[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co też ja wyrabiam!Spojrzała na pannę Hare.Gdyby nie brakowało jej tchu, dmuchnęłaby takpotężnie, że cały ten zakurzony dom z kart zwaliłby się na głowęwłaścicielki, i odeszłaby ku horyzontom niewzruszonych pewników.IVPanna Hare nie wiedziała na pewno, w którym momencie zaczęła się baćpani Jolley, ale myślała, że stało się to owego ranka, gdy gospodyniofiarowała jej różowy torcik z wypisaną doprawdy pięknymi,fantazyjnymi literami dedykacją:  Dla niegrzecznej dziewczynki".- Jaki piękny tort! - wykrzyknęła panna Hare z uczuciem bardzo bliskimzgrozy.- Nie rościłabym sobie pretensji do artystycznych talentów, gdyby mójzięć, palacz - mąż najmłodszej, Elmy- stanowczo tego nie twierdził - odparła pani Jolley.Ale powiedziawszy to, odkaszlnęła na dowód skromności.- Chyba nie pogniewa się pani za ten żarcik - dodała.- Dwie dystyngowane kobiety żyjące pod wspólnym dachem powinnypielęgnować poczucie humoru.Obserwowała pracodawczynię, a dołeczek pojawił się na swoim miejscuw mlecznobiałym policzku.- Jestem za tym jak najbardziej!Panna Hare śmiała się; prawa jej noga zdrętwiała, uderzając obcasem okamienne kafle kuchennej podłogi.Wtedy pani Jolley spuściła oczy.85 Tak, właśnie od tego momentu gdy pani Jolley spuściła powieki, pannaHare zaczęła się jej bać.Oczywiście nie bała się o swoją cielesną osobę.Nie mógł jej grozić fizyczny zamach, była za stara, za brzydka, za biedna,za mało znacząca w życiu innych ludzi.Wyczuła jednak niebez-pieczeństwo dla niematerialnej, ważniejszej cząstki swojej istoty.Dotychczas myślała, że ta jej cząstka stała się z biegiem lat i podwpływem samotności właściwie niezniszczalna.Nawet wypadkihistoryczne i wojny nie naruszyły jej.Jeśli pominąć stosunki między nią aojcem, potem zaś przykre starcie z Williamem Hadkinem i śmierćnieszczęsnej kozy, panna Hare nie zetknęła się prawie ze złem.Gazet nieczytywała; poznawała życie żyjąc, a nie czytając o nim.Toteż światobracał się wokół osi, którą mu sama wyznaczyła, dopóki pani Jolley niewkroczyła ze swym bagażem cnót do Xanadu.Lukrowany napis od dawna został zjedzony, lecz pannę Hareprześladowało wspomnienie różowego torcika.Musiała, chciałakoniecznie zrozumieć tę zagadkę, chociaż istniały ciemne zakamarkimyśli, w które wzdragała się zapuszczać, tak jak w złowrogie gąszcze,gdzie można było natknąć się na małe konające kłębuszki futra, nazmiażdżone jaskółcze jaja albo na trupią czaszkę kozy.Trudno było zgadnąć, ile naprawdę wiedziała pani Jolley.Spuszczałaoczy, przybierała maskę.Była też zasłona pogawędek, panna Hare ichlękała się najbardziej; te stosy cegieł, które pani Jolley piętrzyła na domydla swojej rodziny, czerwone ceglane pudła rozrastające się i zachłanne,ci zięciowie, wszyscy rzekomo solidni, rozpierający się w swychubraniach, wycierający chlebem tłusty sos z talerza w oczekiwaniu naokres zasłużonego odpoczynku, rozkoszy jedwabnych obić i szacownegodębu.I te dzieci za czyste, za grzeczne, za dobre, dobre wręcz nie dozniesienia.86 Nic prócz wiary nie mogło się oprzeć tak bardzo materialnymargumentom; panna Hare miała wiarę i żeby ją wzmocnić w sobie, biegław busz, wyszukiwała nić kryształowego wątku i szła za nią kamienistądróżką.Każda sadzawka objawiała własną tajemnicę, w której samapanna Hare uczestniczyła w niemałej mierze.W końcu czuła sięodrodzona.Wracając inną drogą rozpoznawała znak Ręki w każdymżyłkowanym liściu i wraz z każdą pszczołą wciskała się w boskie Usta.Jeśli nie wznosiła oczu ku wieczornemu niebu, to tylko dlatego, żejeszcze nie odzyskała pełni sił.Ranek jest porą dusz słabszych, rankiemwięc panna Hare przechadzała się z sercem wdzięcznym i nie pozbawionapewnej ważnej, tajemnej mądrości.Jednego z takich poranków rozterki i rozstrzygnięć zbliżyła się bardziejniż kiedykolwiek przedtem do ciemnoskórego człowieka.Spotkała go jużparę razy na drogach w pobliżu Sarsaparilli, wiedziała jednak od dzieciGodboldów, że mieszka gdzieś dalej, w Barranugli.Byl tubylcem, czymś w tym rodzaju w każdym razie, zdaniem najstarszejdziewczynki Godboldów, Elsie.- A może Syryjczykiem albo Indianinem, albo Cyganem - przekrzykiwałasiostrę Grace.Maudie jeszcze głośniej krzyczała, że Grace nie ma o niczym pojęcia.- Bądz co bądz wiadomo na pewno, że w sobotę czarnuch się upił i leżał wpokrzywach - twierdziła Kate.Elsie ją ofuknęła.fedynej bezstronnej i rzeczowej informacji dostarczyła Maudie.Powiedziała, że ten człowiek pracuje w fabryce, gdzie wyrabiają latarkido rowerów i gdzie przez krótki czas pracował też jej ojciec, dopóki musię nie sprzykrzyło, w fabryce pana Rosetree, tuż pod Barranugli.Maudiewidziała czarnucha w towarzystwie innych robotników.Miał87 z sobą chlebak i nie wiadomo po co taszczył dużą kwadratową deskę.Godboldowie mieli sześcioro dzieci, same córki, a kilka z nich zawszemożna było spotkać w zaroślach koło Xanadu; to wlokły ze sobą jakiegośszczeniaka, to usiłowały od-chuchać jakieś pisklę, zawsze bardzo zajętewłasnymi sprawami.Na swój sposób wiedziały dużo.Mięśnie i podeszwystóp miały twarde, umysły za to wrażliwe.Mogłoby się wydać dziwne, że nie miały dokładniejszych wiadomości ociemnoskórym człowieku, lecz panna Hare nie dziwiła się temu i niepragnęła, żeby było inaczej, bo szanowała cudze sekrety.Rzadkospotykała się z ludzmi, a gdy się jej to zdarzało, nie wiedziała, jak z nimimówić.Wolała przyglądać się im spoza liści, kiedy ona sama była dlanich niemal tylko grą światła i cienia.Wtedy znajdowała się wreszcienaprawdę w swoim żywiole.Tak też przyglądała się swojemu ciemnoskóremu człowiekowi, gdyprzechodził jedną ze ścieżek w pobliżu Xanadu.Pewnego razu wtargnęław głąb jego oczu i od pierwszego wejrzenia poznała rzeczy swojskie;wtargnęła przy następnej okazji znowu i dwie dusze musnęły sięnawzajem z ufnością skrzydłami, ale na jedno tylko mgnienie oka, bonagle oboje się przestraszyli.Odtąd zwykle unikali spotkania, aż dopierotego pamiętnego ranka, wkrótce po pierwszej ciężkiej próbiej, jakiej paniJolley poddała Marię, czarny człowiek do niej przemówił.Było to tak:Panna Hare wyszła zza kępy narcyzów na skraju gąszczu, u zakrętu drogibiegnącej poniżej Xanadu.Wyszła i stanęła, orientując się błyskawicznie,że wpada w pułapkę bez odwrotu.Słyszała już bowiem kroki zbliżającesię po kamieniach.I natychmiast tuż przed nią zjawił się czarny człowiek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki