy łyk.Napój był słodkawy jak ciasto, tłusty jak rosół i mocny jak wino.Wystarczyło wypićjeden dzban i przełknąć orzechowy osad z dna, aby poczuć się sytym, pijanym i szczęśliwym. Na Ukrytych  mruczał generał zza swojego dzbana. Na Ukrytych, co to jest? Piwo leszczynowe. Jonga odetchnęła.Odbiło jej się. Z orzechów. Ciekawe  powiedział generał. Ciekawe, dlaczego nie było tego w moimżywnościowym przydziale rodzinnym pierwszej kategorii?Ospowata i jednooka dziewka wróciła, wlokąc za sobą chama z ogromną pałą w garści.Cham miał twarz brunatną od opalenizny, brudu i niedogolonego zarostu.Z postawyprzypominał niedzwiedzia, gdyby nie to, że niedzwiedzie chyba były mniejsze. To oni  oznajmiła. To oni.Dwa dzbany. Zapłacimy  powiedziała Jonga. Juści, zapłacicie  rzekł cham. Ale własną skórą.Bo mam przykaz wszystkich obcychdo loszku.%7ładnych pieniędzy nie brać, nic jeść nie dawać.Pójdziecie do loszku, a my damyznać do Murriny, żeby przyjechał tu umyślny z Kancelarii. Przyjacielu  zaczął Embroja. Jestem generałem. Hy!  zaśmiał się krótko cham. A ja marszałkiem.Jesteś dziadem i tak czy inaczej,kazń ci pisana.Bo jak w trzy dni z Kancelarii umyślny nie przyjedzie i nie zabierze doRombu, mamy przykaz dać was kapłanowi, coby was kaznił. Kapłanowi?  zdziwiła się Jonga. No. stropił się trochę cham. On u nas najlepiej do rzezania przysposobiony.Nodobra, dawajta ręce do związania, po dobroci.Dacie ręce, to uratujecie nogi, nie połamię. A nie można by jakoś tego uniknąć?  zapytał generał.Niby spokojnie, ale Jonga widziała, że ciemna, smagła twarz starca nabiera dziwnegokoloru ze strachu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki