[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chciałem zapytać, czy dzisiaj wyprowadzasz psy.- Robię to codziennie.- Pomyślałem, że może przyszłabyś z nimi do parku.Helen, widząc, że oczy Shannony robią się okrągłe niczym spodki, przeraziła się, żeona wygląda podobnie.- Ten czarny labrador, z którym wtedy byłaś, chyba zaprzyjaznił się z Brownie -powiedział Andy.- Z Brownie.? Ach tak.to.to pewnie ta czekoladowa labradorka - domyśliła się podłuższej chwili.- Będę w parku ze swoimi psami mniej więcej od piątej do szóstej, więc.więc jeśli.jeśli nie miałabyś pomysłu.Ucieszył ją fakt, że nie tylko ona zaczęła się jąkać.- Zobaczę.Zależy, jaka będzie pogoda.Jeżeli.jeżeli nie będzie padać.to może.- Byłoby fajnie.Moglibyśmy dokończyć tamtą rozmowę.- Zobaczę, jak będzie.- No to na razie.- Na razie. 20- No i co tak na mnie patrzysz? - spytała Helen.Shannona zasłoniła ręką usta, ale pooczach było widać, że się śmieje.- Co cię tak bawi? - rozzłościła się Helen.- Wyobrażam sobie, jakie miny zrobiliby ludzie z klubu dyskusyjnego, jeśliby waswidzieli.- Nie rozumiem, co oni mają z tym wspólnego.- Uważają ciebie i Andy'ego za mistrzów ciętej riposty.Pewnie opadłyby im szczęki,gdyby usłyszeli, jak dzisiaj nie mogliście wydukać słowa.- Przestań się ze mnie śmiać.I bez tego czuję się jak kretynka.- Nie śmieję się z ciebie, tylko z was - sprostowała Shannona.- Jedno jest pewne.Dzisiaj z pewnością nie onieśmieliłaś Andy'ego Savage'a intelektem.- Nie ma co, potrafisz człowieka pocieszyć!- Dobrze, nie powiem już ani słowa - obiecała Shannona.Nie mogła jednak dotrzymać obietnicy, ponieważ dziesięć sekund pózniej Helenrzuciła zniecierpliwionym tonem:- No, powiedz coś!- Co mam powiedzieć? Chyba tylko to, że przed kilkoma minutami umówiłaś się naczwartą w życiu randkę.I coś mi mówi, że tym razem na jednej się nie skończy.- To nie jest żadna randka! - zaprotestowała Helen tak gwałtownie, że Diana, April iNatalie, siedzące przy sąsiednim stoliku, natychmiast się odwróciły.- To po pierwsze - dodałaciszej.- A po drugie, nie wiem, czy pójdę dzisiaj do parku.- Ale ja wiem.Właśnie! - Shannona spojrzała podejrzliwie na przyjaciółkę.- Niepisnęłaś nawet słowem o tym, że już się tam z nim spotkałaś, że nie dokończyliście jakiejśrozmowy.- Bo nie było o czym wspominać.Poza tym nie miałam okazji ci o tym powiedzieć.- No dobrze, nie wnikajmy już w to - powiedziała Shannona ugodowym tonem.-Lepiej się zastanówmy, w czym pójdziesz na randkę.- Na żadną randkę! A jeśli chcesz koniecznie wiedzieć, w czym pójdę, to ci powiem.W płaszczu przeciwdeszczowym i kaloszach.Spójrz tylko, co się dzieje za oknem.Na dworze rzeczywiście rozpętała się wichura. 21- Nie ubrałaś się za lekko? - spytała matka, kiedy Helen kwadrans przed piątąwychodziła z domu.- Nie, jest ciepło.- Bo pokazało się słońce, ale za chwilę się schowa.- Mamo, nie jestem małym dzieckiem, nie mów mi, co mam na siebie wkładać.- Nie robiłabym tego, gdybyś była rozsądna - powiedziała matka.- Jest jesień, a tywychodzisz w letniej kurteczce.Boję się, że się przeziębisz.Dziesięć minut pózniej Helen przekonała się, że mama miała rację.Kiedy, zmagając się z szarpiącą się na smyczy Capri, zbliżała się do domu państwaLucasów, żeby odebrać Onyksa, słońce schowało się za nadciągającymi ze wchodu ciemnymichmurami.Pierwsze krople deszczu spadły, gdy czekała, aż pani Danton otworzy drzwi.Helenzwykle najpierw szła po Bonbona, ale skoro miała iść do parku, to było jej bardziej po drodzejako pierwszą odebrać Mimi.Mimi, jak puszysta ruda torpeda, wybiegła z domu, zrobiła rundkę wokół Helen, Caprii Onyksa, a kiedy się upewniła, że nie ma ukochanego, z jej oczu znikła cała radość.- Nie martw się, Mimi, zaraz pójdziemy po Bonbona - uspokoiła ją Helen.- A potemwybierzemy się do parku.- Będzie padać - stwierdziła starsza pani.Helen nie wyprowadziła jej z błędu i niepowiedziała, że już pada.- Najwyżej trochę pokropi - rzuciła, lekceważąco machając ręką.- Zresztą Mimi lubideszcz.Mimi nie miałaby może nic przeciwko drobnemu kapuśniaczkowi, ale wichurą iulewą, jakie rozpętały się kilka minut pózniej, nie była zachwycona.Nawet Onyks, dlaktórego - jak dla każdego labradora - woda była wspaniałym żywiołem, nie wyglądał naszczęśliwego, zwłaszcza kiedy zaczęły się rozlegać grzmoty, a niebo przecinać błyskawice.Przerażona Capri zapierała się i za nic nie chciała iść dalej.Kiedy w końcu Helenudało się dotrzeć do domu pani Irving, była przemoczona do suchej nitki.- Wejdz - zaprosiła gospodyni.- Jak? Z psami?- Przecież nie zostawisz ich na dworze w taką burzę.Helen nie miała innego wyjścia, zresztą i tak decyzję podjęły za nią psy.Wbiegły do środka, pociągając ją za sobą.- Wszystko zamoczą i wybrudzą! - krzyknęła przerażona, patrząc, jak Onyks otrząsasię z wody, a Capri ociera o ścianę.Tylko Mimi nie przejęła się tym, że jest mokra.Kiedy znalazła się w towarzystwieBonbona, nie przeszkadzało jej już absolutnie nic.Pani Irving przyniosła kilka ręczników i obie zabrały się za wycieranie psów, którymbardzo się to nie podobało.- Teraz musimy zrobić coś z tobą - powiedziała, patrząc na przemoczoną dziewczynę.- Nie możesz zostać w tych ubraniach.- Nie trzeba - rzuciła Helen.- Mowy nie ma.Dzwoniła twoja mama.Pytała, czy już byłaś po Bonbona.Martwi sięo ciebie.- Nic mi nie będzie.Mama jak zwykle przesadza.- Matki zawsze przesadzają.Ze wszystkich koleżanek mamy Helen najbardziej lubiła właśnie ją.Nie miała dzieci,nie przejawiała więc irytującej nadopiekuńczości.Dopiero kiedy Helen kichnęła raz, drugi itrzeci, a potem rozkichała się na dobre, pani Irving zmieniła nieco zdanie.- Musisz się przebrać - powiedziała.- Twoja mama by mnie zamordowała, gdybym cipozwoliła zostać w tych ciuchach.- Czy one mogą tam siedzieć? - spytała Helen, widząc że wszystkie cztery psy weszłyna kanapę.Pani Irving machnęła ręką i zniknęła w pokoju przylegającym do salonu.Po chwiliwyszła z niego ze szlafrokiem przewieszonym przez ramię i parą grubych wełnianychskarpetek.- Przebierz się w to, a ja włożę twoje ubrania do suszarki i za godzinę będą suche.- Za go.- Helen znów zaczęła kichać.Kiedy zużyła ostatnią chusteczkę, pani Irving podsunęła jej całe pudełko kleeneksów.- Biegnij szybko do łazienki i włóż suche ubrania - powiedziała, tym razem tonemnieznoszącym sprzeciwu.Ale też Helen nie zamierzała protestować.Za godzinę Andy'ego nie będzie już w parku, myślała, przebierając się.Dopiero pojakimś czasie uświadomiła sobie, że tylko ktoś upośledzony umysłowo mógłby podczas takiejburzy czekać na nią w parku.A Andy Savage z pewnością nie był upośledzony.Był bystry, inteligentny. Przypomniała sobie to, co kiedyś mówiła o nim jej przyjaciółka - że jest przystojny.Tak, Shannona miała rację.Andy chyba rzeczywiście był przystojny.Chyba?! Był najprzystojniejszym chłopakiem, jakiego znała.I ten jego uśmiech.Jak mogła kiedyś uważać, że Andy uśmiecha się bezczelnie?!- Jezus Maria!Nie miała pojęcia, że krzyknęła, i to tak głośno, że pani Irving zaniepokoiła się iweszła do łazienki.- Coś się stało? Helen pokręciła głową.- Na pewno wszystko w porządku? - Pani Irving przyglądała jej się uważnie -Wydawało mi się, że krzyknęłaś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki