[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szerszeń podniósł oczy wzdrygając się lekko, jakby oddotkliwego chłodu.- Chcielibyście, bym czekał, a\ grób się sam otworzy przedemną, by mnie pochłonąć? Jeśli mam umrzeć, Niech spotkam mrok jak oblubienicę.Widzicie, Martini, i ja, i wy gadamy teraz głupstwa.- Wy z pewnością - mruknął Martini.- Zgoda, lecz wy tak\e.Na Boga, nie bawmy się w romantyczne poświęcenia, jakDon Carlos i markiz Posa 29.śyjemy w dziewiętnastym wieku.Je\eli moją rzecząjest umrzeć - nale\y to zrobić.- Więc jeśli moją rzeczą jest \yć, to tak\enale\y to zrobić - czy tak? Rivarez, wy macie szczęście.- Tak - lakonicznieodparł Szerszeń - ja zawsze miałem szczęście.W milczeniu palili przez paręchwil, po czym zaczęli mówić o sprawach ogólnych.Gdy Gemma weszła, aby poprosićna obiad, \aden z nich ani wyrazem twarzy, ani zachowaniem się nie zdradził, jakwa\ną prowadzili rozmowę.Po obiedzie omawiali rozmaite plany czyniącprzygotowania a\ do godziny jedenastej; wówczas Martini wstał i wziął kapelusz.- Pójdę teraz do domu, by Rivarezowi przynieść mój płaszcz.Mniej będzie wpadałw oko ni\ to jasne ubranie.Przy tym rozejrzę się trochę, czy nie ma szpiegów wpobli\u.- Czy odprowadzicie mnie do rogatki? Tak; bezpieczniej dwom ni\jednemu, na wypadek gdyby was śledzono.Wrócę koło północy.Absolutnie niewychodzcie beze mnie.Gemmo, najlepiej będzie, gdy zabiorę twój klucz, by potemnie budzić nikogo dzwonieniem.Spojrzała nań podając mu klucz.Zrozumiałanatychmiast, \e wynalazł tylko pozór, by ją zostawić samą z Riyarezem.-Pomówimy jutro - rzekła.- Będziemy mieli czas przed południem, gdy spakujęrzeczy.- O tak, a\ nadto czasu.Rivarez, miałem was jeszcze spytać o pewnedrobiazgi, ale mo\emy o tym mówić idąc ku rogatce.Gemmo, powiedz lepiej Katie,by się poło\yła, no i zachowuj się mo\liwie cicho.Do widzenia około dwunastej.Odszedł z lekkim skinieniem głowy i uśmiechem, zatrzaskując za sobą drzwi, bysąsiedzi myśleli, \e goście signory Bolla ju\ wyszli.Gemma wyszła do kuchnipowiedzieć Katie, by się poło\yła, a sama wróciła z czarną kawą.- Mo\e byściesię poło\yli na chwilę? - spytała.- Przez całą noc nie będziecie mogli spocząć.- Och, przenigdy! Będę spał w San Lorenzo, gdy mi będą przygotowywać ubranie.-W takim razie napijcie się kawy.Czekajcie, dam wam trochę słodyczy.Gdy uklękłakoło szuflady, nagle pochylił się nad jej ramieniem.- Co wy tu macie!Czekoladki z kremem i angielski cukier lodowaty! To\ to królewskie s.smakołyki! Spojrzała nań, lekko się uśmiechając z jego entuzjastycznychokrzyków.- Tak lubicie łakocie? Zawsze je przechowuję dla Cezara; prawdziwy dzieciak, gdychodzi o słodycze.- Is.istotnie? Musicie mu jutro d.ać inne, bo te ja sobiezabiorę.Nie, nie! cukier lodowaty w.wło\ę do kieszeni, niech mnie pociesza zawszystkie utracone rozkosze \ycia.S.spodziewam się, \e d.dadzą mi do ustkawałek cukru l.lodowatego, gdy mnie będą wieszać.- Och, pozwólcie, niech wamprzynajmniej opakuję, inaczej polepicie sobie całe kieszenie.I czekoladkitak\e? - Nie, te zjemy teraz oboje.- Kiedy ja nie lubię czekolady, a chcę, byście usiedli porządnie, jak rozsądnyczłowiek.Wątpię, czy będziemy jeszcze mieli sposobność pomówienia z sobą, zanimktóreś z nas zabiją, a.- Patrzcie, ona nie lubi czekoladek! - mruczałcichutko.- W takim razie muszę się rozkoszować sam.Przecie\ to wieczerzawisielca, nieprawda\? Wszystkie moje kaprysy muszą dziś być uwzględnione.Przedewszystkim proszę usiąść na tym fotelu, a poniewa\ ja miałem się poło\yć, więc uło\ę się tu całkiem wygodnie.Rzucił się na matę u jej stóp i wsparłszy łokiećo poręcz fotela podniósł na nią oczy.- Jakaś ty blada! - szepnął.- To dlatego,\e bierzesz \ycie ze strony smutnej i nie lubisz czekoladek.- Proszę, bądzpowa\ny przez pięć minut.Wszak chodzi o \ycie lub śmierć.- Droga, ani przezjedną minutę.Ni \ycie, ni śmierć niewarte tego.Ujął obydwie jej ręce i gładziłje koniuszkami palców.- Minerwo, nie patrz tak powa\nie, bo się rozpłaczę, a ty będziesz \ałować.Uśmiechnij się, proszę, masz taki c.cudowny, niespodziany uśmiech.No tak!Droga, nie gniewaj się! Zjedzmy razem ciastka jak dwoje grzecznych dzieci i niesprzeczajmy się.bo jutro umrzemy.Wziął z półmiska ciastko i przełamał je zeskrupulatną ścisłością, dzieląc lukier w samym środku.- To pewnego rodzajusakrament, jaki ci poczciwi ludzie przyjmują w kościele."Bierzcie, jedzcie, tojest ciało moje".I musimy n.napić się wina z tego s.samego kieliszka, tak.,To czyńcie na pamiątkę." Odstawiła kieliszek.- Przestań! - wykrztusiła, niemal wybuchając łkaniem.Podniósł oczy i znów jąujął za rękę.- Cicho ju\, cicho! Bądzmy chwilę spokojni.Gdy jedno z nas umrze,drugie ma o tej chwili pamiętać.Zapomnimy o tym świecie głupim, natarczywym, conam rozdziera uszy; odejdziemy razem ręka w rękę; odejdziemy w tajne przybytkiśmierci i spoczniemy wśród czerwonych maków.Cicho! Bądzmy całkiem cicho.Oparłgłowę o jej kolana i jej dłonią zasłonił sobie twarz.Pochyliła się nad nim wmilczeniu, kładąc drugą rękę na jego ciemnych włosach.Tak mijał czas, a \adnenie poruszyło się i nie rzekło słowa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki