[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obiecywała wielkiego lodai ciastko, a jakże, pod warunkiem że zostanie w domu.Mówiła, że będzie jej bardzo przykro, że będzie strasznie się bała, jeśli sobie pójdzie.A on na pewno tego nie chce.Przecież jest jejdobrym Benem, jej najlepszym.Zdawało się, że zrozumiał.Właściwie powinna go była jeszczewykąpać, ale nic się nie stanie, jeśli zrobi to jutro rano.Dochodziła jedenasta, kiedy Trude poszła na górę, Jakob poczłapał za nią.Zajrzała dopokoju Bena.Leżał na łóżku, trzymał w ramionach swoją lalkę szmaciankę i nawet nie drgnął,kiedy na chwilę zapaliła światło.Trude uznała, że śpi jak suseł i nieco wzruszona zamknęładrzwi.Ale nie poczuła ulgi.W sypialni Jakob opowiadał dalej.Był piekielnie zmęczony i chciał przełożyć opowieśćo Dieterze Kleu na następny dzień, dlatego tylko naszkicował jej krótko, co usłyszał w gospodzieRuhpolda o synu Bruna i dlaczego Wolfgang Ruhpold poprosił go, żeby podwiózł drugą EdithStern.Trude słuchała z uwagą, ale prawie się nie odzywała.Jeśli czasem wpadła mu w słowo,powracała wciąż do Heinza Lukki, przy czym była do tego stopnia skonfundowana, że niepotrafiła nawet jasno precyzować swoich myśli i Jakob nie mógł zrozumieć, co chciała mupowiedzieć.Ale jedno pojął, że ze swoją żądzą zemsty posunął się stanowczo za daleko.A przecież nie o to mu chodziło, nie pragnął jej dobijać.Chciał tylko potrząsnąć nią, obudzićz błogiego snu, nic więcej.Ben nie spał.Słyszał dobiegające z pokoju naprzeciwko głosy rodziców, czekał i obmyślałw pocie czoła wyjście z dylematu.Zrozumiał prawie wszystko, co powiedziała jego matka.Niechciał zadawać jej bólu, robić jej przykrości, nie chciał, żeby się bała.W żaden sposób nie mógłjednak pojąć, dlaczego jej dobre samopoczucie ma zależeć od tego, czy on pozostanie w swoimpokoju.Gdyby została razem z nim, gdyby powiedziała, że boli ją głowa, gdyby poprosiła, żebypogładził ją po włosach albo lekko, leciutko nacisnął jej kark, wtedy być może coś by muzaświtało.Ale tak.Wiedział, że ludzie mówią czasem fałszywe słowa.%7łe kłamią.Prawie wszyscy, których znał,tak właśnie robili.Owszem, były również nieliczne wyjątki, ale jego matka nigdy do nich nienależała.Przez wszystkie te lata mówiła mu wiele rzeczy, które bardzo szybko okazywały sięfałszywe.Na przykład, że tylko ona może zabijać, co najwyżej jeszcze ojciec.Inni też zabijalii nikt nie dawał za to w skórę.Tylko on, jemu nigdy nie darowali.Zrobił się niespokojny.Głosy dobiegające z pokoju rodziców wtłaczały się w jego mózg jakmonotonne brzęczenie, które ogromnie go irytowało.Kiedy wreszcie zapanowała cisza, nie mógł już dłużej wytrzymać.Podniósł się z łóżka, podbiegł na palcach do drzwi, lekko je uchyliłi zszedł bezszelestnie na dół.Lalkę zostawił na łóżku.Zanim wymknął się z domu, poszedłjeszcze do kuchni.Minęła północ, za kuchennym oknem panowała absolutna ciemność, niebo byłozachmurzone, ani jednej gwiazdy.Wiedział dokładnie, gdzie leży jego nóż.Ale nie był pewien,czy uda mu się znalezć go w ciemnościach.Dlatego wziął nóż leżący w zlewie, przejechałkciukiem po ostrzu.Tępe, skonstatował z niezadowoleniem.Mimo to schował nóż do kieszenispodni.Potem zszedł do piwnicy, założył swoje wielkie gumowce, umocował łopatkę na pasku,zacisnął karabińczyk i ruszył w drogę.Zaledwie znalazł się poza domem, wpadł w swój zwyczajny kłus, biegł do rozjazdu, a potemodbił w lewo.Przy jabłonkowej łące się zatrzymał.Niewysokie drzewka z płaskimi,krzaczastymi koronami, wysoka trawa i głębokie sztolnie dawnej kopalni piasku tonęływ głębokich ciemnościach.Ale on znał swój rewir jak własną kieszeń, mapę miał w głowie,w sercu, nie musiał zdawać się na księżyc i gwiazdy.Wokół całej łąki wbite w ziemię w regularnych odstępach stały wysokie na dwa metrydrewniane paliki, do których umocowano wielkimi gwozdziami drut kolczasty, warstwa nawarstwie, razem dziesięć warstw.Tuż nad ziemią jakieś dwadzieścia centymetrów wolnejprzestrzeni, stanowczo zbyt mało, żeby móc przeczołgać się w nienaruszonym stanie.Zaraz po przeprowadzce rodziny Schloesser zarząd miasta kazał ogrodzić łąkę i ogródwarzywny Trude.O resztę zatroszczyła się natura.Niegdyś akuratne grządki, które Trudepielęgnowała z takim oddaniem, teraz nie sposób było już odróżnić od przyległych gruntów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki