[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Owe szyfrowe zamki, których Obręcki się obawiał, wcale niebyły uparte.Burak skłonił je do uległości mocnym stalowym dru-cikiem.Nie jąkały się nawet. No i nie trzeba semteksu  triumfował.Ciężkie metalowe drzwi odsuwały się powoli.Ogarnął ich dziw-ny zapach, jakby subtelnych perfum.Słodki do obrzydzenia.We wnętrzu hali nie było niczego tajemniczego.Prawdę mó-wiąc, w ogóle niczego nie było.Wąska przestrzeń na jeden samo-chód, raczej nie ciężarowy.Z boków rozsuwne drzwi szaf.Ni toszaf, ni to pomieszczeń.Głębokie na dwa metry, wysokie na trzy.Puste, gładkie półki.Wszystko w metalu.Nierdzewna stal, możealuminium.Jedno i drugie kosztowne.W jednej z szaf, na półce, leżał człowiek.Jakby paczka leżała.%7łołnierz palcami dotknął jego twarzy. Panie pułkowniku.Nieruchomy człowiek jakby spał z zamkniętymi oczami.Rysymiał regularne, nieskażone grymasem cierpienia.Przerazliwie sa-motny w pustej ogromnej szafie.Zbyt czystej na śmierć. Janek  wyszeptał Burak. Pawlas.O Boże.Hanka mniezabije. Pan go zna?  spytał major. Kto to? Pózniej.Jedne z drzwi, rozsunięte, ukazały spiralny gąszcz schodów.Mo-że dwa piętra w dół.Wszędzie paliły się jaskrawe światła jarzenió-287 wek.Zatrzymali się.%7łołnierze spojrzeli po sobie.Krzepki sierżantzatoczył ręką łuk. Nie ma tu żadnych wyłączników  powiedział.Nagle zdało się wszystkim, że ktoś niewidzialny patrzy.Wejdą,światło zgaśnie.I co? Co się stanie? Może pułapka  odezwał się Obręcki, mimo woli cicho. Za-bezpieczyć drzwi.Jedne i drugie.Nikt się nie poruszył.Przed sobą mieli schody, jasne, lecz ta-jemnicze, za sobą szafę z tym śpiącym, dopiero dalej cały świat.Możliwe, że się bali.Ale ich zawodem był spokój. Ten rowek, po którym przesuwają się drzwi  Obręcki takmówił, jakby nigdy nic. Połóżcie w ten rowek stalowy lewarekz samochodu, jego się nie da zgnieść.Tak samo zabezpieczcie bra-mę, też przesuwna.Przy każdym wejściu zostaje dwóch ludzi.Nawszystko uważać, bo wszystko może się zdarzyć.Schodzili.Długi korytarz w głąb, następnie szatnia, co byłopoznać po szafkach z wieszakami.Szafek dziesięć, wieszaków pocztery.Wrażenie, że są obserwowani, mogło być nieścisłe.Po pro-stu wszystko przygotowano właśnie na ich przyjście.Obręcki byłjuż tego najzupełniej pewien.Wyprawa okazała się zwyczajną wy-cieczką.Za sterylną szatnią wejście do umywalni.Zapraszająco uchy-lone drzwi.Biel kafelków, lśnienie chromowanych baterii.Gorzki,różowy zapach makabry, nieopisanej delikatności.Jakby siekierą połbie.W daleko posuniętym rozkładzie zwłoki czarnego psa.Grzę-zawisko psiego, rozpłatanego nieszczęścia.Ten drugi człowiek umierał z przeszkodami.Z trudem umierał,na raty.Niektóre z prolongatą, lecz także z odsetkami.Być możetuż przed śmiercią, albo tuż po niej, wciśnięto mu twarz w psieścierwo.Pomieszczenie było wygrzane, fale powietrza drgały.Tentrup od dawna był trupem.Zatupało, zakłębiło się.Jeden z  czarnych zwiesił się na umy-walce, drugi wybiegł.Pozostało trzech.Major miał twarz tak gład-ką, że odbijała barwę sinego munduru.Dalej wytwórnia, bez wątpienia.Szklane szafki, blaty, półki,różnych wymiarów stoły i stoliki, sterylnie przejrzyste, wypucowa-288 ne do blasku.Wysprzątano starannie, tak świeżo, że nigdzie niebyło nawet cienia kurzu.Pracowano jak widać niespiesznie.Nie-spiesznie i dokładnie.A przecież halę obserwowano bez przerwy,dniem i nocą.Równie dokładnie.Ale dokładność sprzątania byładokładniejsza.Major milicjant gadał przez radiotelefon.Gadał, przerywał.Niepo to przerywał, by słuchać. Kto jest ten drugi, też wiem  Burak powiedział to z trudem. Bławatek, dyrektor tych zakładów.To on i jego pies.Okazało się, że major także znał Bławatka.Za wytwórnią były jeszcze dwa pomieszczenia, podobnie puste,niewiadomego przeznaczenia.%7ładen ekspert nie mógłby podpisaćoświadczenia, że kiedykolwiek był tutaj choć miligram narkotyku. Wyprowadzili się  powiedział sierżant. Załatwili porachun-ki, wynieśli się do diabła.Wygląda, że kilka dni temu.Może ty-dzień.W środę jeszcze pracowali.Nie ma cudów, panie pułkowniku,wiedzieli, co się szykuje. Zaraz przyjedzie nasza ekipa  zgnębionym głosem rzekł ma-jor. Dwa trupy, zabójców pewnie nigdy nie ustalimy.Po wytwórniśladu nie zostało.Wytwórnia nam się przyśniła. Zbieramy się  Obręcki dał znak żołnierzom. Nic tu po nas,milicja poradzi sobie lepiej.Burak, idziemy.Burak jeszcze stał. Ten skurwiel zrobił błąd  wysyczał mściwie. Przedobrzył.Gdyby tylko uprzedził gnojów, siedzielibyśmy w zasadzce do przy-szłego tygodnia.Nie mielibyśmy pojęcia, że ptaszki odfrunęły.Aleskurwiel przedobrzył.I odpowie za to.Oczy majora milicji były jak dwa tunele dla pośpiesznych po-ciągów.Pociągi nadjeżdżały. Tak, panie majorze.Nie będę powtarzał.Pan wie.Dla mniesprawa jest jasna, chociaż nie mam dowodów.Ale dowody się znaj-dą.Major chwilę myślał.Potem skinął głową. Poczekamy, panie poruczniku.289 50. Odkąd pamiętam, proszę pana, Brian nigdy jeszcze nie zrobiłsobie czegoś w rodzaju urlopu.Nigdy nie wypoczywał.Mimochodem wypowiedziana przez Pawła uwaga zaskoczyłapana posła.Była bowiem słuszna.Zaskoczenie brało się stąd, żepracoholizm Briana był tak naturalny.Okrągłość koła nie wyma-ga stwierdzeń.Stwierdzona, może budzić zaskoczenie.Co do istotynie, lecz co do motywów. Ciekawe  powiedział poseł. Kiedyś też mi to przyszło namyśl, lecz jakoś zapomniałem.Bardzo ciekawe, Pawle.Hm.To cen-na uwaga.Byli już spakowani.Wieczorny ekspres przez Berlin do Paryżaodjeżdżał pózno [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki