[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pojmuję! - ścisnął ostrogami konia, odwrócił głowę, spojrzał ojcu głęboko w oczy,powtórzył:- Och! Pojmuję.W grodzie poznał macochę: Oda była młoda, piękna.Spojrzeli na się - od razunieprzyjaznie.Gwarzyli spokojnie, z uśmiechem.Długie lata mieli tak gwarzyć, kryjąc w sercuwciąż rosnącą nienawiść.Nienawiść tę miał Mieszka poznać w ostatniej godzinie swego życia.Anynie jary był jeszcze.Zasiedli do stołów.Gwar rósł.Na trzeci dzień Bolko przyszedł do ojca z twardą decyzją: powie o Emnildzie.Mieszkarównał pogiętą kolczugę, nie szło, mu, usta zaciął, postukiwał.Spod nasępionych brwi spojrzały naBolka dawne oczy ojcowe - władcze.Bolko siadł, dłonie oparł na kolanach, patrzył na psującą sięrobotę.Milczeli.Otwierał usta, zamykał.Zagadnął:- Skąd ta broń?- Wareska - odburknął Mieszka, wciąż stukał.Przetrzymał syna, Bolesław zacząłniepewnie:- Daliście mi drużynę.- Czas.- Bom woj.Chłop.I żony mi trza.Mieszka stukał.Syn wiercił się, otarł nos, chrząknął.- Kiedychmy wracali, byłem u Milczan.U Dobromira.Gościł mię.Mieszka nie odchylił się od kolczugi.- Milczanie wielki kraj.Dobromir syna nie ma.Rwała mu się mowa na obojętność Mieszkową.- Ociec! - wybuchnął.Mieszka oderwał kolce, giął je w palcach.Bolko oblizał wargi.- Dobromir.- uciął.Stary ksiądz puścił kolczugę na ziemię, brzęknęła, ostro odwrócił sięna zydlu, głowę miał wepchniętą w ramiona.Ciągnął zjadliwie:- Dobromir? Co mi o Dobromirze bajesz! Abo nie wiem coś u Milczan zwojował? Myślisz,że ociec głuptak?Bolesław przełknął ślinę, nie mógł oderwać oczu od Mieszkowego wejrzenia.- Głupie dumki snujesz.Ejże, żony ci trza? Prawie gadasz.Czas.%7łonę dla ciebie mam.- Ociec!Mieszka wstał, szedł do syna.- %7łonę mam, słysz.Trza cię w łazni rózgami.Pytać ji będę.Ułożyłem się.- Ociec! Emnilda.- Milcz, molwię ci, milcz! Sysun.- Nie wezmę innej.- Nie wezmiesz? - chwycił Bolka w ramiona, rzucił nim o ścianę.- Nie wezmiesz? Jutro zdrużyną pojedziesz w objazd: na Kraków.Słuchać cię będę? Jutro pojedziesz.A wrócisz, pójdzieszw łoże.- Nie pójdę.- Ja ci.- zbliżył się z pięścią, zawrócił, mruknął dureń", wyszedł.Trzasnął drzwiami, całydom się zatrząsł.Bolesław stał blady, czerwieniał, znów bladł.Nazajutrz pojechał w objazd.Trzy miesiące objeżdżał kraj z młodą drużyną.Gdy wrócił, zastał już w Poznaniu córkęRygdaga Wettyna; Matylda była drobna, ruchliwa, wesoła; gdy śmiała się, zęby jej sterczały spodgórnej wargi, jak u wiewiórki.Bolko nie mógł patrzeć na te zęby, na wieczny śmiech, na biegająceoczy.Gdy wszedł, poderwała się ku niemu, ręce jej opadły, zapłoniła się.Obejrzał ją z góry w dół,nie rzekł słowa, splunął.Znienawidził ją od pierwszej chwili.Mieszka był rad, zacierał ręce.Wszystko odbyło się po staremu, godnie, przy ponurym milczeniu nowożeńca.Ojciec z synemunikali wzajem wzroku - obaj zacięli się.Wieczorem przyłapał Bolko Wszebora.- Gadaliście z oćcem?Wszebor skrzywił się.- Gadałem - burknął.- I co?- Pyskował na mnie kiej na otroka.- Skąd ta Matylda?- Od Wettynów, Rygdagowa córka.Siostra jej Gerburga, mniszka, ksienią rychło ostanie.Przyjaciółka twojej macochy.- Ody?Stary skrzywił się:- Wiele ich masz?- Oda suliła oćcu?- Oda.Zakręcił się w miejscu.- Suka.- Jutro łożnica, hamuj się - burczał Wszebor.- Buntować się będziesz ? Co ci, Bolko!- Nie pójdę.- Co ci zadała Dobromirowa dziewka? %7ławżdy ociec małżony szuka.- Nie pójdę.Stary zatroskał się.Namawiał, groził.Bolko zmilkł, słuchał ' ze stężałą twarzą.Nierozchmurzył jej przez wszystkie obrzędy.Obsypali młodych ziarnem, ostawili samych.Matylda przysiadła na łożu, wargi jej drżały,żałośnie błyskały górne zęby.Bolko stał rozkraczony, patrzył na nią niewidzącymi oczyma.Czerwona, spocona, szepnęła, twardo, z niemiecka, wymawiając imię:- Bolko.Odwrócił się.Tej nocy spał osobno, na ławie.Matylda szlochała w pustej łożnicy do rana, wstała cicha,oczy miała czerwone, usta spieczone, suche.Podniosła się, naciągała giezło, nawet nie spojrzał nanią.Siedział na ławie, oczy wlepił w klepisko, milczał.Zaraz hyr poszedł po grodzie: żonka nieugodziła księżycowi.Następnych nocy - to samo.Mieszka zgrzytał, Oda wierciła Bolka zimnymi ślepiami, po kątach szły prześmiechywojów, w babińcu się gotowało.Bolko chodził do puszczy, gonił zwierza, wracał nierozchmurzony, zwalał się na ławę, zasypiał; Matylda szlochała do kurów.Zeschła, zżółkła.Którejś nocy Mieszka szarpnął drzwiami, wyrwał skobel, wszedł do młodych.Matyldapoderwała się z łoża, z zawiniętą głową, spłakana.Mieszka mocno tupał nogami.Podszedł doBolka.- Idz do łoża.- Nie pójdę.Idz.- Nie.- Każę cię wojom wnieść.Bolko spojrzał ostro, szydliwie, zaśmiał się złym śmiechem.Powiedział:- I co? Co jeszcze każecie wojom zrobić?Ojciec zatupał nogami, pokręcił się po izbie, wyszedł.Po roku umarł Rygdag.Wkrótce potem Matylda odjechała do siostry.Nie ułagodziło to ni ojca, ni syna.Mieszka wraz posłał dziewosłębów do węgierskiegoBezpryma.Węgierka była sucha, brzydka.Znów ziarnem sypali na młodych, śpiewali na szczęście.Bolko nie strzymał tym razem.Kiedy ostali sami, krzyknął ostro:- Rozdziewaj się.Nawalił się chutnie.Co noc.Po dziesięciu miesiącach Węgierka porodziła mu syna.Mimokrzyków Mieszkowych Bolesław nie podniósł syna, nie uznał go.Węgierka płakała nocami jakMatylda.Czas ciekł.Gejza pobił tymczasem Bezpryma, zagarnął jego mienie.Wszebor jezdził do AdelajdyGejzowej, siostry Bolka. Biała knięgini" suliła ojcu odesłać Węgierkę k'swoim.Mieszka niechciał, zacinał się.Oda judziła.Minął rok - Bolko przeparł: odesłano Węgierkę.Wtedy dopiero Bolko uznał pierworodnego.Po raz trzeci słał Mieszka dziewosłębów.Do Dobromira - po Emnildę.Po raz trzeciśpiewali pieśni, sypali ziarno.Emnilda nie płakała nocami.CZZ TRZECIAOrczyca1.Stojgniewem targał niepokój, gdy dojeżdżał ojcowego grodu.Wieleż to lat, gdy go wojeMieszki porwali jako zakładnika uległości Orczyków.Wiosna huczała w czarnych konarach,mokry wiatr przeciągał po niebie.Znieg był szary, wrony wielkimi stadami unosiły się i opadały,psy wyły.Tak, niepokój nim targał, jak nynie.Ile to lat? Owinęli go w futra, włożyli do sań,otoczyli gromadą zbrojnych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Indeks
- Bankowicz Bożena i Marek Dudek Antoni Leksykon historii XX wieku
- Wotowski Stanisław Antoni Człowiek, który zapomn iał swego nazwiska
- Antonia Fraser Szeć żon Henryka VIII
- Antoni Ferdynand Ossendowski Lenin (1930)
- Choloniecki Antoni Duch dziejow Polski
- ANTONIO SOCCI TAJEMNICE JANA PAWŁA II
- Byatt Antonia Susan Opętanie(1)
- Ossendowski Antoni Ferdynand Lenin
- Megmondjuk az elnoknek Jeffrey Archer
- Fawkes Sara Na każde jego żądanie 02 O dwa słowa za dużo
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wywoz-sciekow.pev.pl