[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Iwonapowiedziała: To ciekawsze od Tybetu.I zaraz się posprzeczali.Minęli uprawne pola, pilnie trzymając się wąskich ścieżek międzyzagonami.Chcieli wejść od razu na górę, aby nie nakładać drogi przezBuloz.Przebyli pierwsze zbocza, podparte i pokreślone niskimi murkamiochronnymi z rudego, porowatego kamienia.Wszędzie krążyły motyle,drobne niebieskie i duże płowe, bielinki kapustmki, słomkowo-żółte. Powinienem był zabrać siatkę  rzekł Paskal  ale zapomniałem.Wspinając się w górę zaczęli rozmowę o motylach.W Lyonie pewiendobry znajomy Pailleronów ma wspaniałe gabloty z motylami.To straszne,że niszczy się najpiękniejsze okazy zabijając je.Wbite ze szpilką na korek,trzepoczą się jak szalone, łamią sobie skrzydła, opada z nich cały pyłek.Pewien kolega Paskala miał do uśmiercania motyli pudełko z cyjankiem.właśnie z cyjankiem.Wkłada się je tam, giną bardzo szybko, zanim zdążązatrzepotać skrzydełkami. Cyjanek  rzekła Iwona  ależ to trucizna!.A gdyby się tak pomyliłi włożył tam kawałek czekolady. Ależ głupia ta nasza Ojejej!  zawołała Zuzanna. Od motyli przeszli do znaczków pocztowych.Jeżeli o to chodzi, Paskalmiał ich dwa albumy, jeden mały   Maury", i duży, wspaniały,czerwony.Miał trójkątny znaczek z Przylądka Dobrej Nadziei, znaczekHelgolandu, z którego był bardzo dumny i który dokładnie im opisał.Doszli do drogi.Zgrzali się podchodząc w pełnym słońcu.Mieli ochotęnapić się wody, ale aż do lasu nie było zródła ani studni.Droga wznosiłasię powoli, biała, kredowa, ponad doliną, gdzie u stóp Saintevilleprzycupnęła wioska Buloz.Biegła ku przełęczy, która prowadzi do dolinyRomey.Minęli budowę, gdzie robotnicy z Piemontu uwijali się przyfundamentach dużego domu  było to sanatorium doktora Moreau.Paskalz wielką powagą udzielał różnych wyjaśnień na temat gruzlicy.Zuzanna znów zamilkła i posmutniała.Co jej właściwie było? Przecież sąrazem, na wycieczce. W tych dniach  rzekła nagle  mama wciąż ma migrenę.Jakby chciała w ten sposób wytłumaczyć swą zatroskaną minę. No tak  odezwała się na to Iwona  ale dziś wyjechała Jockeyem,którego zaprzęgli jej do wolanta. %7łeby tylko znów nie zdarzyło jej się coś złego  rzekł Paskal. Tymrazem nie byłoby już mojego papy.Zamilkł.Zrobił gafę, a właściwie dwie.  Och, teraz twoja mama jest ostrożna  odparła szybko Iwona i objęłaZuzannę, jakby chciała ją uspokoić. Daj spokój  rzekła Zuzanna odpychając ją. Jest za gorąco.Słońce i ten kurz! Iwona włożyła na kark pod kapelusz chusteczkę. Wiesz, Paskalu, mógłbyś nieść nasze śniadanie.bądz co bądz, jesteśmężczyzną!Skrzywiła się lekko, co miało znaczyć:  Gdybyś po tym komplemenciejeszcze odmówił". Dobrze, dobrze  odpowiedział Paskal  z dziewczętami zawsze tasama historia.Dawaj ten tłumok!Droga skręcała wreszcie i biegła teraz w cieniu góry.Tworzyło to jakbywąwóz; zdążali ku lasowi.Leżał tam, przed nimi, czarny, z pokręconymidrzewami, spośród których wystrzelały śmigłe sosny.Mały strumykprzerzynał się pod drogą, bardzo przejrzysty i taki kręty, że przypominałbiałe smużki kłębiące się w karmelkach. Co robisz, Paskalu?Paskal zeskoczył nagle z drogi i przykucnął przy wodzie.Jakaż pysznabyła ta lodowata woda niosąca kamyczki, woda pachnąca górą! Chcecie się napić, dziewczęta?Wypiły dwie duże porcje ze składanego kubka.Spływało to do wnętrza jakcoś zakazanego.Było dobre.Czuli się potem, jakby zrobili jakąś psotę.Iwona biegnie naprzód. Będę pierwsza w kaplicy!Zuzanna i Paskal spojrzeli na siebie.Nie przyjęli wyzwania.Przez chwilęszli w milczeniu, potem Paskal szepnął: Zuzanno!Nie odpowiedziała.Zadarła głowę do góry. Zuzanno! Co?  spytała. Czemu się dąsasz?O, z tą nie było tak łatwo! A więc, pana zdaniem, to Zuzanna się dąsa.Aostatecznie  czemu by nie? Bo byłeś w stodole z Iwoną. A to dobre. Nie kłam; ona mi powiedziała.A zatem nie można ufać Iwonie; jest taka jak wszystkie dziewczęta.W daliIwona już zwracała się do nich i wołała coś, czego nie słyszeli. Biegnijmy!  powiedziała Zuzanna i wysunęła się pierwsza.Gdydognali Iwonę, uraczyła ich obficie słownikiem  ojejej", a był on bogaty.Weszli w las i szybko znalezli się jakby na placu, wydeptanym zapewneprzez konie i wozy; ziemia była tam łysa i ubita, przecięta drogą.Naprawu, za dwoma wielkimi dębami, mała kapliczka z dużym dzwonem,szara i biedna, wychylała się spośród gałęzi, a studnia nad wielkimomszałym basenem podobna była do umywalni.W głębi opuszczona szopaz zatarasowanym wejściem i dziurawym dachem, w którym brakowało słomy, ukazywała szkielet ze zniszczonych desek.Była to cudowna kaplica.Drzemała tu Matka Boska, do którejpielgrzymowano 15 sierpnia i 8 września, a po dniu Wniebowzięcia walałysię tu przeróżne odpadki, papiery  materialne ślady pobożności, któraprzywiodła tam przed tygodniem kaleki, ślepców, gruzlików, zdradzonychkochanków, strapione matki, stare panny, strudzone życiem ioczekiwaniem zmiany, która nie miała nigdy nastąpić.Dzieci przystanęły.Tyle nasłuchały się o tej kapliczce, że miały teraz oczym myśleć.Nagły chłód lasu obudził w nich respekt dla tego miejsca.Ptaki polatywały wśród liści.Poszycie było wysokie i ciemne. Zatrzymamy się tutaj?  spytał Paskal. A co będziemy robić?  odezwała się Zuzanna. Nic.Iwona zaczęła śpiewać.Miała czysty, ładny głos i lubiła romance.Zwieckiesłowa zdawały się płoszyć ptaki w tym świętym miejscu.Wielka srokapoderwała się ciężko do lotu; Paskal odczuł to jako profanację. Iwono, bądz cicho.Uszanuj kaplicę! Sprowokował ją tym doszalonego śmiechu i nowego popisu w stylu ,;ojejej"; zaczęła skakać majednej nodze poza drzewami, ścigana przez Paskala, potrząsając na bokibujnymi blond lokami, jakby to były ośle uszy. No, dosyć tego  zawołała Zuzanna. Idziemy w góry!Ale tamtych dwoje zaczęło się bawić; Iwona wymykała się.Paskal o małonie upadł.Są już przy kaplicy.Zuzanna nie miała ochoty zostać przy tej,jak mówiła,  pielgrzymce".Coś ją tutaj krępowało.Może chłód.Pobiegła za nimi.Minęła zamkniętą szopę.Tamci właśnie ją okrążali.Pac!zaczepiła sukienką o stary, zardzewiały gwózdz.Uwalnia się, ale co to się znią dzieje? Serce jej zamiera.Ucieka pędem od szopy, patrzyrozszerzonymi oczyma na wrota. Zuzanno! Zuzanno!Paskal schwytał Iwonę.Teraz mogą już iść dalej.Ale Zuzanna stoinieruchomo.Dojrzała coś w mroku kaplicy, w głębi. Czy mam pójść po ciebie, Zuzanno?Nie, nie.Ona idzie, idzie.Szybko chodzmy, chodzmy stąd. Co za dziwna dziewczyna z tej Zuzanny  powiedział Paskal doIwony, gdy już biegli za nią.Nie dostrzegli za kaplicą Jockeya uwiązanego do pierścienia w ścianie igrzebiącego kopytem ziemię.XXXIV Czy już poszli?.Jesteś pewny?.Patrz, jak serce mi bije.Ależ sięprzeraziłam! Bo przecież.Ale nic nie mogło nas zdradzić.Ach, a możewolant! Albo koń! Czyś oszalała? Nie mieli przecież żadnego powodu, aby obchodzićkaplicę.Powóz był dobrze ukryty!  Och, nic nie wiadomo! Przytul mnie, uspokój.dzieci [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki