[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Nie – odpar​łam szybko.– Po pro​stu się jesz​cze nie wyspa​li​śmy.Cas przez chwilę przy​pa​try​wał się nam w mil​cze​niu.W końcu jed​nak przy​wo​łałna twarz sze​roki uśmiech.Nie umia​łam pozbyć się wra​że​nia, że sztuczny.– Pośpiesz​cie się lepiej – stwier​dził, roz​glą​da​jąc się po pokoju.– Jeden z chło​pa​-ków przy​wiózł pizzę.A na tego typu luk​susy jest tu duże zapo​trze​bo​wa​nie i za chwilę może być za późno.– Sły​sza​łeś, co powie​działa? – ode​zwał się James, zakła​da​jąc ręce na piersi.–Przyj​dziemy za kilka minut.Uśmiech spełzł z ust Casa.– W takim razie do zoba​cze​nia wkrótce – rzu​cił i wyszedł.Zauwa​ży​łam jed​nak, że wcze​śniej z uwagą przyj​rzał się naszym rze​czom.Odnio​-słam wra​że​nie, że w ten spo​sób pró​buje wywnio​sko​wać, co mię​dzy nami zaszło.Domy​śla​łam się, że jest spo​strze​gaw​czy, i wcale mi się to nie podo​bało.Nie podo​-bało mi się też, że nam nie ufa.Choć prze​cież my nie ufa​li​śmy za grosz jemu.Sytu​acja z Lacey zupeł​nie wytrą​ciła nas z rów​no​wagi.Nie mie​li​śmy zamiaru wspo​mi​nać o tym bun​tow​ni​kom, dopóki sami nie zro​zu​miemy, co jej dolega.Gdyby uznali, że cho​roba znów ją zaata​ko​wała albo że ze względu na kło​poty zdro​-wotne Lacey jest dla nich bala​stem, mogliby ją wyrzu​cić na ulicę.Musie​li​śmy chro​-nić naszą przy​ja​ciółkę.W tym mrocz​nym świe​cie nie wia​domo było, komu możnazaufać.Dla​tego mie​li​śmy tylko sie​bie i musie​li​śmy się o sie​bie wza​jem​nie trosz​-czyć.W końcu poszli​śmy na spo​tka​nie pozo​sta​łych.Odna​leź​li​śmy ich w głów​nej sali.Zebrali się tam wszy​scy, było nawet kilka osób, któ​rych nie mia​łam oka​zji wcze​-śniej zoba​czyć.Naj​więk​sze wra​że​nie zro​bił jed​nak na mnie ich wygląd.Bun​tow​nicy nie mieli już na sobie T-shir​tów ani koszu​lek bez ręka​wów.Wszy​scy ubrani byli naczarno i mieli ciemny maki​jaż, nawet chłopcy.W tych cza​sach czerń była kolo​rem,któ​rego zasad​ni​czo nie widy​wało się już na uli​cach.Całe to zebra​nie wyglą​dało jak kla​syczne spo​tka​nie przed​sta​wi​cieli kul​tury emo.Zupeł​nie zbiło mnie to z tropu.– Co tu się dzieje? – spy​ta​łam.Sto​jąca po prze​ciw​nej stro​nie stołu Dal​las uśmiech​nęła się rado​śnie.Dredy zwią​-zała czarną ban​daną, ubrana była w skó​rzany gor​set ozdo​biony szkar​łat​nymi wstąż​-kami.– Świę​tu​jemy dziś wyjąt​kową noc – oświad​czyła, wzno​sząc toast pla​sti​ko​wym kubecz​kiem.– Wła​śnie znowu otwarto Klub Samo​bój​ców!Roz​dział czwartyKlub Samo​bój​ców? – spy​ta​łam, roz​glą​da​jąc się nie​pew​nie po pokoju.Wszy​scy zebrani spra​wiali wra​że​nie rado​snych.Uśmie​chali się sze​roko, co chwilę roz​le​gałsię czyjś śmiech.Prze​mknęło mi przez myśl, że jakimś cudem zna​la​złam sięw wyna​tu​rzo​nej wer​sji rze​czy​wi​sto​ści.– Nie rozu​miem.Dal​las, nim udzie​liła mi odpo​wie​dzi, uśmiech​nęła się od ucha do ucha i pocią​-gnęła solidny łyk napoju z kubeczka.– Nie martw się, głup​ta​sko.Nie zamie​rzamy ode​brać sobie życia.„Głup​ta​sko”? Cie​kawe, co ona pije?– Cho​dzi o to, że wycho​dzimy na zewnątrz.Nie cie​szysz się, że na jakiś czas odpocz​niesz od tego ponu​rego miej​sca? – Prze​nio​sła spoj​rze​nie na Jamesa i spy​-tała: – A ty, James, jesteś szczę​śliwy?Poczu​łam lek​kie ukłu​cie zazdro​ści.W jej pyta​niu wcale nie cho​dziło tylko o to,czy mojego chło​paka cie​szy per​spek​tywa prze​wie​trze​nia się.Pytała, czy jest szczę​-śliwy ze mną.James zmie​rzył ją wzro​kiem, pró​bu​jąc domy​ślić się, czemu ma słu​-żyć ta gierka.– Tak – odparł wymi​ja​jąco.– A teraz może ktoś łaska​wie wyja​śni mi, czym wła​-ści​wie jest Klub Samo​bój​ców?Jego wład​czy ton spra​wił, że uśmiech na ustach Dal​las nieco zbladł.Odsta​wiła kubek i zwró​ciła się do mnie.Jej ruchy wyra​żały teraz lek​kie pode​ner​wo​wa​nie.– Pamię​tasz Cen​trum Odnowy? Klub Samo​bój​ców jest jego odwrot​no​ścią.Tomiej​sce dla ludzi, któ​rzy nie​na​wi​dzą koszu​lek polo i spód​ni​czek w kolo​rze khaki.Dla osób, które pra​gną pro​pa​go​wać wolny wybór: to, że w każ​dej chwili możemyode​brać sobie życie, jeśli przyj​dzie nam na to ochota.Nie, nie mamy zamiaru umrzeć.Po pro​stu mnó​stwo frajdy spra​wia nam pozna​wa​nie mrocz​nych zaka​mar​-ków duszy w cza​sach, gdy cały świat pró​buje je przed nami ukryć.– Ni​gdy nie sły​sza​łem nic bar​dziej kre​tyń​skiego – ode​zwał się James.– A poza tym wygląda to na dosyć nie​bez​pieczną zabawę.– Wręcz prze​ciw​nie – zapro​te​sto​wała Dal​las.– Klub Samo​bój​ców jest naj​lep​szymazy​lem dla tych, któ​rzy chcie​liby się schro​nić przed Pro​gra​mem.Tutaj możesz byćnaprawdę sobą, James.Kiedy ostatni raz mogłeś sobie na to pozwo​lić?– Spier​da​laj – rzu​cił mój chło​pak, stu​diu​jąc naskó​rek przy paznok​ciu kciuka.Widzia​łam, że jej słowa spra​wiają mu ból, i momen​tal​nie zalała mnie fala wście​-kło​ści.James zawsze był sobą.Nie pamię​tał co prawda swo​jego wcze​śniej​szego życia, ale to wcale nie ozna​czało, że się zmie​nił.Na​dal był sobą.W każ​dym raziew to wła​śnie wie​rzy​łam.– Chyba pora​dzimy sobie bez tego – powie​dzia​łam, bio​rąc Jamesa pod rękę.–Ale dzięki za zapro​sze​nie.– Chodź​cie z nami – powie​działa Dal​las nieco łagod​niej​szym tonem.– Naprawdępowin​ni​ście to zoba​czyć.To ide​alne miej​sce, by rekru​to​wać nowych człon​ków naszego ruchu.Wła​śnie tam pozna​łam Casa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki