[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cieszyłam się za to od wielu miesięcy na jarmark.Na karuzele kręcące się dokoła, gdzie się dosiadało koni z grzywami, i na kolejki górskie, którymi jeździło się po pochyłościach w górę i w dół.Z dwu machin grzmiała muzyka i gdy kręciłaś się wkoło na koniu albo jechałaś wagonikiem kolejki górskiej, powstawała okropna kakofonia.Nie brakowało tam też wszelkich możliwych atrakcji: demonstrowano Tłustą Kobietę, była także Madame Arensky Przepowiadająca Przyszłość, Człowiek-Pająk, który wyglądał doprawdy okropnie, Strzelnica, w której Madge i Monty zawsze tracili mnóstwo czasu i pieniędzy.Rzucało się też w orzechy kokosowe - Monty zdobywał ich mnóstwo i przynosił mi je do domu.Uwielbiałam kokosy.I ja kilka razy mogłam w nie rzucać, a ponieważ właściciel szarmancko pozwalał mi podejść bardzo blisko, czasami udawało się strącić któryś owoc.Wtedy strącanie kokosów to było naprawdę strącanie, nie to co teraz, gdy układa się je na tego rodzaju podstawkach, że można je strącić tylko dzięki niesłychanej kombinacji szczęścia i siły.Wówczas miało się szansę.Na sześć rzutów zazwyczaj zdobywało się jeden orzech kokosowy, a Monty kiedyś zdobył nawet pięć.Nie rzucało się jeszcze wtedy kółkami, żeby zdobyć nagrodę w postaci lalek-kupidynków, kijków i tego rodzaju rzeczy.Były stragany, w których sprzedawano rozmaite przedmioty.Ja miałam słabość do małych kudłatych małpek na długiej szpilce przypinanych do płaszcza i sprzedawanych za pensa, stąd ich nazwa pensowe małpki.Co rok sprawiałam sobie sześć do ośmiu sztuk i dołączałam je do swojej kolekcji - różowych, zielonych, brązowych, czerwonych i żółtych.Z biegiem lat coraz trudniej mi było znaleźć odmienne kolory czy inne wzory.Tylko na jarmarku pojawiał się sławny nugat.Za stołem stał Mężczyzna i z wielkiego różowo - białego bloku odłupywał kawałki.Pokrzykiwał, nawoływał i oferował je na sprzedaż: - No, przyjaciele, sześć pensów za ogromny kawał! Dobrze, kochani, przetniemy na pól.A może ten za cztery pensy? - I tak dalej.Miał też już przygotowane paczuszki, które można było kupić za dwa pensy, ale cała zabawa polegała na targowaniu się.- Proszę, to dla małej damy.Tak, dwa i pół pensa dla pani.Złote rybki pojawiły się jako nowość podczas regat, dopiero gdy miałam jakieś dwanaście lat.Wywołały wówczas wiele emocji.Cały stragan zastawiony był naczyńkami, a w każdym pływała złota rybka.Rzucało się do nich piłeczki pingpongowe.Jeśli piłeczka wpadła do jednego z naczynek, złota rybka stawała się twoją własnością.Na początku - podobnie jak strącanie orzechów kokosowych - nie było to wcale takie trudne.Podczas pierwszych regat, na których się pojawiły, zdobyliśmy w sumie jedenaście rybek i triumfalnie zanieśliśmy je do domu i tam wpuściliśmy do kadzi w ogrodzie.Prędko jednak cena za piłeczkę wzrosła z jednego pensa do sześciu.Wieczorem urządzano fajerwerki.Z naszego domu mogliśmy oglądać tylko rakiety wystrzelone bardzo wysoko - spędzaliśmy zatem ten wieczór u przyjaciół mieszkających tuż przy przystani.Odbywało się tam przyjęcie o dziewiątej, z lemoniadą, lodami i ciasteczkami.Bardzo mi brakuje innej jeszcze przyjemności z tamtych czasów, jako że nie zaliczam się do członków bractwa alkoholowego - przyjęć ogrodowych.Przyjęcia ogrodowe przed pierwszą wojną światową były wprost niezapomniane.Wszyscy ubrani jak z żurnala, pantofelki na wysokich obcasach, muślinowe sukienki z niebieskimi szarfami, duże słomkowe kapelusze ozdobione różami.Podawano wspaniałe lody: truskawkowe, waniliowe, pistacjowe, a także zazwyczaj do wyboru oranżadę lub napój malinowy do najrozmaitszych tortów z kremem, kanapek, ekierek oraz brzoskwinie, winogrona muszkatelowe i nektarynki.Z tego wnoszę, że przyjęcia ogrodowe urządzano zapewne zawsze w sierpniu.Nie pamiętam, żeby podawano truskawki ze śmietaną.Dostanie się na takie przyjęcie sprawiało pewien kłopot.Ci, którzy nie mieli powozu i byli starzy czy słabi, wynajmowali dorożkę, młodzi zaś maszerowali na piechotę półtora czy dwa kilometry z różnych miejsc w Torquay.Część z nich miała szczęście, gdyż mieszkała blisko, za to inni mieszkali daleko, bo Torquay zbudowano na siedmiu pagórach.Niewątpliwie wchodzenie pod górę w pantofelkach na wysokich obcasach i trzymanie długiej spódnicy w lewej ręce, a parasolki w prawej, oznaczało ciężką próbę.Mimo wszystko jednak warto było iść na takie przyjęcie ogrodowe.Ojciec umarł, gdy miałam jedenaście lat.Stan jego zdrowia z wolna się pogarszał, choć nigdy nie określono precyzyjnie, co to za choroba.Niewątpliwie stałe kłopoty finansowe osłabiły jego odporność na wszelkie choroby.Pojechał do Ealing, zatrzymał się w domu macochy na mniej więcej tydzień i widywał się z różnymi londyńskimi przyjaciółmi, którzy mogli mu pomóc znaleźć jakąś pracę.Nie należało to w tym okresie do rzeczy łatwych.Mężczyzna był albo prawnikiem, albo doktorem, albo zarządzającym majątkiem, albo wojskowym, albo adwokatem, lecz świat wielkiego biznesu nie zapewniał utrzymania, jak to dzisiaj bywa.Istniały wielkie banki, takie jak Pierponta Morgana, i inne, w których ojciec miał znajomych, ale trzeba było oczywiście mieć odpowiednie kwalifikacje bądź należeć do jednego z rodów bankierskich i tkwić w tym wszystkim od lat chłopięcych, w przeciwnym wypadku nie zdało się to na nic.Mój ojciec, jak większość jego współczesnych, nie miał specjalnych kwalifikacji.Zajmował się dobroczynnością i innymi sprawami, które dzisiaj zapewniałyby intratną posadę, wtedy jednak działo się inaczej.Sytuacja finansowa napawała ojca wielką troską, a po jego zgonie zafrasowała również wykonawców testamentu.Pozostawała do wyjaśnienia kwestia, gdzie się podziały pieniądze pozostawione przez mojego dziadka.Ojciec żył z rzekomego zysku.Istniał on na papierze, ale faktycznie go nie było, co zawsze dawało się jakoś w sposób pozornie rzetelny wytłumaczyć i wykazać, że ów brak jest jedynie chwilowy - po prostu nadzwyczajne straty.Bez wątpienia mandatariusze i ich sukcesorzy źle zarządzali powierzonym im majątkiem, lecz na naprawę było już za późno.Ojciec się zamartwiał, ponadto porządnie przemarzł, bo zrobiło się chłodno, i w efekcie dostał obustronnego zapalenia płuc.Mamę wezwano do Ealing, wkrótce pojechałyśmy tam za nią z Madge.Ojciec był wówczas już bardzo chory.Matka nie odstępowała go w dzień i w nocy.Sprowadzono też ze szpitala dwie pielęgniarki.Pętałam się po domu, nieszczęśliwa i przerażona, modląc się żarliwie o powrót ojca do zdrowia.Jedna scena wryła mi się na zawsze w pamięć.Było popołudnie, stałam na półpiętrze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki