[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za trzecim razem S.wyleciał z sali i upadł nakorytarzu, co poprawiło humor wartownika.- No, S.! - zawołał.- W co powinien być wyposażony spadochroniarz?Ale S.nie wiedział.Wezwano więc aresztanta o dłuższym stażu.- Spadochroniarz powinien być wyposażony w dwa spadochrony: spadochron właściwyoraz spadochron dodatkowy.- No, widzicie, S.? - uśmiechnął się wartownik wskazując stojące pod ścianą plecaki.Nastąpiły ćwiczenia łudząco podobne do tych, z którymi zapoznał się pierwszego dnia.Gdyćwiczący go wartownik musiał iść na posterunek, komendy wydawał dowódca warty.Kiedy w końcu pozwolono mu iść do celi osłabiony obijał się o ściany.Na ten widokdowódca śmiejąc się przywołał wszystkich wartowników znajdujących się na wartowni.- Zobaczcie, obywatele, młody żołnierz, przysłany do aresztu, zamiast karnie poddać sięprocesowi resocjalizacji, upija się jak świnia.Aby wytrzeźwiał, kazali mu się czołgać.Po wszystkich pomieszczeniach wartowni.Nawetubikacji, gdzie z powodu zepsutej instalacji było po kostki różnych nieczystości.Właśnie wtej ubikacji był taki moment, że S.zatrzymał się na krótki odpoczynek.Dostał wtedykopniaka w podbrzusze.Z początku zatkało go, ale potem czołgał się ze zdwojoną energią.Czołgał się tak, jak mu kazano - z szybkością światła.Spisałem to wszystko i pobiegłem do Jasia, który mimo kapralskich dystynkcji robił namnie wrażenie inteligentnego i wrażliwego chłopaka.- Normalka - powiedział.- Tak jest we wszystkich aresztach.Znajdują sobie ofiarę iwyżywają się.Nie wiedziałeś?Nie, nie wiedziałem.A nawet więcej - trudno mi było w to uwierzyć.Zacząłemwypytywać innych.Potwierdzili.Zaczął mi się rysować zupełnie niesamowity, makabryczny obraz aresztu.Napisałem raport do dowódcy pułku, w którym zażądałem skierowania sprawy doprokuratury wojskowej.Nadmieniłem, że opowiadanie szeregowego S- a „przypomina miłudząco wspomnienia z Alei Szucha”.Ale obowiązywała mnie droga służbowa, więczaniosłem to do dowódcy kompanii.Przeczytał i popatrzył na mnie ze zdziwieniem,pomieszanym z lekkim podziwem.- No, no.Aleja Szucha, nie przebierasz w słowach.Mógłbyś zostać oficerem politycznym.Nie odpowiedziałem.Po chwili dowódca odchylił się na krześle i zapytał:- To ciebie pobili?- No, nie.- Więc, o co chodzi?Próbowałem wytłumaczyć, że zostały drastycznie przekroczone pewne przepisy.Dowódcajednak stwierdził, że to nie szkodzi, bo S- owi i tak należał się „ciężki wpierdol”.Mójargument, że został jednak ukarany trzema dniami aresztu, a nie „ciężkim wpierdolem”, nieznalazł poparcia w jego oczach.W ogóle nie potrafił zrozumieć, dlaczego się tą sprawąprzejąłem.W końcu obiecał mi to załatwić.Ale, jak się należało domyślać, sprawa zostałazatuszowana.Przede wszystkim raport mój nie trafił do dowódcy pułku.Mój dowódcaposzedł po prostu z nim na kompanię wartowniczą i zapoznał z treścią dowódcę tej kompanii.Oczywiście, wartownicy, jak jeden, wyparli się wszystkiego.A ten, który nad S- emnajbardziej się znęcał, dostał trzy dni aresztu z zawieszeniem na trzy miesiące, za„przeprowadzenie z aresztantem musztry specjalnej w budynku aresztu”.Bo, zgodnie zregulaminem, trzeba przed.Był to skandal, lecz wydawało mi się, że nic już w tej sprawie niemogę zrobić.Wkrótce zresztą S.dopiął swego i został przedterminowo zwolniony z wojska.Kiedy, jużw cywilnym ubraniu, przyszedł się ze mną pożegnać, namawiałem go, żeby się nie poddawał.Radziłem, by spróbował pisać skargę do Głównego Zarządu Politycznego WP.Dałem munawet adres.Prawdopodobnie S.skorzystał z mojej rady, bowiem po dwóch miesiącach w jednostcewybuchła bomba wodorowa.Zjechała się cała ekipa śledcza WSW.Przesłuchiwanoaresztantów z całego półrocza.Być może to tylko przypadek, ale gdy zjawiła się ekipaśledcza, wezwał mnie dowódca kompanii.- Chciałeś jechać na urlop.No, na ślub tego twojego kumpla.Jutro możesz jechać.Czterech wartowników, w tym dowódca warty, stanęło przed sądem wojskowym.Najwyższy wyrok, jaki zapadł w tej sprawie: półtora roku.Niedługo potem przestałem być przewodniczącym Sądu Koleżeńskiego.VIWszystkich puszczano na przepustki w piątek po południu.Mnie nie.Dowódca kompaniipowiedział: pojedziesz jutro rano.Niby jakaś pilna robota.Jednak zbyt długo byłem pisarzem kompanijnym, bym się dał nato nabrać.Dość szybko zorientowałem się, że nie jest to nic pilnego.Równie dobrze można tobyło zrobić i za tydzień.Zacząłem zastanawiać się, dlaczego mam jechać dzień później niżwszyscy.Jakiś powód musiał istnieć, ale nic mądrego nie przychodziło mi do głowy.W sobotę po południu stałem na peronie czekając na pociąg do Warszawy.W pewnymmomencie podszedł do mnie sierżant WSW.- Wy nazywacie się Pawlak? Tak, to pozwólcie.Muszę sprawdzić, co macie w tejpaczuszce, a nie chciałbym tego robić tak tu, przy ludziach.Wiecie, to nie wypada.Pójdziemyna dworcowy komisariat milicji.Bo wiecie - uśmiechnął się pojednawczo - możecie przecieżwywozić tajne materiały.Przestraszyłem się.Było to niemal jawne podejrzenie o szpiegostwo.Poszliśmy.W komisariacie zażądał osobnego pomieszczenia.Zaczął przeglądać zawartość paczki.Były tam dwie książki, które odwoziłem do domu, i szkice wierszy.Książki interesowały gotylko przez chwilę.Sprawdził, gdzie wydane, i odłożył na bok.Bardziej przejął sięrękopisami.- Słuchaj, ty śpieszysz się na pociąg, więc będę musiał te wierszyki zatrzymać.Jest tegodosyć dużo, a jeszcze tak niewyraźnie piszesz.Jak wrócisz z urlopu, to ci zwrócimy.- W żadnym wypadku, obywatelu sierżancie.To są jedyne egzemplarze.Nie mam żadnejpewności, czy to gdzieś u was się nie zawieruszy.A dla mnie byłaby to zbyt duża strata.- Daję ci słowo, że nic się im nie stanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki