[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ryszard zaczął się rozglądać dokoła.Wściekła ulewa przeszła w umiarkowany deszcz,za to wiatr dął z niesłabnącą siłą.Należało w każdym razie wyzyskać ten moment, by znalezćjakieś pewniejsze schronienie.Strome zbocze góry osłaniało wprawdzie rozbitków przedgwałtownością wichru, wzniesienie chroniło przed zalewem fal, lecz brakło dachu nad głowąprzed deszczem.Grath zagadnął jakąś popłakującą kobietę; zapytał ją, czy nie widziała Puny lub czynie wie o jakiej jamie, grocie, domku czy innym schronieniu.Potrząsnęła głową przecząco.Na tej wysepce nikt nie mieszka prócz starego kapłana i jego towarzyszki, ale ich chata pusta.Wyjechali łodzią razem z.- ucięła nagle, przypomniawszy sobie na czas, że mówi doczłowieka obcego.- Więc jest przecież jakaś chata - rzekł Ryszard, podnosząc się z rozmokłej ziemi.Wyspiarka wzniosła obie dłonie nad głowę:- Ty nie iść tam.Nie iść - zawołała głośno, chcąc, by usłyszał jej głos wśród wichru.- Dlaczego nie mam iść?Przybliżyła swe usta do jego twarzy.Krzyknęła mu w samo ucho:- Miejsce poświęcone. Ryszard machnął ręką wzgardliwie.Schylił się po leżącą na ziemi Violet i dzwignął jąjak dziecko.Na wiadomość, że gdzieś, może niedaleko stąd, znajduje się domek, gdzie możnaznalezć schronienie przed deszczem i wichrem, suchy kąt, w którym można się będzieprzespać, na wiadomość o tym poczuł przypływ sił i energii.- Precz z drogi! - huknął na wyspiarkę, która rozłożyła ręce jak drogowskaz iwzbraniała mu wejścia na ścieżkę.Odepchnął zabobonną kobietę.Ruszył śmiało pod górę,niosąc na rękach swe brzemię.Wśród ustawicznych piorunów, które zlały się w jeden ciągłygrzmot, wśród blasku oślepiających błyskawic szedł pewnie zarośniętą trochę ścieżyną, niewidząc pełnych grozy spojrzeń wyspiarzy, którzy powtulali się tu i ówdzie w gąszcz zarośli,nie słysząc ostrzegawczych okrzyków Puny, który nadbiegł w tym momencie, lecz nie śmiałwkroczyć na terytorium poświęconego bogom miejsca.- Ty pożałować tego! - zabrzmiało gdzieś z tyłu poprzez świst wiatru i ryk szalejącychw dole bałwanów.Doszedłszy do polanki, wydał Ryszard głośny okrzyk radości.U stóp wysokich drzewujrzał w świetle błyskawicy domek kanacki, przytulony tylko ścianą do prostopadłej skały.Szybko minął dzielącą go przestrzeń i silnym kopnięciem otworzył drzwi.- Nareszcie dach nad głową - odsapnął z ulgą, złożywszy Violet na legowisku ze skór.Potem zabrał się do cucenia zemdlonej.Nie poszło to łatwo, gdyż straszliwe przejścia tegodnia wyczerpały ją i osłabiły do tego stopnia, że kiedy wreszcie otworzyła oczy, nie była wstanie ręką poruszyć.- Gdzie jestem? - wyszeptała cichuteńko, potem, zobaczywszy cień Ryszarda: - Ktoto? - zawołała przerażona.- To ja, Ryszard - odpowiedział miękko i przysiadłszy na krawędzi posłania, zacząłgładzić ręką jej zmoczone włosy.Uśmiechnęła się radośnie.Słabym ruchem dłoni przyzwałago, by się nachylił i szepnęła:- Tak się czegoś lękam.Przytul mnie, Rysiu, i bądz blisko.całkiem, całkiemblisko.Chcę czuć twój oddech, darling.Na dworze szalał huragan aż do świtu. ROZDZIAA XUwięzieni- Troje dzieci straciłem, o Kalohi!.- Mnie żonę porwało.Nawet ciała nie znalazłem.- Gdzie mama? Powiedz, Kalohi, gdzie mama.Czemu nie wraca?!- Głaz mu nogi przygniótł i wisiał tak głową w dół, póki go fale nie zmyły.Ja, matka,musiałam na to patrzeć.Och!.- Z naszej chaty ja jeden pozostałem.Sędziwy kapłan opuścił ręce bezradnie.Ci, co nie zginęli w czasie straszliwegoorkanu, otoczyli go teraz zwartym kołem, narzekając, lamentując, pomstując.Nie wiedział, corzec tym biednym ludziom, jak ich pocieszyć, jak wytłumaczyć przyczyny gniewu bogów,którzy na bogobojnych wyspiarzy zesłali taką burzę.A należało coś wymyślić na poczekaniu,bo w skargach niektórych mężczyzn zaczęła się odzywać nuta nieprzyjazna dla kapłana Lono.Znowu zabrzmiało ze wszystkich stron:- Za co nas Lono tak pokarał? Czy nie składamy mu ofiar?- Czy nie odbywamy dorocznej pielgrzymki do jego heiau?- Czy przy ofiarach zapomnieliśmy kiedy o Kne?- Albo o Kanaloa?- Albo o aumakua?- Snadz lepiej o nich zapomnieć, skoro oni nas zapomnieli!.Cisza zaległa po wypowiedzeniu tego bluznierstwa, lecz nikt się za bogami nie ujął.Kalohi zaniemówił od zgrozy.Przeszył śmiałka piorunującym spojrzeniem, ale nie rzekł nic.A tamten, ośmielony ogólną biernością, wystąpił naprzód i krzyknął:- Byłem na Kauna, na Hamoa i innych wyspach.Burza zniszczyła tam także wszystkiechaty, lecz tylko jeden człowiek zginął.Tylko jeden, a u nas?!.U nas nie ma rodziny, któraby kogoś nie opłakiwała.Ale na tamtych wyspach są misjonarze.Widać ich czary mocniejszeod czarów naszych khuna.- Kłamiesz! - zawołał Kalohi.- Ty sam kłamiesz! - wrzasnął jeszcze głośniej rozzuchwalony wyspiarz i, niezważając na sprzeciwy kapłana, wołał: - Na Hamoa stoi biały heiau misjonarzy, z krzyżem nawieżyczce.Zbudowany jest całkiem blisko brzegu.Fale go obmyły ze wszystkich stron, ale nie runął.Słyszycie?!.Nie runął, choć wszystkie chaty zmiotło z atolu w lagunę!- Bo murowany - zacharczał Kalohi.- Murowany? Wy, khuna, zawsze znajdziecie jakiś wykręt.Więc powiedz mi,kapłanie, czy słyszałeś, by w czasie burzy zginął jaki Biały?.Kalohi odsapnął z ulgą.Wolał dysputę z nieuczonym krajowcem niż wyrazne aluzjedo kapłańskiego stanu.Odparł też bez namysłu:- Z pewnością tak było, ale tyś o tym nie słyszał.Zresztą nie sztuka ocaleć, jak sięmieszka na Hawai`i, Lna`i, Moloka`i, Maui, czy O`ahu, gdzie można się schronić na stokiolbrzymich gór.Ale sprowadz Białych tutaj, na nasz niski atol, to zobaczysz, czyprzetrzymają burzę.Zginą pierwej niż z was który.Arcykapłan chciał mówić dalej, ale przerwał mu hałaśliwy śmiech niedowiarka:- Znowu zełgałeś, Kalohi.Che, che, che!.Wszyscy jesteście świadkami, że zełgał,jak wszyscy nasi khuna.Słuchaj, stary!.Puna wyratowała dwoje białych rozbitków,mężczyznę i kobietę.Od samego początku cyklonu znajdowali się na naszym atolu i.no,zgadnij!.%7łyją!.%7łyją, Kalohi! Chodzą po wyspie, a mieszkają nawet w twej poświęconejchacie i nic im się nie stało.- Co? W mej chacie mieszkają Biali? Coś ty powiedział, szaleńcze?!- Hila prawdę mówi - potwierdziło kilka głosów.- Tak, Kalohi.Burza im krzywdy nie zrobiła i aumakua cię nie pomściły za to, że wtwej chacie zamieszkali.To szczera prawda.Kalohi w lot wyzyskał zasłyszaną nowinę.Wgramolił się szybko na pobliski głaz ihuknął na całe gardło:- Bezbożni! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki