[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. P-p-przepraszam, M-m-mat  wykrztusił.Nie potrafił przestać szczękać zębami. T-t-to chy-chyba., p-p-przez t-t-ten deszcz.J-j-jeszcze j-j-jedna noc.pod gołymniebem.chyba n-n-nie zaszkodzi.Zmierzch zaciemnił niebo nakrapiane garścią gwiazd. Ani trochę  powiedział Mat.Usiłował mówić pogodnym tonem, lecz Rand słyszał w nim skrywane zmartwienie.92  On się bał, że inni się dowiedzą, że w jego karczmie jest chory.Powiedziałemmu, że jeśli nas wyrzuci, to zabiorę cię do ogólnej izby.Przez to w jego karczmie podziesięciu minutach byłoby o połowę mniej ludzi.Pomimo całej tej gadaniny, wcale nato nie miał ochoty. T-to gdzie? Tutaj  odparł Mat, otwierając drzwi stajni, wśród głośnego skrzypieniazawiasów.W środku było ciemniej niż na zewnątrz, pachniało ziarnem, zbożem i końmi,wszystko to podszyte silną wonią nawozu.Gdy Mat ułożył go na zasłanej słomąpodłodze, przyciągnął kolana do piersi, nadal się obejmując i trzęsąc od stóp do głów.Wszystkie jego siły wydawały się ulatywać wraz z tymi dreszczami.Usłyszał, jak Matpotknął się o coś, zaklął i znowu potknął, potem znowu szczęk metalu.Nagle wykwitłoświatło.Mat trzymał w górze starą, rozbitą latarnię.Tłoczno było nie tylko w karczmie, ale również w stajni.W każdej przegrodzie stałkoń, niektóre podniosły łby i mrugały na widok światła.Mat zbadał wzrokiem drabinęprowadzącą na stryszek, potem spojrzał na Randa skulonego na podłodze i potrząsnąłgłową. Nigdy cię tam nie wsadzę  mruknął.Powiesił latarnię na gwozdziu, wspiął się na drabinę i zaczął zrzucać na dół belesiana.Pośpiesznie wrócił na dół, w tylnej części stajni zrobił posłanie i ułożył na nimRanda.Nakrył go obydwoma płaszczami, lecz Rand natychmiast strącił je z siebie. Gorąco  wymamrotał.Niewyraznie sobie jednak przypominał, że przedchwilą było mu zimno, a teraz miał wrażenie, że znalazł się w piecu.Rozchylił kołnierzi odrzucił głowę. Gorąco.Poczuł na czole dłoń Mata. Zaraz wracam  powiedział ten i zniknął.Skręcał się spazmatycznie na sianie, jak długo, nie wiedział, dopóki Mat nie powróciłz kopiastym talerzem jedzenia w jednym ręku, dzbanem w drugim i dwoma białymifiliżankami dyndającymi mu u palców. Nie ma tu żadnej Wiedzącej  powiedział, klękając obok Randa.Napełnił jednąz filiżanek i przyłożył ją do ust przyjaciela.Rand łapczywie przełknął wodę, czuł sięjakby od wielu dni nic nie pił. Oni nawet nie wiedzą, kim jest Wiedząca.Mają tu tylkojakąś matkę Brune, ale ona odbiera gdzieś poród i nikt nie wie, kiedy wróci.Zdobyłemnatomiast trochę chleba, sera i kiełbasy.Dobry pan Inlow da nam wszystko, dopókibędziemy trzymali się poza zasięgiem wzroku jego gości.No wez, zjedz trochę.Rand odwrócił, głowę od jedzenia.Jego widok, wręcz sama myśl o nim, sprawiały, żekłębiło mu się w żołądku.Po chwili Mat westchnął i rozsiadł się wygodnie, by samemucoś zjeść.Rand odwrócił oczy i starał się nie słuchać.93 Znowu poczuł dreszcze, a potem gorączkę, po której znowu nastąpiły dreszczei potem znowu gorączka.Mat przykrywał go, kiedy się trząsł i poił go wodą, kiedysię uskarżał na pragnienie.Noc stawała się coraz ciemniejsza, wnętrze stajni drżałow migotliwym świetle latarni.Cienie nabrały kształtu i ruszały się jakby wypuszczone nawolność.Potem zobaczył kroczącego przez sam środek stajni Ba alzamona z płonącymioczyma i Myrddraale po obu jego stronach, z twarzami ukrytymi w głębi ich czarnychkapturów.Rand próbował wstać, szukał na oślep rękojeści miecza i krzyczał: Mat! Mat, oni tu są! Zwiatłości, oni tu są!Wyrwany ze snu Mat usiadł na skrzyżowanych nogach pod ścianą. Co? Sprzymierzeńcy Ciemności? Gdzie?  Unosząc się chwiejnie na kolana,Rand pokazywał oszalałymi gestami wnętrze stajni.i otworzył usta ze zdziwienia.Cienie drgały, konie szurały kopytami przez sen.Nic więcej.Opadł z powrotem nasłomę. Nikogo tu nie ma oprócz nas  powiedział Mat. Poczekaj, daj mi to.Wyciągnął rękę w stronę pasa, przy którym Rand nosił swój miecz.Rand jednakchwycił mocniej rękojeść. Nie.Nie.Muszę go mieć przy sobie.Należy do mojego ojca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki