[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Księżyc zniknął, pogrążając świat w gęstym mroku.Ustał też wiatr.Usłyszała sowę i piskliwy rechot żab.Obok równomiernie oddychał Cade.Przesunęłasię na brzeg łóżka, jak najdalej od niego.Pomyślała, że lepiej nie mieć żadnego kontaktu podczas snu.Znowu zamknęła oczy.We śnie nie miała kontroli nad swym umysłem.Poszła do kuchni.Puściła wodę z kranu, aż stała się bardzo zimna, i nalała pełnąszklankę.Miała potworne pragnienie.Nie powinna spać z Kincadem Lavellem.Jego siostra nie żyje, a ona, jeśli nie ponosi nawet za to żadnej odpowiedzialności, nie powinna zapominać o swym zobowiązaniu.Droga, którą poszła, przyniosła jej radość i wielkismutek.Spała wtedy z innym mężczyzną, pogrążona w beztroskiej miłości.Kiedy go straciła, straciła wszystko.Przyrzekła sobie, iż nigdy więcej nie będziedokonywała takich wyborów, nie popełni też takich błędów.I oto po raz drugi otworzyła się na wszystkie bóle i cierpienia.Cade należał do tego typu mężczyzn, w którym kobiety się zakochują.W którymrównież ona może się zakochać.Wystarczy jeden krok, by podkoloryzować wszystko to, corobi i czuje.By nadać jaskrawe, żywe barwy radości.A zatem nie należy podejmować tego kroku.Potrafi ograniczyć się do fizycznej przyjemności, cieszyć sienią, oddzielić od niejemocje i kontrolować je.Czyż nie robiła tego przez niemal całe życie?Miłość to lekkomyślna, niebezpieczna sprawa.Zawsze coś siew niej czai, cośchciwego i mściwego, czyhającego, żeby ją zabrać z powrotem.Pozostawić z pustymirękami, zranioną i oszołomioną.Znowu podniosła szklankę do ust i zobaczyła go pomimo ciemności.Stał i czekał.Szklanka wypadła jej z ręki, rozbiła się w zlewie.- Tory? - Cade otrząsnął się ze snu, wyskoczył z łóżka, potknął się w ciemnościach ipobiegł do kuchni.Stała w świetle, wpatrując się w okno.- Ktoś tam jest.- Tory! - Zobaczył błyszczące kawałki szkła, rozsypane na podłodze.Złapał ją za ręce.- Skaleczyłaś się?- Ktoś jest w ciemności - powiedziała głosem przypominającym głos dziecka.-Obserwuje.Był już tutaj przedtem.Znowu wróci.- Patrzyła na Cade'a niewidzącymi oczami.Było jej zimno.Tak bardzo zimno.- Będzie musiał mnie zabić, ponieważ jestem tutaj.To moja wina, naprawdę.Gdybymz nią poszła tamtej nocy, podglądałby tylko.Tak jak to robił przedtem.Patrzyłby tylko iwyobrażał sobie różne rzeczy.Kolana odmówiły jej posłuszeństwa, ale zaprotestowała, kiedy Cade wziął ją na ręce.- Nic mi nie jest.Muszę tylko usiąść.- Musisz się położyć.- Ułożył ją na łóżku i odszukał spodnie.- Zostań tutaj.- Dokąd idziesz? - Przeraziła się, że zostanie sama.Wyskoczyła z łóżka.- Powiedziałaś, że ktoś jest na dworze.Pójdę się rozejrzeć.- Nie.- Teraz bała się tylko o niego.- To nie twoja kolej.- Co?Podniosła obie ręce i opadła na łóżko. - Przepraszam.Miesza mi się w głowie.On już odszedł, Cade.Już go tam nie ma.Obserwował, przedtem, kiedy byliśmy.kiedy kochaliśmy się.Pokiwał głową.- Wyjrzę jednak.- Nie znajdziesz go - powiedziała szeptem, gdy Cade wyszedł na dwór.Cade chciał goznalezć.Chciał wyładować na nim swoją wściekłość.Zapalił zewnętrzne lampy, uważnie przyjrzał się przestrzeni, na którą padałobladożółte światło.Podszedł do swojej ciężarówki, wyjął z pudełka z narzędziami latarkę inóż.Uzbrojony obszedł dom, omiatając snopem światła ziemię i drzewa.W pobliżu oknasypialni, ukucnął w zdeptanej trawie.- Skurwysyn - syknął przez zęby, ściskając rękojeść noża.Wyprostował się, odwrócił,chcąc ruszyć ku bagnom.Stał chwilę walcząc ze sobą.Gdyby poszedł do lasu, żeby przeszukać teren, musiałbyzostawić Tory samą.Wrócił do domu, położył na kuchennym stole nóż i latarkę.Tory wciąż siedziała na łóżku, ściskając rękoma kolana.Kiedy wszedł, podniosłagłowę, ale nie powiedziała słowa.- To, co tutaj robiliśmy, należy wyłącznie do nas - powiedział Cade.- On tego niezmieni.- Usiadł obok niej, wziął jej rękę.- Nie pozwolimy na to.- Zohydził wszystko.- Sobie, nie nam.Westchnęła i dotknęła palcami wierzchu jego dłoni.- Jak to robisz, że jesteś taki spokojny?- Wyładowałem złość, kopiąc ciężarówkę.- Przywarł wargami do jej włosów.- Czymożesz mi powiedzieć, co zobaczyłaś?- Jego złość.Większą niż twoja.Nie wiem jak to wytłumaczyć.Atak - że rodzajdumy.Może raczej satysfakcji.Nie jestem jedyna, której chce, ale nie może mnie zostawić wspokoju, nie ma do mnie zaufania, ponieważ byłam blisko z Hope.Nie wiem, czy to są mojeczy jego myśli.- Zamknęła z całej siły oczy, potrząsnęła głową.- Nie widzę go wyraznie.Jakby czegoś brakowało.W nim albo we mnie.Nie wiem.Ale go nie widzę.To nie żadenwłóczęga ją zabił.Było inaczej niż przypuszczaliśmy przez te wszystkie lata.- Otworzyłaznowu oczy.- To był ktoś, kto ją znał, kto ją obserwował.Wydaje mi się, że wiedziałam otym już wtedy, ale byłam tak przerażona, że zamknęłam to w sobie.Gdybym tam ranowróciła, gdybym się odważyła i poszła z tobą i z twoim ojcem, zamiast tylko wam mówić, gdzie ona jest, może bym zobaczyła.Nie jestem pewna, ale mogłabym zobaczyć.I niezaniechano by poszukiwań.- Tego nie wiemy.Ale możemy to teraz zakończyć.Zadzwonimy na policję.- Cade, policja.Jest mało prawdopodobne, żeby jacyś gliniarze chcieli wysłuchaćkogoś takiego jak ja.A już na pewno nie znajdziesz nikogo takiego w Progress.- Może komendant policji Russ nie jest nadto rozgarnięty, ale na pewno cię wysłucha.Mogłabyś się ubrać?- Wezwiemy go teraz? O czwartej nad ranem?- Tak.- Cade trzymał już w ręku słuchawkę.- Za to mu płacą. 17Carl D.Russ był niewysokim mężczyzną.W wieku szesnastu lat osiągnął stosześćdziesiąt siedem centymetrów wzrostu i na tym poprzestał.Nie odznaczał się też urodą.Miał szeroką twarz i odstające uszy, przypominające przesadnie duże uchwyty filiżanki.Popielato szare włosy sprawiały wrażenie spranej filcowej wyściółki.Był kościstej budowy, ajego maksymalna waga nie przekraczała pięćdziesięciu ośmiu kilogramów.W mokrymubraniu.Jego przodkowie byli niewolnikami, pracownikami rolnymi.Pózniej dzierżawili gruntza połowę plonów, wiodąc nędzny żywot na cudzej ziemi.Matka pragnęła dla niego czegoś więcej, poganiała go, poszturchiwała, perswadowałai zmuszała go tak długo, dopóki - bardziej na zasadzie samoobrony - nie osiągnął tego.Matka Carla D.cieszyła się, że jej chłopak jest szefem policji.Nie był błyskotliwy.Długo przetrawiał informację, którą otrzymał.Miał skłonność domozolnej pracy.Lubił też drążyć.Ale przede wszystkim Carl D.był zawsze osiągamy.Nie przeklinał, nie narzekał, że go wyciągają z łóżka o czwartej nad ranem.Po prostuwstał i ubrał w ciemności, żeby nie niepokoić żony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki