[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Płomyk na mgnienie oświetlił jego spiczasty nos i kłąb dymu.ie kto inny też, lecz Gandalf zbudził drużynę ze snu.Czuwał i strażował sam przezNsześć godzin, nie zakłócając towarzyszom odpoczynku.- W ciągu tej bezsennej nocy powziąłem decyzję  rzekł. Nie pociąga mnie środkowykorytarz, nie pachnie mi także lewy: ciągnie z niego zaduch, który nic dobrego niewróży, każdy przewodnik mi to przyzna.Pójdziemy prawym tunelem.Czas, abyśmyzaczęli wspinać się znów pod górę.Maszerowali osiem godzin, ledwie na chwilę zatrzymując się niekiedy dlawytchnienia.Nie spotkali niebezpieczeństw, nie słyszeli nic i nic nie widzieli prócz nikłego światełka czarodziejskiej różdżki, migocącego jak robaczek świętojański naczele pochodu.Korytarz, który obrali, prowadził wciąż pod górę.O ile mogli sięzorientować, tunel zataczał szerokie łuki, a im wyżej się piął, tym był wyższy i szerszy.Nie odbiegały od niego boczne galerie ani korytarze, podłogę miał równą i gładką,wyboje i szczeliny nie utrudniały tu marszu.Najwidoczniej trafili na szlak niegdyświelkiego znaczenia i szli teraz o wiele szybciej niż na pierwszym etapie.W ten sposób posunęli się w prostej linii o jakieś piętnaście mil na wschód,chociaż przewędrowali zakosami z pewnością więcej.W miarę jak droga się wznosiła,Frodo nabierał po trosze otuchy, jakkolwiek wciąż jeszcze był przygnębiony i od czasudo czasu słyszał  albo przynajmniej tak mu się wydawało  ciągnące z dala trop w tropza maszerującą drużyną ciche człapanie, które na pewno nie było tylko echem.Marsz trwał długo, póki hobbitom sił starczyło, wreszcie wszyscy już zaczęliwypatrywać z upragnieniem miejsca na popas, lecz nagle ściany korytarza rozstąpiły siępo obu stronach.Jak gdyby przeszli pod jakąś bramą i znalezli się w czarnej, pustejprzestrzeni.W plecy dmuchało im cieplejsze powietrze, w twarze natomiast odciemności ciągnęło chłodem.Stanęli i zbili się w gromadę zatrwożeni.Gandalf wszakżebył rad.- Trafnie wybrałem drogę  powiedział. Wreszcie doszliśmy do mieszkalnej częścipodziemia i mam wrażenie, że jesteśmy teraz już dość blisko wschodnich stoków góry.Ale wspięliśmy się, jeśli się nie mylę, znacznie ponad Bramę Dimrilla.Sądząc zprzewiewu znalezliśmy się w wielkiej sali.Zaryzykuje trochę większe światło.Podniósł różdżkę, która na chwilę zajaśniała niby błyskawica.Wyolbrzymione cieniepodskoczyły w górę i uciekły, przez mgnienie oka wędrowcy widzieli rozpięte nadswoimi głowami ogromne sklepienie, wsparte na szeregu potężnych filarów wyciosanychze skały.Przed nimi, a także na prawo i na lewo ciągnęła się wielka, pusta sala.Czarneściany, gładkie i równe jak szkło, połyskiwały i lśniły.Zauważyli też trzy inne wejścia,mroczne, sklepione otwory w ścianach: środkowe  na wschód, dwa boczne na dwieprzeciwległe strony.Potem światło zgasło.- Na razie nie ośmielę się na nic więcej  powiedział Gandalf. Dawniej były tu wielkieokna w stoku góry, a prócz tego kominy doprowadzające światło z najwyższychpokładów kopalni.Zdaje się, że to właśnie tutaj, ale na świecie jest teraz noc i nieupewnimy się, póki dzień nie wstanie.Jeżeli się nie mylę, zajrzy tu do nas jutro blaskporanka.Tymczasem nie ma co wędrować dalej.Odpocznijmy, jeśli się da.Jak dotądpowiodło nam się niezle, większą część drogi przez ciemności mamy już za sobą.Alejeszcze z nich nie wyszliśmy, czeka nas długi marsz w dół do bramy otwartej na świat.Wędrowcy spędzili noc w wielkiej piwnicznej sali, przytuleni do siebie w kącie,gdzie się schronili przed chłodnym podmuchem, bo od wschodniego otworu wciąż wiałozimnem.Leżeli, otoczeni zewsząd pustą, bezbrzeżną ciemnością, przytłoczenisamotnością i ogromem wydrążonych w skale jaskiń, niezliczonych splątanychkorytarzy i schodów.Z głuchych wieści, jakie do nich kiedykolwiek docierały, hobbiciwytworzyli sobie fantastyczny obraz Morii, lecz wszystko to zbladło wobec groznej iwspaniałej rzeczywistości.- Musiało tu kiedyś roić się od krasnoludów  rzekł Sam. A pracował chyba każdy znich wytrwalej od borsuka przez pięćset lat, żeby zbudować takie podziemie, i to wtwardej skale! Po co oni to robili? Nie mieszkali chyba w tych ciemnych norach?- To nie nory  odparł Gimli. To wielkie królestwo i stolica krasnoludów.Za dawnychczasów nie było też tutaj tak ciemno, wszędzie jarzyło się od świateł i bogactw; pamięć otym przechowały po dziś dzień nasze pieśni.Gimli wstał i w ciemnościach zaczął śpiewać niskim głosem, który echo odbijało spodwysokiego sklepienia: Góry były zielone, a świat jeszcze młody,%7ładna plama nie ćmiła księżyca urody,Ni skały, ni strumienie nie miały imienia,Kiedy Durin się zbudził, spojrzał i oniemiał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki