[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ach, a mechanizm pozytywki widocznieznów się zaciął: raz nie zadziałała.Trzeba będzie go sprawdzićwieczorem.Pieniądze zabrała z sobą.Wieczorem, wracając do domu, zamierzałazrobić zakupy.Co do Eckmanna, zdążyła już o nim zapomnieć.Na placu żongler uniósł w górę maczetę i zademonstrował jej ostrość,przecinając w powietrzu kartę papieru.Ludzie okazali zainteresowanie. Zechcą się państwo cofnąć, pan też, i pani.Nie chciałbym nikogoskaleczyć.Podniósł z ziemi jeszcze dwie identyczne maczety i wszystkimi trzemazaczął żonglować.Srebrzyste ostrza błyskały i migotały w słońcu.Chmurycałkiem się już rozwiały i deszcz ustał. Ludzie stali i gapili się na żonglera.Niektórzy czekali, czyprzypadkiem nie złapie którejś maczety za ostrze, zamiast za trzonek.Mogłoby mu nawet obciąć rękę.Zledzili więc pilnie spektakl, a żonglerżonglował i żonglował.Nie byli w stanie oderwać się od niego.Jak i my wszyscy  żyli nadzieją. Rozdział czwartyROBERT  ARTYSTAWieczorem, w ciepłym blasku zmierzchu plac katedralny zaczynał sięzmieniać.Lato niosło długie popołudnia.Słońce nie chowało się tu nagleza horyzont jak na dalekim Południu, lecz z każdą wieczorną godzinącoraz bardziej wydłużało cienie na dziedzińcu, kładąc na zieminienaturalnie wyciągnięte sylwetki wież, pinakli i rzygaczy.Jesienią i zimą na dziedzińcach restauracji zapalano gazowe piecyki,a latem wieczorni goście przy kolacji oganiali się od owadów kartami dań.Uliczni artyści znikali z placu, a ich miejsce zajmowali drobnihandlarze z walizkami, które rozkładały się w stoliki pełne domowejroboty biżuterii.Wśród nich krążyli sprzedawcy zimnych napojów i piwa.Na krzesełkach siadywały kobiety z mnóstwem różnobarwnych nitek i zaskromną opłatę oferowały zaplatanie warkoczyków.Ich klientelarekrutowała się na ogół spośród nastolatek i zagranicznych studentek,których towarzyszki lub towarzysze czekali cierpliwie z boku, obserwującz podziwem zręczne palce, wplatające kolorowe włókna we włosy ichkoleżanek.Mijali ich ludzie, którzy snuli się po placu bez celu, po prostuzażywając spaceru i chłonąc lokalną atmosferę.Ten czy ów przysiadłczasem w kawiarni, wypił kawę z ekspresu, zamówił piwo albo kieliszekwina.Pojawiło się trzech mężczyzn z walizką.Otworzyli ją i ustawili nadrewnianym paliku.Wnętrze obite było zielonym suknem.Jedenz mężczyzn rzucił na sukno trzy karty:dwie dziesiątki i czerwoną damę.Odwrócił je na drugą stronę,wymieszał wprawnym ruchem i polecił drugiemu zgadnąć, która z kart jestdamą.Trzeci mężczyzna stał na straży w pewnej odległości.Nadszedł turysta.Wciągnęli go do gry i pozwoliwszy wygrać parę razyz rzędu, wyłudzili z niego całą zawartość portfela.Oskubali faceta do cna.Dopiero wtedy nabrał wątpliwości i zaczął dyskutować z nimi łamanąangielszczyzną.Może ci trzej panowie nie byli wcale tacy sympatycznii uczciwi, jak się wydawało.Może pozostawali w zmowie.Może.Trzeci mężczyzna gwizdnął krótko.Przez plac przechodzili na ukosdwaj policjanci.W parę sekund zielony stolik znów stał się walizką,podtrzymujący go palik  zwyczajną laską, turysta został z pustymikieszeniami, a cała trójka ulotniła się bez śladu.To również należało dolokalnych nocnych rozrywek. Część sklepów  jubiler, cukiernia, perfumeria i kiosk z pocztówkami stała otworem nawet o tej porze.Pozostałe dawno już pozamykano: ichwłaściciele podsumowali dzienny utarg, zbilansowali księgi rachunkowei poszli do domu.Zamknięte były też drzwi galerii Eckmanna, co poświadczaławywieszona na nich tabliczka  jednak światło w pracowni nadal siępaliło.Eckmann od czasu do czasu podchodził do okna i spoglądał naulicę z wyżyny swojej samotni albo lustrował obraz całego miasta naekranie kamery obskury.Zaburczało mu w brzuchu.Był głodny, ale głód oznaczał koniecznośćwyjścia na świat.Eckmann musiałby znów stać się mały i nieznaczący,podczas gdy tutaj był kimś całkiem innym.Tu był akceptowany,szanowany, wręcz podziwiany.Tu, w ascetycznej i pozornie pustejpracowni, doceniano i wychwalano jego geniusz.Nikt do niego nie mówił.On sam odzywał się od czasu do czasu, ale robił to tylko dla siebie, abyzabić ciszę.Co minutę lub dwie przystępował na chwilę do dalszej pracy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki