[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usiłowała znaleźć pracę, była cnotliwa — a przynajmniej tak mu powiedziała.Nie wiem, czy powiedziała prawdę.W półmroku rozległ się nagle głos hrabiny.— Dlaczego miałaby kłamać? Wiele jest takich jak ona.— Cóż, jak mówiłem, młody człowiek uwierzył jej.I poślubił ją.Głupiec! Rodzina nie chciała z nim rozmawiać.Zranił ich uczucia.Ożenił się z… Jeanne, tak ją nazwę, i to był dobry uczynek.Tak jej powiedział.Czuł, że winna być mu wdzięczna.Tyle dla niej poświęcił.— Uroczy początek dla biednej dziewczyny — zauważyła z sarkazmem hrabina.— Kochał ją, to prawda, lecz od pierwszej chwili doprowadzała go do szaleństwa.Miała swoje humory, napady złości; jednego dnia była zimna, następnego namiętna.Wreszcie odkrył prawdę.Nigdy go nie kochała.Wyszła za niego, aby nie żyć w nędzy.To odkrycie zraniło go, i to dotkliwie, lecz robił wszystko, by tego po sobie nie pokazać.Nadal czuł, że zasługuje na wdzięczność i posłuszeństwo.Pokłócili się.Robiła mu wyrzuty — mon Dieu[10] i to za co?Przewidujecie, co było dalej? To, co musiało się stać.Porzuciła go.Dwa lata był sam, prowadził swój mały sklepik nie mając od niej żadnych wieści.Miał jednego przyjaciela — absynt.Interes nie szedł za dobrze.A potem, pewnego dnia wszedł do sklepu i zobaczył, że ona tam siedzi.Ubrana przepięknie.Na palcach miała pierścienie.Stał przyglądając się jej.Serce mu waliło… waliło jak szalone! Nie wiedział, co robić.Chciałby ją uderzyć, uścisnąć w ramionach, pchnąć na podłogę i podeptać, rzucić się jej do stóp.Niczego takiego nie uczynił.Wziął do ręki pincetę i zabrał się do swojej pracy.„Pani sobie życzy?” — zapytał.To ją zdenerwowało.Nie tego się spodziewała.„Pierre — powiedziała.— Wróciłam.” Odłożył szczypce i spojrzał na nią.„Chcesz, żebym ci przebaczył?” — zapytał.— Żebym przyjął cię z powrotem? Szczerze żałujesz?” „Chcesz mnie z powrotem?” — zapytała.Och, jak miękko to wyszeptała.Wiedział, że zastawia na niego pułapkę.Pragnął zamknąć ją w swoich ramionach, ale na to był za mądry.Udawał obojętność.„Jestem chrześcijaninem — powiedział.— Staram się czynić tak, jak nakazuje Kościół”.Myślał sobie: „Ach, upokorzę ją, powalę na kolana”.Lecz Jeanne, jak ją nazywam, odrzuciła w tył głowę i wybuchnęła śmiechem.To był okrutny śmiech.„Zażartowałam sobie z ciebie, mój mały Pierre — powiedziała.— Spójrz na ten bogaty strój, na te pierścienie i bransolety.Przyszłam ci się pokazać.Pomyślałam, że sprawię, iż weźmiesz mnie w ramiona, a wtedy — właśnie wtedy splunę ci w twarz i powiem, jak bardzo cię nienawidzę.”Po tych słowach wyszła ze sklepu.Czy uwierzycie, państwo, że kobieta może być aż tak zła? Że wróciła tylko po to, by mnie torturować?— Nie — powiedziała hrabina.— Ja w to nie uwierzę, i nie uwierzy w to żaden mężczyzna, który nie jest głupcem.Tylko że oni wszyscy są głupcami.Pierre Vaucher nie zwrócił na nią uwagi.Opowiadał dalej.— I tak młody człowiek, o którym wam opowiadam, upadał coraz niżej.Pił więcej absyntu.Sklepik zlicytowano.Znalazł się w rynsztoku.Potem wybuchła wojna.To była dobra rzecz.Wydostała go z rynsztoka i dzięki niej przestał być zwierzęciem.Poddał się dyscyplinie, otrzeźwiał.Znosił chłody, ból i strach przed śmiercią.Nie zginął, i kiedy wojna się skończyła, znów był człowiekiem.Wówczas wyjechał na Południe.Płuca miał zniszczone gazem, powiedziano mu, że musi znaleźć pracę właśnie na Południu.Nie będę nudził was opisem zajęć, których się podejmował.Wystarczy rzec, że skończył jako krupier i tam… pewnego wieczoru w kasynie znów ją zobaczył — kobietę, która zrujnowała mu życie.Nie rozpoznała go, lecz on ją — tak.Wyglądała na bogatą kobietę, której nie brak niczego — a jednak, krupier ma bystry wzrok.Nadszedł wieczór, kiedy postawiła wszystko, co miała.Nie pytajcie, skąd wiem.Po prostu wiem, to się czuje.Inni by w to nie uwierzyli.Nadal miała strojne suknie.Można by zapytać, czemu ich nie zastawiła.Lecz jeśli się to zrobi, z miejsca traci się zaufanie.A jej klejnoty? Och nie! Czyż nie byłem kiedyś jubilerem? Prawdziwe klejnoty przepadły dawno temu.Perły króla sprzedała jedną po drugiej i zastąpiła fałszywymi.A przecież trzeba coś jeść i opłacać rachunek w hotelu.No a bogaci mężczyźni? Cóż, widzieli ją już od tylu lat.Mówią, że przekroczyła pięćdziesiątkę.Ba! Oni wolą wydawać swoje pieniądze na młodsze.Długie, drżące westchnienie dobiegło spod okna, gdzie siedziała hrabina.— Tak, to była wielka chwila.Obserwowałem ją od dwóch nocy.Bez przerwy przegrywała.Wreszcie nadszedł koniec.Postawiła wszystko na jedną cyfrę.Obok niej angielski dżentelmen obstawił następną cyfrę.Kula toczy się… stało się: przegrała.Jej oczy napotkały moje.I co zrobiłem? Zaryzykowałem swoją posadę w kasynie.Okradłem angielskiego dżentelmena.„A madame” — powiedziałem i wypłaciłem jej pieniądze.Brzęk pękającego szkła.To hrabina poderwała się z krzesła i przechyliła się nad stołem, strącając na ziemię kieliszek.— Dlaczego? — zawołała.— To jedno chcę wiedzieć: dlaczego to zrobiłeś?Długo trwała cisza, cisza, która wydawała się nie mieć końca, a ci dwoje wciąż mierzyli się wzrokiem… To wyglądało jak pojedynek.Na twarzy Pierre’a Vouchera pojawił się złośliwy uśmieszek.Uniósł ręce.— Madame — powiedział — istnieje coś takiego jak litość…— Ach!Opadła na krzesło.— Rozumiem.Znów była spokojna, uśmiechnięta — znów była sobą.— Ciekawa opowieść, panie Voucher, prawda? Pozwoli pan, że zapalę panu papierosa.Zręcznie zwinęła skrawek papieru, zapaliła od płomienia świecy i podsunęła w jego stronę.Pochylił się i zaczekał, aż płomień obejmie koniuszek papierosa, którego trzymał w ręku.Wtedy hrabina podniosła się niespodziewanie.— Teraz muszę państwa opuścić.Proszę mnie nie odprowadzać.Zanim mogli coś powiedzieć, zniknęła.Pan Satterthwaite chciał za nią pobiec, lecz powstrzymał go okrzyk zaskoczenia, jaki wyrwał się Francuzowi.— Do stu piorunów!Wpatrywał się w na wpół spalony zwitek papieru, który hrabina rzuciła na stół [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki