[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Każdy tammiał potrzebę, żeby teatralnie wyrazić swoją obecność196w życiu, w towarzystwie zgromadzonym na tym placu,a jedzenie, jeszcze bardziej niż jazda na motorowerze,czekanie w kawiarni, spacer do Porta Capuana, wygląda-nie z okien na plac, stwarzało im właśnie okazję, żeby do-świadczyć siebie jako jednostki, ale zarazem jako cząstki,jako wolnego i nierównego obywatela tego placu.Ludziew tym doprawdy mało wspaniałym miejscu, w tym tylkoprzypadkiem odnajdowanym zakątku na skraju starów-ki neapolitańskiej, nie byli bogaci ani biedni, chociażbardziej zdawali się żyć w ubóstwie aniżeli w bogactwie.A jednak nie tylko to, co jedzą, było dla nich ważne, lecztakże jak to jedzą, toteż w akcie jedzenia, który w swoimcielesnym wymiarze jest nader indywidualny, odnawialiprzynależność do codziennego teatru swojego życia, czylido życia jako takiego.Niepostrzeżenie do naszego stolika podszedł dyrektor.Lśnił od potu, tyle kosztowało go bowiem utrzymywa-nie kelnerów w ruchu, całkowite nadzorowanie sytuacjiw tym hałaśliwym rwetesie, a przy tym trwanie w pełnymgodności spokoju.Kiedyśmy uiścili niewielką sumę, któ-rej zażądał za jedzenie i spektakl, zawahał się, a wreszcie,niezdecydowanie, mając mnóstwo wątpliwości, poprosiło papierosa.Po kilku pociągnięciach zmarszczył czołoi zapytał, jak długo zostajemy w Neapolu.Udzieliliśmymu odpowiedzi, a on zastanowił się chwilę, po czympożegnał się z nami, nakazując, żebyśmy pojawili się tujutro punktualnie o dwudziestej drugiej.XSzklane jezioro.Dzwony w SlaghenaufiDo Lavarone dotarliśmy o dziesiątej rano.Wzięliśmyostatni z licznych zakrętów, który wywindował drogę nawysokość tysiąca stu metrów, i wtedy w kotlinie ukazałosię naszym oczom jezioro.Na jego górnym krańcu stoikilka domów, poza tym nie ma tam zabudowań, jest oto-czone tylko jodłami i bukami.Latem łąki przekształcająsię w luksusowo urządzone plaże.Marzec tego roku byłniezwykle ciepły, termometr wskazywał już dwadzieściadwa stopnie Celsjusza.Jezioro ma około dwustu metrówszerokości i trzystu pięćdziesięciu długości, a teraz lśniłna nim w wiosennym świetle zimowy jeszcze lód.Szliśmyw koszulach z krótkimi rękawami i patrzyliśmy na Lago diLavarone, pokryte cienką, niezmarszczoną, przezroczy-stą powłoką.Woda pod nią połyskiwała jasnym błękitemi jasną zielenią.Wydawało mi się, że mógłbym policzyćkamyki na dnie jeziora.Lavarone nie jest nazwą miejscowości, lecz wielu wio-sek i przysiółków, oddzielonych od siebie polami, wzgó-rzami i lasami.Większość hoteli znajduje się we Frazio-ne Gionghi, leżącej w odległości pół kilometra od jeziora,i we Frazione Chiesa, mniejszej, ale położonej bliżej wody.199Kiedyśmy spacerowali po Gionghi, natknęliśmy się na za-mkniętą o tej porze bibliotekę gminną noszącą imię Sig-munda Freuda.Freud od 1900 roku często spędzał ur-lop w Lavarone i zawsze zatrzymywał się w Hotel du Lac.Przyjeżdżał tu już przed I wojną światową, kiedy Lava-rone i Trentino należały jeszcze do monarchii habsbur-skiej, a Włochy zaczynały się dopiero po drugiej stronie,za pobliską granicą w Veneto, i prawie co roku w sierp-niu wracał jeszcze po przyłączeniu do Włoch równieżTrentino i Tyrolu Południowego.Latem 1923 roku sie-dział w apartamencie Hotel du Lac, całymi nocami oglą-dał w kieszonkowym lusterku swoje gardło i nie odkryłraka jamy ustnej, gdyż zdiagnozowanie go u siebie unie-możliwiła ludzka zdolność niedostrzegania rzeczy oczy-wistych.Hotel, w którym tablica przypomina szczęśliwedni spędzone tu przez Freuda, był zamknięty, podobniejak inne hotele i pensjonaty, w których sezon zaczyna siędopiero w maju.Wtedy znowu pojawiają się turyści, naj-pierw osoby starsze, szukające pobytów leczniczych i fit-ness clubów, pózniej wędrowcy, którzy niezwłocznie uda-ją się w pobliskie góry, a wreszcie sportowcy, dla którychten region ma również wiele do zaoferowania.Teraz jed-nak miejscowość zdawała się radzić sobie nie tylko bez tu-rystów, lecz także bez mieszkańców.Na dole połyskiwałojezioro, ulice były bezludne, żaluzje w oknach opuszczone.Przy Gionghi kończy się ulica, a do kilku domów Fra-zione Bertoldi prowadzi ścieżka, którą trzeba iść dobrepół godziny.Stamtąd już niedaleko do Slaghenaufi, miej-sca odosobnienia zmarłych.Panowała tam całkowitacisza, chociaż nie, owszem, dało się słyszeć ciche tarcie,200wiatr z równiny bez przerwy muskał wierzchołki drzew,okalające płaskowyż, na który dotarliśmy.Za tą rozko-łysaną granicą znajduje się duża zielonobrązowa łąka,a w miękkiej ziemi tkwi mnóstwo drewnianych krzyży.W tej okolicy, stanowiącej do 1918 roku granicę międzyAustro-Węgrami i Włochami, przed I wojną światowąutworzono po austriackiej i włoskiej stronie siedem du-żych frontów wojskowych, ażeby zaplanowana już wojnapozycyjna mogła trwać latami.Sto tysięcy austriackichi włoskich żołnierzy straciło życie na płaskowyżach Fol-garii, Lavarone i Luserny, gdy przez lata ostrzeliwali sięwzajemnie z ciężkich dział zza skał i z twierdz, oddalo-nych od siebie zaledwie o kilkaset metrów.Na cmentarzuwojskowym w Slaghenaufi, z którego roztaczał się przednaszymi oczami cudowny widok na okolicę, pochowanoprawie tysiąc żołnierzy armii austro-węgierskiej.Krzyżestoją tam równo w szeregach, ale cmentarz nie ma w so-bie nic srogiego.Na większości grobów jest umieszczonaprosta tabliczka z nazwiskiem.Po raz pierwszy w życiuzrozumiałem sens pracy towarzystw opieki nad grobamiz czasów wojen, tutaj, gdzie otaczano nią byłych uczest-ników działań zbrojnych we wrogim kraju; zrozumiałemsens tej pracy, dzięki której 998 ludziom, rozstrzelanymlub okaleczonym w Slaghenaufi, nie przyznano wpraw-dzie miana bohaterów, ale zwrócono im godność włas-nych nazwisk.Tuż obok siebie złożono w ziemi kościSzabo, Unterkoflera, Giulika, Olensy, Petrescu, Divaniukai Stefanovicia.Na końcu pola grobów, ukryta wśród czar-nych konarów potężnych drzew iglastych, stała drewnia-na kapliczka.201Około drugiej po południu byliśmy znów na dole, nadjeziorem, nad którym fruwały niegdyś pociski z mozdzie-rzy oraz granaty, nad którego brzegiem spacerował Freud,zmierzając ku latom cierpień, i które dzisiejszych urlopo-wiczów z całego świata wabi niefrasobliwymi uciechamido Lavarone.Stałem na brzegu, wspominałem ukraińskie,węgierskie, polskie, chorwackie i niemieckie nazwiska, któ-re udało mi się odszyfrować na nagrobkach, i usiłowałemprzypomnieć sobie listy, w których Freud przebywającyw Hotel du Lac informował zatroskanych uczniów o sta-bilnym stanie swojego zdrowia.Lód pokrywał całe jezioro,niepopękany aż do brzegów cienki talerz, na którym po-dano na obiad migotliwe słońce i który rzucony z brzegukamień mógłby roztrzaskać w drobny mak.Pod tym szkla-nym talerzem bił dzwon, wiszący w kapliczce Slaghenaufi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Indeks
- Martin Folly Historical Dictionary of U.S. Diplomacy from World War I through World War II (2010)
- Nat Hentoff, Lewis Porter At the Jazz Band Ball, Sixty Years on the Jazz Scene (2010)
- Cathy J. Cohen Democracy Remixed, Black Youth and the Future of American Politics (2010)
- Angel Smith The Agony of Spanish Liberalism; From Revolution to Dictatorship 1913 23 (2010)
- Mark Ribowsky The Supremes; A Saga of Motown Dreams, Success, and Betrayal (2010)(2)
- Christie, Agatha Zakonczeniem jest smierc
- Briskin Jacqueline Za dużo od razu
- Burrowes Grace Córki księcia Windham 05 Marzenie lady Jenny 2
- Iris Murdoch Dzwon 2
- Joe Abercrombie 01 The Blade Itself (v1.0)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- hhermiona.xlx.pl