[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.*K o ń s k i z ą b  ludowa nazwa kukurydzy pastewnej.245 uciszonym okiem.Tak jak ziemia, która uśmiechała się jeszcze, lecz już nie wybuchała radością,ogrzewało ono jeszcze, lecz już nie paliło, łaskawie zarzucało na wszystko płaszcz z bladegozłota, lecz nigdzie nie rozniecało ognisk płomieni i iskier.Od pozbawionego tych ognisk,bladego błękitu nieba do spłowiałego kobierca ziemi stało powietrze niepokalanie przejrzyste,nieco chłodną rzezwością przejęte, przypominające bliskie już, pajęczynowe, babie lato  doumieszczonego nad światem kryształowego dzwonu podobne.Wraz ze zmienioną postacią natury bohatyrowicka okolica nieco odmienną postać przybrała.Nie był to już, jak przedtem, gęsto zbity i dla oka prawie nierozwikłany pas roślinności, śródktórego z bliska tylko i ułamkowo rozpoznawać było można granice zagród i ich domostwa.Teraz tylko wszystkie płoty i ściany budynków do połowy niemal tonęły w przedziwniewybujałych, z niesłychanym gwałtem wzdymających się gęstwinach.Były to gęstwiny, a raczejwzdęte rzeki, dzikie puszcze chwastów.Były to niby księgi natury o gęsto zbitych i coraz innychkartach.Z wysokiej, szerokolistnej, puszystej dla oka a twardej dla ręki pościeli olbrzymichłopuchów, babek, chrzanów bujały tam wysoko niezliczone osty, u wierzchołków ubrane wbladoróżowe, misterne, kolcami zjeżone kwiaty mieszające się ze śnieżnymi koronamikrwawników*, z ciemną czerwienią końskich szczawiów, z zaroślami psich języczków, którychpodługowate liście wysuwały się zewsząd, jakby chciały swą ostrą powierzchnią lizać odzieżprzechodniów; gdzie indziej krzaczasty, grubiański żywokost mnóstwem białych guziczkówosypany rozpierał się tak szeroko, że nic już przy nim wzrastać nie mogło oprócz upartych mięt ipiołunów rozlewających naokół mocne i gorzkie zapachy; gdzie indziej jeszcze zdziczałe spireje,ogołocone z kwiatów malwy, przekwitłe i trującymi makówkami zwieńczone psianki tworzyływysoką i nieprzebitą plątaninę, której spodem kładły się krwiste liście więdnącej dzikiej lebiody,złociły się suche szelestuchy, puszczą rosły chwoszczaje*, ruty i pokrzywy.Ale działo się taktylko u płotów, stodół i stajen; gdzie indziej wszędzie rozwidniło się, rozszerzyło,poprzestronniało.Najlżejszy pył, po niedawno spadłych deszczach, nie podnosił się z ziemi; wprzejrzystym więc powietrzu, za ogrodami, z których zdjęto owsy, konopie i fasolę, domy idrzewa stały w wyraznych, pełnych, odosobnionych zarysach.Pozostałe w ogrodach niskie tylkowarzywa nic sobą nie zasłaniały, a na dziedzińcach i uliczkach, od płotu do płotu i od budynkudo budynku, słały się już tylko niskie, zdeptane trawy.Wiśniowe i śliwowe gaje przerzedziły sięi u dołu pustymi przestrzeniami przeświecały; stare lipy, grusze, topole i jawory, błyskając tu iówdzie zżółkłymi lub zaróżowionymi liśćmi, nabrały u szczytów koronkowej prawieprzezroczystości.Kwiaty, bardzo już rzadkie, pod gankami i oknami domów ukazywały się wpostaci nikłych floksów albo drobnych aster; w zamian, przez puste przestrzenie gajów ikoronkowe gałęzie drzew widać było rozłożone na trawach brunatne lny, bielały pod blaskiemsłońca rozciągnięte płótna i niewidzialne przedtem, na kształt skrawków drogiej materii, tu iówdzie przebłyskiwały błękitne smugi Niemna.Ranek był jeszcze, bo może trzech godzin do południa brakowało, gdy okolicę napełniłniezwykły gwar.Długo i nieustannie turkotały tam koła, parskały konie, rozlegały się powitalnewykrzyki.Ze wszystkich dróg przerzynających równinę ku Fabianowej zagrodzie zjeżdżały siębryczki, cwałowali jezdzcy, pieszo dążyli mieszkańcy bohatyrowickich zagród.Na konieckilkanaście nie wyprzężonych żółtych i zielonych, jedno i dwukonnych bryczek napełniłopodwórko zagrody i kilka jeszcze najbliższych podwórek; kilkanaście osiodłanych koni stanęło uróżnych płotów; może sto osób różnej płci i wieku pstrą i ruchliwą falą okryło ogród, zielonąpomiędzy ogrodem i śliwowym gajem ulicę i rozlało się aż na drogę białym pasem u pustegopola sunącą.Na kilka mil wokół powszechnie wiedziano, że byli to w e s e l n i k i, przezFabiana na małżeńskie gody jego córki pospraszani.Szeroko w powiecie słynęła ambicja,mowność, tak do ochoczej zabawy, jak do zuchwałych zadzierek skłonność Elżusinego ojca;*K r w a w n i k  tu: krwawnik pospolity, bylina o kwiatach białych lub białoróżowych.*C h w o s z c z a j  białoruska nazwa skrzypu.246 więc chętnie ci i owi, przez szacunek, ciekawość, a najbardziej nadzieję wesołych tańców izalotów, dążyli do człowieka, który choć był ubogim, pokrewieństw i koneksji posiadał bez liku,a gdyby i z głodu miał mrzeć nazajutrz, przy okazji wystąpić musiał bucznym sobiepanem.Naturalną było rzeczą, że na weselu Bohatyrowiczówny i Jaśmonta Bohatyrowiczów iJaśmontów znajdowało się najwięcej.Jednak przy powitalnych okrzykach, przy wzajemnymprzywoływaniu się znajomych wiele innych nazwisk rozlegało się w powietrzu i nad trawamilecąc sięgało spokojnej, przezroczej wody Niemna, za którą je echa powtarzały i niosły aż wgłębiny boru.Starzy i młodzi, przybyli tam licznie Zaniewscy ze spokojnych i w dobrej glebiesiedzących Zaniewicz i z zaniemeńskich Obuchowców Obuchowicze złą sławę mający, bo choćdostatnie i pracowite chłopy, chętniej od innych awantur szukali, do bójek skłonni, a domaczania języków w czarkach niewstrętliwi.Zza Niemna także przyjechali Osipowicze zTołoczek, po włosach jak krucze pióra czarnych i twarzach jak u posągów kształtnychrozpoznawać się dający, i Aozowiccy z Soroczyc, hardo w górę podnoszący wąsa, mali a zwinni,z rodzinnej zgody znani, bo po czterech i pięciu w jednych chatach siedzący, zwadami nieobrażali Boga i nie gorszyli ludzi.Staniewscy ze Staniewicz jaśnieli w tłumie wysokimi czołami,których wczesne łysiny przypominały podgalane głowy przeddziadów; a byli tu także zpiaszczystych Glindzicz ubodzy Maciejewscy i z najbliższych Samostrzelnik stateczniStrzałkowscy.Ze Starzyn swat Starzyński przywiózł trzech swoich synów i dwie tylko córki,lecz wzrostem i pełnią krwi pąsowej za cztery stanąć mogące, a z Siemaszek przybyli, jak trzylwy, trzej Domunci, tutejszej Jadwigi stryjeczni, szerokością bar i obfitością czupryn takprzenoszący wszystkich, jak od wszystkich obecnych niewiast mniejszymi i szczuplejszymi byłyprzybyłe z dwoma braćmi dwie Siemaszczanki, delikatne, bladawe, nieśmiałe dziewczynki, wzatrwożeniu swym ciągle trzymające się razem i po przezroczystej zieloności gaju przesuwająceswe perkalowe sukienki w błękitne i białe paski [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki