[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miał wrażenie, że cały dzień upłynął mu wyłącznie nawsiadaniu i wysiadanau z samochodów i łodzi, dzwonieniudo cudzych drzwi, wchodzeniu na pokład statków.Dla głodnego człowieka droga do Sarpsborg wydawałasię nie mieć końca.Poszedł na kompromis i stanął przy budce, w którejsprzedawano kiełbaski.Po zjedzeniu trzech porcji poczuł,że wraca mu humor.Odnalazł dom Sommerów i znów nacisnął dzwonek docudzych drzwi.Otworzyła mu kobieta o zbyt wcześnie postarzałejtwarzy.- Mój mąż.hmm.nie najlepiej się dziś czuje - od-powiedziała na jego pytanie z wahaniem, niechętnie.- Czynie mógłby pan poczekać do jutra?- Niestety, nie - odparł Rikard.- To bardzo ważne.Podnieś z łóżka pijaczynę, którego masz za męża,pomyślał, błogosławiąc zarazem "niedyspozycję" Herber-ta.Dzięki niej mniej osób mogło się zarazić!- Wobec tego proszę wejść do środka, zaraz go przy-prowadzę.Jeszcze taz bacznie mu się przyjrzała, bo przybyciepolicji zawsze budzi zdumienie i strach.Z wyraźną nie-chęcią opuściła korytarz.Rikard usłyszał, jak kilkaktotnie woła męża po imieniu.Zaraz też wróćiła zdurniona.- To bardzo dziwne.Kilka minut tetnu jeszcze tam był.Nie rozurniem.Rikard w lot pojął sytuację.Przywykł do podobnychreakcji.- Czy jest tu jakieś tylne wyjście?- Tak, ale.Rikard nie słuchał jej dłużej.Wypadł na podwórze,okrążył dom i pobiegł do garażu.Zdążył akurat w ostatniejchwili, by zagrodzić drogę.Herbert Somrner miał dowyboru: zattzymać się albo przejechać policjanta.Zdecydował się na pierwsze.W tym czasie żana zdążyłajuż stanąć na kuchennych schodach.Nadal nie mogłazrozumieć, o co chodzi.Sommer wysiadł z samochodu, siny ze złości i wstydu.Z marynarką dziwnie kontrastowały pasiaste spodnie odpiżamy.- Zakręt był źle wyptofilowany! - oświadczył, podkreś-lając moc swych słów zamaszystym gestem, mającympołoźyć kres dalszym dyskusjom.- Panie Sornmer, nie mówimy teraz o ucieczce z miejscawypadku - chłodno powiedział Rikard.- Czy pan nie czytałgazet? Ani nie słuchał radia?- Choroba mego męża wymaga mroku i ciszy - nie-śmiało wtrąciła pani Sommer.- O co właściwie chodzi?- Pan ma rodzinę, prawda?- Mam córkę, jeśli to pan ma na myśli - odparłzbaraniały Hetbert.- Czy coś się.?- Gdzie ona jest?- W szkole, rzecz jasna!Rikard zdołał zapanować nad uczucicm zawodu i niepokazać tego pa sobie.Do tej pory, starając się odizolowaćtych, którzy kontaktowali się ze zmarłym, on i jegowspółpracownicy mieli wyjątkowe wptost szczęście.Terazjednak ich usiłowania legły w gruzach.Cała szkoła.O mójBoże!Pani Sommer zaraz jednak podniosła go na duchu.- Czy ty naprawdę o niczym nie wiesz, Herbercie?Wenche została dzisiaj w domu, boli ją brzuch.- Znów objadła się słodyczy - mruknął Herbert.- Tendzieciak.Rikard pczerwał mu w pół słowa:- Dzięki wszystkim dobrym mocom, że nie poszła doszkoły! Czy nadal leży w łóżku?- Tak - odparła matka.- I nikc jej dziś nie odwiedzał?- Nie.A o co.o co chodzi?Rikard postanowił niczego nie owijać w bawełnę, choćwieści, jakie przynosił, były naprawdę nieprzyjemne.- Człowiek, którego podwieźliście wczoraj wieczorem,w nocy zmarł na ospę.Zapadła cisza, kiedy wiadomość powoli przenikała doich świadomości, a potem pani Sommer krzykmęła roz-dzierajiąco:- Wenche! W samochodzie siedziała tuż obok tegomężczyzny! I dostała od niego tabliczkę czekolady!- I ty też zjadłaś kawałek! - wybuchnął Herbert.- Jakmogłaś być tak głupia! Pozwolić dziecku, by.- To ty zaproponowałeś mu podwiezienie - zmęczo-nym głosem odparła żona.- Dobrze już, dobrze - przerwał sprzeczkę Rikard.- Czy kontaktowaliście się z kimś później? Nie? To dobrze.Możemy więc spokojnie czekać, aż przyjedzie ambulans.- Ambulans? - wykrzyknęli chórem małżonkowie.Rikard wytłumaczył cierpliwie, że muszą przejść kwa-rantannę na odizolawanym oddziale w szpitalu w Halden.- Odizolowanym? - dopytywał się Herbert.- Co toznaczy odizolowanym?- Czy musimy zabrać ze sobą jedzenie? - żona myślałabardziej trzeźwo, ale też w jej głowie nie waliły tysiącemłotków.- Nie, w szpitalu niczego nie będzie wam brakować.- Rikard starał się ich uspokoić.- Weźcie tylko szczotki dozębów i inne rzeczy osobiste.- Ile dni przyjdzie nam tam spędzić? Moje kwiaty.- Mniej więcej trzy tygodnie, aż upłynie okres wylęga-nia.Z oczu kobiety trysnęły łzy.- Wenche! Mała Wenche! Zaraziliśmy się, możemyumrzeć!- Uspokój się - syknął Herbert, ale widać było, że oblałgo zimny pot.- Przecież w dzieciństwie zostaliśmy za-szczepieni.Rikard nie miał ochoty wyjaśniać, że wartość takiejszczepionki jest bardzo wątpliwa.Prędzej czy później i taksię tego dowiedzą.Rikard Brink z Ludzi Lodu zjadł wytęskniony obiaddopiero późnym wieczorem, tuż przed zamknięciem re-stauracji.Zatroszczył się natomiast, by państwo rzeczywiś-cie miało za co płacić!Przez całe popołudnie i wieczór tełefony u lekarzy i napolicji dzwoniły prawie bez przerwy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki