[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. 56Na nierównym gruncie przód wozu znalazł sięnieco wy\ej ni\ reszta samochodu, ale maska niezasłaniała widoku du\ego, srebrnego ekranu znaj-dującego się przed nimi w odległości około czter-dziestu metrów.Reid zwrócił się do Callie:- Czy będziesz stąd dobrze widziała?Chciała zapytać, do czego to miejsce ma byćidealne, ale dała spokój.- Tak.Dobrze.Dziękuję.Wcisnął przycisk na tablicy rozdzielczej i szybyautomatycznie się opuściły.Wyłączył silnik, rozsiadłsię wygodnie i przez chwilę obserwował w milczeniuostatnie promienie słońca, które znikało powoli zahoryzontem.Zachód słońca był zawsze sygnałem dla obsługikina do rozpoczęcia seansu.Callie rozejrzała się wokoło i dopiero teraz uprzyto-mniła sobie, jak bardzo będą odizolowani od innychludzi przez cały wieczór.- Pora, \eby odwiedzić bufet - powiedział Reid.Klepnął się w kolano.- Na co masz ochotę? Nakukurydzę? Słodycze? Hot doga? Coś do picia?- Sądzę, \e powinnam poznać smak tego, co,twoim zdaniem, jest takie smaczne.Proszę o wiśniowącolę, jeśli ją tu mają.- Nie chcesz niczego więcej? - zapytał.- Nie - odparła stanowczym głosem.- Na pewno?Nie odpowiedziała.Red milczał przez chwilę.- Dobrze.Jak sobie \yczysz.A więc dla ciebie jednawiśniowa cola.- Otworzył drzwi wozu i wysiadł.Oparłsię o samochód, pochylił i przez otwarte okno wsunął 57do środka głowę.- Wrócę za kilka minut - oznajmił iuśmiechnął się do Callie.- Tylko mi nie ucieknij.Mruknęła coś w odpowiedzi i patrzyła, jak od-chodzi w stronę małego bufetu, stanowiącego jednącałość z kabiną projekcyjną.Kabina stała dokładnie na środku obszernego tere-nu, który zajmowało kino.Do Callie docierały odgłosymuzyki rockowej z lokalnej radiostacji, wydobywającesię z pobliskich głośników.Wyglądały jak szeregołowianych \ołnierzyków rozstawionych po obu stro-nach buicka.Jeszcze raz rozejrzała się wokoło i na rozległymterenie kina naliczyła zaledwie siedemdziesiąt ró\nychsamochodów osobowych i furgonetek.Spokojny tensobotni wieczór w Butler, pomyślała.Lekki wietrzyk owiewał jej rozpalone ramiona.Poupalnym dniu przynosił ulgę.Ostatnie promieniezachodzącego słońca zapowiadały, \e zaraz nadejdzieupragnione ochłodzenie.Callie oparła głowę i zamknęła oczy.Była zmęczo-na.Bardzo zmęczona.Ten długi, ucią\liwy dzieńzaczął się dla niej o świcie.Prowadziła bardzo regular-ny tryb \ycia.Lubiła wcześnie wstawać i wcześnie siękłaść.Wczoraj jednak bardzo długo przewracała się włó\ku i w \aden sposób nie mogła zasnąć.Wyglądało na to, \e jej wewnętrzny zegar sięrozregulował.Wiedziała, co, a raczej kto, jest tegoprzyczyną.Od wczoraj nie opuszczało jej jakieś dziw-ne, niewytłumaczalne odczucie.Od wczoraj, a dokład-nie od chwili, gdy zgodziła się umówić z mę\czyzną, októrego istnieniu dowiedziała się zaledwie przedsiedemdziesięcioma dwiema godzinami.I to z mę\-czyzną, którego poznała ni mniej, ni więcej tylko 58w sklepie spo\ywczym.Wtedy, u Charliego, nie przyszłojej do głowy, \e mo\e to być początek jakieś liczącej sięznajomości.Dziwne, niewytłumaczalne uczucie nie opuszczało jejprzez cały wczorajszy dzień i nie pozwoliło usnąć a\ dopóznych godzin nocnych.Nie ustąpiło rano, kiedy sięobudziła, ani potem, gdy stojąc na drabinie, malowaładom.Towarzyszyło jej tak\e pózniej, kiedy w ogródkuwyrywała chwasty na grządkach groszku i cebuli,szpinaku i buraków, marchewki i pomidorów.Męczyło ją tak\e przed wieczorem, gdy po skoń-czonych zajęciach doprowadzała paznokcie do porządku,robiąc manikiur.Malowanie i pielenie grządek byłozajęciem kojącym nerwy, lecz niszczącym ręce.Callie zdała sobie sprawę z tego, \e przez cały czasunika nazwania tego uczucia, które ogarnęło ją wchwili, w której poznała Reida Dillona.Gdyby musiała tozrobić, mogła by u\yć tylko jednego określenia.To byłopodniecenie.Callie Jean Foster nie były obce przeró\ne odczucia, alepodniecenie do nich dotychczas nie nale\ało.Lubprzynajmniej ten rodzaj podniecenia, który wzniecił wniej zdumiewający, dopiero co poznany mę\czyzna.Miała troskliwą i kochającą matkę, grono przyjaciół i\yczliwych kolegów.Miała sympatycznych i pojętnychuczniów.Miała tak wielu przyjaznych sąsiadów iznajomych, \e nie sposób byłoby ich zliczyć.Miała tak\emarzenia.Ale w jej \yciu brakowało podniecenia.Igłębokich prze\yć.I własnego mę\czyzny.Podobnie jak wiele wykształconych kobiet ze swegopokolenia, ju\ kilka lat temu uznała, \e jej wartość nie zale\yod stanu cywilnego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki