[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I Azzie czekal, obracajac Kolem Pracy.Slyszal dzdzownice poruszajaca sie bardzo cicho po pieczarze,czasem na jej powierzchni, czasem grzebiaca pod ziemia i skalami.Czas mijal, ale Azzie nie byl w stanieokreslic, ile to wszystko trwalo.Zdawalo mu sie, iz diabelnie dlugo.Co bylo dokuczliwe, to to, izAzziego zaczela swierzbiec skóra na klatce piersiowej.Swedzenie jest nadzwyczaj irytujaca rzecza,kiedy obie rece ma sie przywiazane, jakby sie bylo rozpietym na krzyzu! Szukajac ratunku, Azziestwierdzil, iz wyginajac sie maksymalnie do tylu, moze siegnac swedzacego miejsca ogonem.Terazpodrapal sie bardzo ostroznie, poniewaz chwost mial niezwykle ostro zakonczony.To bylo cudowne! Ale jednoczesnie natrafil na cos, co i przeszkadzalo mu w osiagnieciu pelnejsatysfakcji z tego czochrania sie.Zbadal ostroznie zawade koncem ogona.Tak, cos tam bylo.Owinalprzedmiot chwostem i odsunal dalej od twarzy, by mógl to zobaczyc.Rzecz miala kilka cali dlugosci izdawala sie byc z metalu.- Ciagle mysle - powiedziala dzdzownica.- To dobrze - pochwalil Azzie.Pochylil glowe i chwycil sznur, na którym wisialo jego znalezisko.Chowajac uprzednio szpony dlauzyskania lepszego kontaktu czuciowego, dotknal go opuszkami palców.Wygladalo toto na klucz.Tobyl klucz od jego Chateau! Teraz Azzie przypomnial sobie, iz z przezornosci zawiesil sobie na szyizapasowy, by miec go zawsze przy sobie bez wzgledu na to, ile razy by sie przebieral.Byl to dosyczwyczajny klucz, ale mial w srodku swej glówki czerwony klejnot.Wewnatrz, jak pamietal, znajdowalosie male zaklecie, które trzymal tam, zapomniawszy o nim.- Jak sie nazywasz i do czego sluzysz? - spytal teraz zaklecia.- Jestem Dirigan i otwieram przejscia - z czerwonego kamienia dobyl sie cieniutki glosik.- Jejku, to wspaniale! - ucieszyl sie Azzie.- Poradzilbys sobie z moimi wiezami?- Niech no rzuce okiem - powiedzial Dirigan.Azzie przesunal klucz ponad swymi spetanymi dlonmi.Swiatlo we wnetrzu klejnotu pulsowalo lagodnie, rzucajac wokól czerwonawe blyski.- Mysle, ze dam sobie z tym rade.Klejnot rozblysnal gwaltownie i zgasl; wiezy opadly.Rece Azziego byly wolne.- Wyprowadz mnie stad teraz.- Ja nadal mysle - powiedziala dzdzownica, wznoszac swój tepy leb. - Nie mówilem do ciebie - powiedzial Azzie.- To dobrze, poniewaz jeszcze sie nie zdecydowalem.- Tez mi cos - zamruczal Azzie.Majac wolne rece, poczul sie silny i zdolny do dzialania.Najpierw zszedl z kola; niech deszcz smoczychgówien pada sobie równo - jego nie ma juz na ich drodze.- Teraz - powiedzial - trzeba znalezc droge do wyjscia.Dirigan, poswiec troche.Klejnot zapulsowal jasniej, rzucajac cienie na sciany pieczary.Azzie ruszyl przed siebie, az dotarl dorozgalezienia dróg.Mial do wyboru piec róznych kierunków.- Któredy powinienem isc? - zapytal zaklecia.- A skad ja mam wiedziec? - odparlo.- Jestem tylko malym zakleciem i wlasnie sie wyczerpalem.I swiatlo zgaslo.Azzie slyszal co nieco o podziemnych labiryntach trolli kryjacych w sobie wielkie niebezpieczenstwa.Czesto w podlogach tuneli znajdowaly sie zapadnie, przez które mozna bylo wpasc do znajdujacych sieponizej wilczych dolów - cuchnacych przestrzeni wypelnionych wszelkiego rodzaju plugastwem.Gdybyobsunal sie do jednego z nich, móglby sie nigdy stamtad nie wydostac.Najgorsze w tej ewentualnoscibylo to, iz Azzie, jak wiele innych demonów, byl praktycznie niesmiertelny; mógl zatem - gdyby nikt nieprzyszedl mu z pomoca - tkwic w najglebszej otchlani przez wieki, moze nawet na zawsze, zywy leczzanudzony na smierc.Slyszalo sie wszak historie o demonach pogrzebanych zywcem przez takie czy innenieszczesliwe wypadki.Wiele z nich po dzis dzien tkwilo w podziemnych pulapkach, w którychznajdowaly sie od jeszcze wczesniejszych czasów.Azzie ruszyl przed siebie.Uslyszal szelest dzdzownicy Eltona, który powiedzial:- To nie jest dobra droga.Azzie odstapil wstecz.- Nadal nie zdecydowalem sie, czy mam ci pomóc, czy tez nie.- Lepiej by bylo, gdybys zrobil to jak najszybciej.Moja oferta nie obowiazuje bezterminowo.- W porzadku - powiedzial Tom.- Sadze, ze ci pomoge.Idz tym tunelem najbardziej na prawo odciebie.I Azzie posluchal go.Jak tylko wkroczyl do skalnego korytarza, ziemia usunela mu sie spod stóp.Spadal.Mial tylko tyle czasu, by krzyknac:- Powiedziales, ze ten chodnik jest bezpieczny!- Sklamalem! - zawolala dzdzownica.- Ha, ha!Azzie spadal i spadal, chociaz to byl w sumie krótki upadek, wszystkiego moze z piec stóp.Po jego prawej rece znalazly sie nagle metalowe drzwi oznaczone fosforyzujacym napisem: WYJSCIE.Klnac, przepchnal sie przez nie.Rozdzial trzynastyW Augsburgu Frike wylamywal sobie palce ze zdenerwowania, chodzac tam i sam przez frontowepodwórze oraz wygladajac na niebie najmniejszego chocby znaku powrotu jego ukochanego pana.Wreszcie dojrzal jakis cienki, ciemny punkcik, który niebawem przybral postac Azziego.- Och, panie! Wróciles nareszcie!- Tak szybko, jak tylko bylem w stanie to uczynic - odparl Azzie.- Ale w drodze powrotnej zostalemzatrzymany przez plemie chciwych trolli, ladunek smoczych odchodów, Kolo Pracy oraz gliste tknietaschizofrenia.Mam nadzieje, ze ty za to spedziles milo czas i miales oko na Ksiecia Czarusia.Twarz Frike a skrzywila sie ze smutku.- Zajmowalem sie Królewiczem, jak tylko potrafilem najlepiej.Smoczy gnój?- Nie inaczej.Czy przelamal moje ostre zakazy i poszedl do zamknietego pokoju na górze?- Tak, panie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki