[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I znowu cisza, ale teraz już pełna napięcia, jak ciemna kwantowa piana przed WielkimWybuchem.- Nie sądzę, żeby wierzyła pani w to, że to DeShaun zabił tę dziewczynę.Nie sądzę,żeby pani kiedykolwiek w to uwierzyła.I sądzę, że właśnie dlatego złożyła pani pozew, bopani w to nie wierzyła.I sądzę, że wycofała pani powództwo, bo ktoś pani za to zapłacił.-Theresa Vinney tylko parsknęła i pokręciła głową, ale nic nie odpowiedziała.- Sądzę też, że to ktoś inny zabił tę dziewczynę, ktoś potężny i bogaty.Sądzę, że zostało to zatuszowane.Sądzę, że kiedy pojawiła się ta sprawa z DeShaunem, skwapliwie ją wykorzystali.- Julia niemogła już znieść tego milczenia panny Terry.Czuła gniew, narastający w niej samej,matczyny, słuszny i czysty.- Sądzę, że ktoś przyszedł tu, do tego domu, może nawet siedział na tym samymmiejscu co ja teraz, i powiedział, że jeśli pani wycofa pozew, da pani.no ile?.dziesięćtysięcy? Pięćdziesiąt? Sto? Panno Terry, ile on pani zaproponował?- Po co się do tego mieszasz? - zapytała starsza kobieta.- Pragnę sprawiedliwości.- Sprawiedliwości.- Kolejne drwiące prychnięcie, tym razem kojarzące się jej zBayem Dennisonem.- Julio, ja pochowałam trójkę z pięciorga swoich dzieci, jedno przeznarkotyki, drugie przez AIDS i DeShauna, i żadne z nich nie zostało wybawione odgrzechów.A mój mały DeShaun został zastrzelony po tym, jak ukradł samochód.Mówili, żeto on zabił tę białą dziewczynę, a tutejsi ludzie gotowi już byli roznieść całe miasto.Ale jajestem jego matką i wycofałam pozew, dzięki czemu wszystkie protesty się zakończyły.Ludzie powrócili do normalnego życia.A teraz ty tu przychodzisz, siedzisz w moim saloniku,pijesz moją kawę i mówisz, że wpadłaś tu, ot tak, żeby mnie poinformować, na wypadekgdybym się martwiła, że to nie DeShaun zabił tę dziewczynę, a potem mnie obrażasz,mówisz, że wycofałam pozew, bo jakiś czarny mężczyzna przyszedł do mnie i dał mipieniądze.Ja jestem kobietą religijną, Julio, a nie jakimś chciwym małym odmieńcem.Idlatego też uważam, że najlepiej będzie zostawić to tak jak jest.Wszyscy wiedzą, że toDeShaun zabił tę dziewczynę.Niech już tak zostanie.- Panna Terry z trudem wstała na nogi.-A teraz, moja droga Julio, jeśli pozwolisz, chciałabym się zająć paroma obowiązkami wkościele.Oczywiście jednak chciałabym ci podziękować, że zadałaś sobie trud i dzisiejszegoranka przyjechałaś tu do mnie, żeby ze mną porozmawiać, i niech cię Bóg błogosławi wdrodze powrotnej do twojego pięknego przedmieścia.- Nie mówiłam, że ten mężczyzna, który dał pani pieniądze, był czarny - odezwała sięJulia.IIPanna Terry zaproponowała, żeby się przeszły trzy przecznice dalej w kierunku kościoła,ponieważ, jak powiedziała Julii zaraz po wyjściu z domu, obawia się, że może byćpodsłuchiwana.Ci biali, powiedziała, nie potrzebują czarnych, którzy nie potrafią pilnować swojego nosa, i najpierw wszędzie założyli podsłuchy biednemu doktorowi Kingowi, adopiero potem go zastrzelili.- Naprawdę pani nie wiedziała, że on był czarny? - zapytała.- Dopiero pani mi to powiedziała.- Chyba powinnam nauczyć się trzymać ten mój głupi język za zębami.Sąsiedzi znali pannę Terry i ją szanowali.Być może wychowały ich matki, które nanich krzyczały, bo właśnie w ten sposób ona komunikowała się ze wszystkimi, oprócz Julii,rycząc na całe gardło, żeby się uspokoili.I, o dziwo, te jej wrzaski skutkowały.Kiedynakrzyczała na małe dzieci za rzucanie śnieżkami w samochody, dzieciaki przestały to robić,a kiedy pogoniła czternastoletnich handlarzy narkotyków, ci tylko zwiesili głowy i sobieposzli.Trzeba zdobyć sobie szacunek ludzi, tłumaczyła jej po drodze panna Terry, szurającpo chodniku swoimi czarnymi plastikowymi botkami z wyściółką ze sztucznego futerka.Muszą wiedzieć, że nie rzucasz słów na wiatr.Ponownie skojarzyła się Julii z ByronemDennisonem, przyszło jej nawet na myśl, że tajniki władzy wszędzie muszą być takie same iże wszyscy potężni ludzie je znają.Julia odparła, że się z nią zgadza.- I naprawdę jesteś pewna, że chcesz się w to pakować? - zapytała panna Terry, kiedyskręcały w Third.- Tak, panno Terry.- To w związku z twoją córką.Wspominałaś o tym.Julia westchnęła, zastanawiając się, co ma odpowiedzieć, aż w końcu postanowiłapowiedzieć prawdę.- Tak.Ale to tylko część prawdy.- Oczy panny Terry patrzyły na nią pytająco.-Chodzi też o tego człowieka, który zginął w Landing.Tego profesora.Otóż, ja go, hm,znałam.Kiedyś coś nas łączyło.Chociaż nie.Szczerze mówiąc, to też nie jest prawdziwypowód.- Religijna kobieta czekała cierpliwie.- Tu chodzi też o mnie samą.Wydaje mi się, żejestem tego typu osobą.przez całe życie pozwalałam, żeby inni się mną opiekowali.Chronilimnie przed światem.I przez dwadzieścia lat czułam się bezpieczna.A teraz nadszedł czas,żebym przynajmniej częściowo spłaciła dług.Kiedy miały przejść przez kolejną ulicę, panna Terry zatrzymała się i cierpliwieczekała na zmianę świateł, więc i Julia zaczekała, choć czekanie było wbrew jej naturze.Panna Terry machnęła ręką do kogoś znajomego, a potem wzięła Julię pod ramię.Pokazała nabudynek, w którym sprzedają kokainę.Pokazała na budynek stanowiący siedzibę jakiejś partiipolitycznej, poza okresami wyborów zupełnie opustoszały. - Załóżmy, że masz rację co do minionych wydarzeń, Julio - powiedziała.- Ja, coprawda, nie zgadzam się z tobą, ale załóżmy, że masz.Załóżmy, że wycofaliśmy pozew wzamian za pieniądze.Julio, tą sprawą interesowali się wszyscy w miasteczku.Wybuchłyzamieszki.Jeśli więc nic nie powiedzieliśmy o otrzymaniu jakiejś małej gotówki, musieliśmymieć jakiś diabelnie ważny powód.- Rozumiem, panno Terry.- To nie była chciwość.- Nie, proszę pani.Dotarły do kościoła, klockowatego budynku, który w przeszłości musiał być jakimśmagazynem.Obecnie, wymalowany na biało i wyposażony w wysokie okna, był DomemWiernej Zwiętości, o czym świadczyła jego nazwa, wypisana ognistoczerwonymi i wysokimina ponad metr literami wraz z upamiętnionym niewiele mniejszymi literami imieniemzałożyciela, które nie brzmiało Jezus.Ozdobne drzwi zamknięte były na cztery spusty, alepanna Terry poprowadziła Julię przez wielki, prawie pusty parking do umieszczonych z bokudrzwi ewakuacyjnych.Czując panujący w środku chłód, Julia pomyślała, że prawdopodobnieoszczędzali pieniądze, w dni powszednie przykręcając termostat.W świątyni zamiast ławekznajdowały się składane krzesła, i Julia odniosła wrażenie, że może tu wygodnie pomieścićsię prawie tysiąc osób.Zapytała, ilu wiernych tu przychodzi.- W większość niedziel czterystu.Pięciuset.Dwa razy więcej w Boże Narodzenie iWielkanoc [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki