[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Doskonale znała takich ludzi.Kompletnietracili rezon w obliczu prawdziwej siły i brawury.Choćby ten tutaj: dopiero co podnosił lufęstrzelby do góry, a teraz znów ją opuścił.Co za oferma, trzymajcie mnie!Zapach jego strachu docierał do nozdrzy kobiety nawet poprzez intensywną zwierzęcąwoń.No jasne, pewnie się chłopisko nielicho zdziwiło, kiedy zobaczyło przed sobą kobietę -nie dość, że z obandażowaną głową, w męskim płaszczu, to jeszcze jakby nigdy nic siedzącąna jego własnym, osiodłanym już koniu.Jedną ręką - bo w drugiej trzymała gotowy do strzału rewolwer - szarpnęła za uzdę iuderzyła obcasami boki konia, chcąc staranować mężczyznę, póki ten nie złożył się dostrzału.Mięśnie zwierzęcia napięły się błyskawicznie.Lecz zanim wierzchowiec naparł piersią namężczyznę, Eulalia zobaczyła wycelowaną wprost w swoją głowę lufę strzelby.Tego nieprzewidziała.Potem był tylko oślepiający błysk i ciemność.Huku wystrzału już nie usłyszała.* * *Usłyszeli go za to wjeżdżający właśnie do Mogiły Emanuel Henzelmann i profesorKijański.Była godzina dziewiąta wieczorem, panowie wracali do domu w wyśmienitych, wręczszampańskich humorach - trzymali przecież pod kluczem najniebezpieczniejszegoprzeciwnika i udało im się umieścić swojego człowieka w knajpie o śpiewnej, podzwaniającej kastanietami nazwie:  U Carmen".Byli o krok od zdemaskowania potężnego pana Seng-Wu.Wyglądało więc na to, że kontrolują całą partię, że inicjatywa jest teraz po ich stronie, bozbili ważną figurę, a kolejną trzymali w szachu.Z tego też powodu wypili przed wyjazdem podwa piwa, a potem - co tu ukrywać - jeszcze po kieliszeczku wódki, no i teraz przez całądrogę odśpiewywali co bardziej popularne tematy z opery Bizeta, w czym przodował ibrylował Emanuel, wielki meloman i - do czego się nigdy publicznie nie przyznawał -niespełniony tenor.Wystrzał przerwał brutalnie te wokalne popisy.Poderwali się z siedzeń i spojrzeli po sobie, wstrząśnięci i przestraszeni, trzezwiejąc ipoważniejąc natychmiast.- Uciekła? - wyszeptał profesor.- Doktor Blumenstog.- wykrztusił komisarz.- O Boże! Tylko nie to.Mam nadzieję, że strzelał ktoś inny.- Obawiam się, że.Leopold Kijański zbladł.- Jak mogliśmy do tego dopuścić, panie Henzelmann? - chwycił się za sterczące spodcylindra siwe kosmyki.- Jak mogliśmy być takimi głupcami?Emanuel nie miał zamiaru rwać włosów z głowy - to nie był zdecydowanie jego styldziałania - więc tylko krzyknął na woznicę, żeby popędził konie.Komisarz oddychał głęboko, starając się uspokoić rozedrgane nerwy.Teraz trzeba myślećna zimno, bez emocji.Chłodnym okiem musi ocenić sytuację na szachownicy, zanim wykonanastępny ruch.Ale jak to zrobić, jak zachować spokój, kiedy nie wiadomo do końca, co się właściwiewydarzyło? Kiedy wszystko wskazuje na to, że doktor Blumenstog być może nie żyje?.- Szlag by to trafił - wycedził komisarz.Wyglądało na to, że teraz to oni zlekceważyli przeciwnika, a inicjatywę w tej partiiniespodziewanie przejęła właśnie druga strona.* * *W domu doktora było ciemno i przerazliwie cicho.Niezawodny instynkt starego śledczego podpowiadał Henzelmannowi, że właśniewydarzyła się tu jakaś zbrodnia.Metaliczny zapach krwi wyczuwalny był niemal od progu.Co dziwne, nie czuć było jednak zapachu prochu. Po nerwowym poszukiwaniu lampy - przyniósł ją w końcu profesor ze swojego pokoju - ikilku nieudanych próbach jej zapalenia oczom mężczyzn ukazał się straszliwy widok.Na podłodze wśród resztek rozbitego naczynia leżał nieruchomo doktor Blumenstog.Leżał w powiększającej się wokół jego głowy plamie krwi.Obok poniewierał się zakrwawiony pogrzebacz.- Ależ on nie został zastrzelony.- Chłodny umysł byłego komisarza policji analizowałnajpierw okoliczności zbrodni, dopiero pózniej zareagował emocjonalnie.- Doktorze Blumenstog! - zawołał, przewracając go delikatnie na plecy.- Proszę sięodezwać! Słyszy mnie pan?Bezwładne ciało lekarza nie wykazywało żadnych oznak życia.- Nie żyje? - Profesor przyklęknął obok, nie zważając, że wokół pełno jest krwi.- MójBoże, to niemożliwe.- Zaraz, zaraz.- Henzelmann uchwycił nagle leciutki, niemal niewyczuwalny puls naszyi doktora.- %7łyje! Zabieramy go natychmiast do szpitala! Proszę mi pomóc! Tylkoostrożnie!Szybko i bardzo prowizorycznie opatrzyli głowę rannego i starając się unikaćgwałtownych ruchów, przenieśli go do stojących obok stajni sań.Woznica zaczynał właśniewyprzęgać konie.- Wracamy do Krakowa! - krzyknął do niego Emanuel.- Oby tylko przetrzymał podróż, oby tylko przetrzymał.- Profesor Kijański, mniejodporny na podobne sytuacje niż zahartowany przez lata policyjnej służby Henzelmann,powtarzał to zgnębionym głosem, podtrzymując delikatnie głowę przyjaciela na kolanach.-Jedz ostrożnie, gamoniu! - zawołał do woznicy, kiedy sanie szarpnęły, narażając rannego najeszcze jeden niepotrzebny wstrząs. 23 U Carmen"Podczas pierwszych trzech dni w nowej pracy Tomasz Arsenicz nie zamienił zChińczykiem ani słowa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki