[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyniosłem ci coś. Jak ty mo\esz to robić? Doktorze, znamy się przez całe \ycie, dorastałam z Alice.Czy ty sobie nie zdajesz sprawy, co ona prze\yje, kiedy się dowie, co zrobiłeś? Kimjesteś? Moja rodzina to moja sprawa.Postawił obie torby na krześle i przysunął je do łó\ka.Nienawidził tego, brzydził siętym.Gdy tylko zdobędzie przewagę nad Athertonem, wrócą do czystych rytuałów.Nie będzie więcej błędów.Nie będzie strat. Poraniłaś się. Cmoknął niezadowolony, oglądając jej ręce. Nara\asz się nainfekcję.Nie mogła się nie zaśmiać. A więc przychodzisz na wizyty domowe do swoich ofiar.Dbasz o nasze zdrowie,\ebyśmy byli dobrymi ofiarami.Jaki\ ty jesteś humanitarny! Jestem lekarzem powiedział sztywno. Jesteś mordercą.Przestawił torby na podłogę i usiadł. Moje przekonania religijne nie mają wpływu na to, \e jestem oddany medycynie. To nie ma nic wspólnego z religią.Jesteście chorymi sadystami.Gwałcicie,zabijacie, i sprawia wam to przyjemność. Nie oczekuję, \e to zrozumiesz. Wprawnym ruchem otworzył torbę i wyjął zniej strzykawkę. Gdybym był mordercą, zabiłbym cię teraz, podając za du\ą dozę.Patrzył na nią spokojnie, wręcz przyjaznie. Wiesz, \e nie mógłbym tego zrobić. Niczego o tobie nie wiem. Jestem taki jak zawsze. Wyjął watkę i środek odka\ający.465Jak inni, otworzyłem się na nowe mo\liwości i odrzuciłem ten tak zwany kościółchrześcijański, oparty na hipokryzji i samo- oszukiwaniu się.Poprawił okulary i podniósł strzykawkę.Nacisnął tłoczek i wypuścił kilka kroplinarkotyku. Nie! Ciare nie spuszczała wzroku z igły proszę, nie. Widziałem niezwykle rzeczy, Ciare.Wiem, uwierz mi, wiem, \e zbawienieczłowieka nie polega na wyrzeczeniach.Polega na zaspokajaniu swoich \ądz, nawitalności.Uśmiechnął się do niej, ale Clare dostrzegła w jego oczach \ar, którego wcale niechciała rozumieć. Po tym poczujesz się lepiej.Zaufaj mi.Kiedy się uspokoisz, opatrzę ci skaleczeniai pomogę ci coś zjeść.Nie chcę, \eby cię bolało, ani \ebyś się martwiła.Niedługobędzie po wszystkim.Próbowała się wyrwać, krzyczała, ale złapał ją za ramię i delikatnie wbił igłę podskórę.Czas sączył się mgliście, sennie.Clare siedziała nieruchomo, otępiała, i pozwalała,by lekarz opatrywał jej rany na kostkach i przegubach.Nawet mu podziękowała, znieobecnym, grzecznym uśmiechem, kiedy nakarmił ją hamburgerem.Wydawało jej się, \e znowu jest dzieckiem chorym na grypę, \e siedzi w koszulinocnej w tańczące kotki.Poszła za nim, jak automat, kiedy zabrał ją do łazienki.Potem lekarz poło\ył ją do łó\ka i kazał jej spać.Clare posłusznie zamkneła oczy.Nieczuła, \eby znowu ją wiązał.Znił jej się ojciec.Płakał.Siedział przy stole w kuchni i płakał.Nie mogła powiedziećani zrobić niczego, co choć trochę by go uspokoiło.Znił jej się Cam, śniło jej się, \e kochali się na podłodze w kuchni.Po\ądaniesprawiało ból, przyjemność odbierała zmysły.Jej skóra była śliska od potu, gdyuniosła się nad nim.A potem była przywiązana do pnia, ju\ nie rozgrzana podnieceniem, ale zmro\onastrachem.I to Ernie był nad nią.Kiedy się obudziła, jej ciało pokrywał stygnący pot.Było jej słabo po narkotyku, więcschowała twarz w poduszkę.Nie miała siły, nawet by się modlić. Nikt jej nie widział od wczoraj wieczorem. Cam przetarł twarz dłonią.Rozmawiał z policją stanową. Jej dom był otwarty, nic nie zginęło.Są ubrania,bi\uteria, narzędzia, dowód to\samości.Przerwał, by zaciągnąć się dymem, choć gardło i tak go ju\ piekło. Skontaktowałem się z jej bratem i z jej znajomymi.Nikt nic nie wie.Miał jak najgorsze przeczucia.Musiał opisać ją dokładnie:Kobieta rasy białej, dwadzieścia osiem lat.Prawie metr osiemdziesiąt wzrostu,sześćdziesiąt kilo wagi.Rude włosy, średniej długości, z grzywką.Bursztynoweoczy.Nie, nie brązowe, bursztynowe.Nie ma blizn.Mo\liwe, \e prowadzi nowegonissana trzysetkę, czerwonego.Numer Nowy Jork, Baker Baker Adam, cztery-cztery-pięć-jeden.Poprosił, \eby powtórzono zgłoszenie.Odkładał właśnie słuchawkę, gdy w biurzepojawił si Bud. Pół miasta jej szuka.Głupio się czuł.Spojrzał na ekspres do kawy. Chcesz sięnapić?Cam doszedł do wniosku, \e jego krew składa się ju\ i tak w dziewięćdziesięciuprocentach z kofeiny. Nie, dzięki.Dzwoniłeś do kogoś z gazet? Tak.Wydrukują jej zdjęcie. Znowu przesunął dłońmi po twarzy. Niech tocholera. Powinieneś się trochę przespać.Ju\ ponad dwadzieścia godzin tak siedzisz.Bud wsunął dłonie do kieszeni.Wiem dobrze, co czujesz.Dopiero teraz Cam podniósł wzrok. Dzięki.Poje\d\ę jeszcze po okolicy.Posiedzisz za biurkiem? Pewnie.Ale sobie Mick wybrał porę na chorowanie.Przydałby się teraz.W odpowiedzi Cam skinął tylko głową. Będę w kontakcie przez radio.Zadzwonił telefon i Cam skoczył do aparatu.Po krótkiej rozmowie odło\yłsłuchawkę. Dali znać, \eby sprawdzić konto Mony Sherman. Chcesz, \ebym się tym zajął? Nie.Muszę coś zrobić.Zgłoszę się za jakieś pół godziny.467Godzinę pózniej walił do drzwi mieszkania Mony. Dobrze ju\.Chryste.Poczekaj chwilę, cholera.Otworzyła drzwi, zaspana, wią\ącw talii pasek cienkiego,kwiecistego szlafroka.Nie zdą\yła jeszcze nic powiedzieć, gdy Cam otworzył drzwi,wtargnął do mieszkania i zatrzasnął drzwi za sobą. Pogadamy. Powiedziałam ci ju\, co wiem. Przeczesała palcami zmierzwione włosy.- Niemasz prawa tak tu przyłazić. Pieprzę prawa. Pchnął ją na fotel. Hej! Jeden telefon do mojego adwokata i tracisz tę swoją zasmarkaną odznakę. No to ju\, dzwoń.Tylko powiedz mu o współudziale w morderstwie.Popatrzyła na niego sennie i powoli zasłoniła sobie ramię. Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Siedziałaś kiedyś, Mona? Poło\ył dłonie na poręczachfotela i pochylił się nad nią. Nie mówię o nocy czy dwóchw areszcie.Mówię o czymś porządnym.Dziesięć, dwadzieścia latw Jessup. Ja nic nie zrobiłam. Wpłaciłaś kilka niezłych sumek.Co za pomysł, zło\yć je na koncie! Prawdziwy zciebie finansowy czarodziej.I co z tego? Przesunęła językiem po wargach. Interesy dobrze mi szły. Pierwszy raz poszły ci świetnie, w dniu kiedy się ze mną widziałaś.A drugi raz dzień pózniej.Cholemie ciekawy zbieg okoliczności. Tak. Sięgnęła po paczkę papierosów. I co? Skąd dostałaś forsę? Mówiłam ju\. Zakrztusiła się, bo Cam poło\ył jej dłoń na gardle i zacząłzaciskać palce. Jestem zajętym człowiekiem, Mona, więc nie traćmy czasu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Indeks
- ebooks pl prawda o kielcach 1946 r jerzy robert nowak historia Ĺźydzi polityka polska rzeczpospolita paĹstwo ojczyzna patriotyzm honor nkwd prowokacja
- Kiyosaki Robert Bogaty Ojciec Biedny Ojciec[cz. 1]
- Robert T. Kiyosaki i Sharon L. Lechter Bogaty ojciec, Biedny ojciec Kwadrant przepływu pieniędzy[Cz. 2]
- Roberto Why Great Leaders Don't Take Yes for an Answer Managing for Conflict and Consensus
- 002. Robert Jordan Koło Czasu t1 cz2 Oko wiata
- 012. Robert Jordan Koło Czasu t6 cz2 Czarna Wieża
- 13. Robert Jordan Koło Czasu t7 cz1 Czara Wiatrów
- 011. Robert Jordan Koło Czasu t6 cz1 Triumf Chaosu
- 07. Robert Jordan Koło Czasu t4 cz1 Wschodzšcy Cień
- 001. Robert Jordan Koło Czasu t1 cz1 Oko wiata
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ko7ko7ko7.htw.pl