[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Człowiek na tym zdjęciu to ten sam, który przyszedł do mojego gabinetu,kiedy byłeś w dziewiątej klasie - powiedział nagle Ed, odwracając się do Todda.-Podał się za twojego dziadka.Teraz okazuje się, że był poszukiwanym zbrodniarzemwojennym.- Tak - powiedział Todd.Jego twarz była dziwnie bez wyrazu.Jak twarzmanekina z wystawy.Pozbawiona kolorów, życia i energii.To, co w niej pozostało,przerażało swą bezbrzeżną pustką.- Jak to się stało? - zapytał Ed i może chciał, by to pytanie brzmiało groznie ioskarżycielsko, ale zabrzmiało zupełnie zwyczajnie i bezbarwnie.- Jak to się stało,Todd?- Och, jedno pociągało za sobą drugie - odparł Todd i podniósł winchestera.-Właśnie tak to się stało.Jedno.pociągało drugie.Kciukiem przestawił bezpiecznik i wycelował karabin w Gumowego Eda.- I chociaż to brzmi głupio, tak właśnie było.To wszystko.- Todd - powiedział Ed, szeroko otwierając oczy.Zrobił krok w tył.- Todd,chyba nie chcesz.proszę, Todd.Możemy o tym pomówić.Możemy przedys.- Ty i ten pierdolony szkop możecie przedyskutować to w piekle - powiedziałTodd i nacisnął spust.Huk strzału przetoczył się w gorącej, bezwietrznej ciszy popołudnia.Pociskrzucił Eda Frencha na saaba.Krew zalała mu niebieski golf.Usiłował chwycić sięczegoś i oderwał wycieraczkę.Spojrzał na nią tępo, a potem upuścił i popatrzył naTodda.- Norma - szepnął.- Dobra - rzekł Todd.- Jak chcesz, koleś.Znów strzelił do Gumowego Eda i prawie pół głowy trafionego zniknęło wrozprysku krwi i kości.Ed zachwiał się i sunął do drzwiczek kierowcy, raz po razpowtarzając imię córki zduszonym i słabnącym głosem.Todd strzelił jeszcze raz,celując w podstawę karku, i Ed upadł.Jego nogi wybiły krótki werbel na żwirze iznieruchomiały.Naprawdę trudno go było zabić jak na szkolnego pedagoga, pomyślał Todd izaśmiał się.W tej samej chwili poczuł przeszywający ból pod czaszką, jakby ktoś wbiłmu kolec do lodu.Zamknął oczy.Kiedy znów je otworzył, poczuł się tak dobrze, jak nie czuł się od wielu miesięcy - a może nawet od lat.Wszystko było dobrze.Wszystko było na swoim miejscu.Jegozastygłą twarz ożywił szeroki uśmiech.Wrócił do garażu i wziął wszystkie naboje, jakie miał, ponad czterysta sztuk.Włożył je do starego plecaka i zarzucił go sobie na plecy.Kiedy znów wyszedł nasłońce, uśmiechał się beztrosko, promiennie - tak chłopcy śmieją się w dniu urodzin,w Boże Narodzenie, Zwięto Niepodległości.Ten uśmiech mówił o sztucznych ogniach,nadrzewnych domkach, tajnych znakach i kryjówkach, o wygranych meczach, poktórych zwycięzcy zostają wyniesieni ze stadionu do miasta na ramionachrozradowanych kibiców.Ekstatyczny uśmiech płowowłosych chłopców idących nawojnę w hełmach z wiaderek na węgiel.- Jestem królem świata! - wrzasnął donośnieku błękitnemu niebu i przez moment potrząsał nad głową trzymanym oburączkarabinem.Potem, niosąc go w prawej dłoni, ruszył w kierunku tego miejsca nadautostradą, gdzie ziemia opadała stromą skarpą i gdzie będzie mógł się schować zauschniętym drzewem.Minęło pięć godzin i było już prawie ciemno, zanim go zdjęli. JESIECNIEWINNOZCI George'owi McLeodowi CIAAO1O najważniejszych sprawach najtrudniej opowiedzieć.Są to sprawy, którychsię wstydzisz, ponieważ słowa pomniejszają je słowa powodują, iż rzeczy, którewydawały się nieskończenie wielkie, kiedy były w twojej głowie, po wypowiedzeniukurczą się i stają zupełnie zwyczajne.Jednak nie tylko o to chodzi, prawda?Najważniejsze sprawy leżą zbyt blisko najskrytszego miejsca twej duszy, jakdrogowskazy do skarbu, który wrogowie chcieliby ci skraść.Zdobywasz się naodwagę i wyjawiasz je, a ludzie dziwnie na ciebie patrzą, w ogóle nie rozumiejąc, copowiedziałeś, albo dlaczego uważałeś to za tak ważne, że prawie płakałeś mówiąc.Myślę, że to jest najgorsze.Kiedy tajemnica pozostaje nie wyjawiona nie z brakusłuchacza, lecz z braku zrozumienia.Miałem prawie trzynaście lat, gdy po raz pierwszy zobaczyłem nieżywegoczłowieka.Zdarzyło się to w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym, dawno temu.chociaż czasem wydaje mi się, że to było wczoraj.Szczególnie w te noce, podczasktórych budzą mnie sny o gradzie zasypującym jego otwarte oczy.2Mieliśmy nadrzewny domek w koronie wielkiego wiązu, który rósł naopuszczonej parceli Castle Rock.Dzisiaj w tym miejscu mieści się firma przewozowa,a wiązu już nie ma.Postęp.Tworzyliśmy swego rodzaju klub, chociaż bez nazwy.Liczył pięciu, może sześciu stałych członków plus kilku takich, którzy pętali się na przyczepkę.Pozwalaliśmy im przychodzić, kiedy graliśmy w karty i potrzebowaliśmytrochę świeżej krwi.Zazwyczaj graliśmy w blackjacka o niewielkie, groszowe stawki.Jednak przy pięciokartowym blackjacku można podwoić stawkę.a przysześciokartowym potroić, chociaż Teddy był jedynym szaleńcem, który tego próbował.Boki domku były zrobione z desek ściągniętych ze sterty odpadów za składemdrewna i materiałów budowlanych Mackeya przy Carbine Road - były nie heblowane ipełne dziur po sękach, które zatykaliśmy papierem toaletowym albo chusteczkamihigienicznymi.Sufit zrobiliśmy z arkusza blachy falistej, który porwaliśmy ześmietnika, przez cały czas oglądając się przez ramię, ponieważ pies dozorcy wysypiskacieszył się ponurą sławą pożeracza dzieci.Tego samego dnia znalezliśmy tam drzwi zsiatki, bardzo zardzewiałe; chcę powiedzieć, że każdy ich cal pokrywała rdza.Obojętnie o jakiej porze dnia spoglądało się przez nie, zawsze był zachód słońca.Oprócz gry w karty, klub był dobrym miejscem do palenia papierosów ioglądania magazynów z panienkami.Mieliśmy tam pół tuzina pogiętych popielniczekz napisem  Camels na spodzie, mnóstwo rozkładówek poprzypinanych do szorstkichścian, dwadzieścia lub trzydzieści podniszczonych talii kart (Teddy dostał je od wuja,który prowadził sklep papierniczy w Castle Rock - kiedy wujo pewnego dnia spytałTeddy'ego, w co gramy, usłyszał, że w remika, i powiedział, że to dobrze), kompletplastykowych żetonów do pokera oraz stertę starych numerów  Master Detective doprzeglądania, jeżeli nie wydarzyło się nic bardziej wstrząsającego.Ponadto zrobiliśmypod podłogą skrytkę o wymiarach dwanaście na dziesięć cali, w której chowaliśmywiększość tych przedmiotów w rzadkich chwilach, gdy ojciec któregoś chłopaka uznał,że czas na zajęcia typu  jesteśmy dobrymi kumplami.Podczas deszczu siedzieliśmy wklubie jak w jamajskim stalowym bębnie.ale tego lata nie padało [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki