[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W porządku, szefie, odpowiedziała. Dobądz miecza, Merle, i odwróć się. Nie wygląda mi to na sportowe zachowanie, Borelu  rzekłem. Zmiesz mnie oskarżać o nieprzestrzeganie reguł? Trudno powiedzieć, skoro nie wiem, co planujesz. W takim razie dobądz miecza i odwróć się do mnie. Odwracam się  zawołałem. Ale nie dotykam broni.Obróciłem się szybko i machnąłem ręką.Poczułem, że Frakir odlatuje& a równocześniewyjechały spode mnie nogi.Za szybko się poruszyłem na bardzo gładkim skrawku lodu.Podniosłem się na łokciach i zauważyłem, że pole widzenia przesłania cień.Spojrzałem w górę;ostrze miecza Borela zawisło jakieś piętnaście centymetrów od mojego prawego oka. Wstań powoli  nakazał.Posłuchałem. A teraz sięgnij po broń. A gdybym odmówił?  spytałem, próbując zyskać na czasie. Udowodnisz, że niegodny jesteś, by uważać cię za dżentelmena.Wtedy podejmę właściwedziałania. Atakując mnie mimo wszystko?  upewniłem się. Zasady na to pozwalają.  Wypchaj się swoimi zasadami  odparłem.Cofnąłem prawą stopę za lewą i odskoczyłem wtył, równocześnie wyciągając miecz i wysuwając go do pozycji obronnej.W mgnieniu oka był przy mnie.Cofałem się dalej, mijając wielki blok lodu, zza którego sięwynurzył.Nie miałem ochoty stanąć i prowadzić dyskusji na techniki szermiercze, zwłaszczateraz, kiedy widziałem szybkość jego ataków.Parowanie ich wymagało mniejszego wysiłku, kiedyustępowałem pola.Miecz sprawiał wrażenie trochę obcego.A kiedy zerknąłem na niegopospiesznie, zrozumiałem, dlaczego.To nie była moja broń.W odbijanym przez lód migotliwym blasku szlaku dostrzegłem pulsujący na ostrzu wzór.Wiedziałem o istnieniu tylko jednej takiej klingi; w dodatku widziałem ją całkiem niedawno wręku kogoś, kto mógł być moim ojcem.To Grayswandir błyszczał przede mną.Uśmiechnąłem sięironicznie.Właśnie ta broń zabiła prawdziwego lorda Borela. Uśmiechasz się do własnego tchórzostwa?  zapytał. Stań w miejscu i walcz, tybękarcie.Jakby w odpowiedzi na tę sugestię, nagle coś mnie unieruchomiło.Borel nie przebił mniejednak, kiedy zaryzykowałem szybkie spojrzenie w dół  po minie poznałem, że i jemu zdarzyłosię coś podobnego.Kilka rąk sięgających spod lodu chwyciło nas za kostki i trzymało mocno.Teraz z kolei Borelsię uśmiechnął& wprawdzie nie mógł atakować z wypadu, za to ja nie mogłem się dalej cofać.Cooznaczało&Jego klinga błysnęła, sparowałem kwartą, zaatakowałem sekstą.Odbił i wykonał zwód.Znowukwarta i następny atak.Riposta.Zasłona sekstą& nie, to finta.Chwycić na kwartę& Zwód.Zwód.Trafienie&Coś białego i twardego przemknęło nad jego ramieniem i uderzyło mnie w czoło.Odchyliłemsię w tył, choć trzymające ręce uchroniły mnie przed upadkiem.I dobrze, że tak się stało, gdyż wprzeciwnym razie pchnięcie przebiłoby mi wątrobę.Odruchowo, a może dzięki tkwiącej podobnow Grayswandirze odrobinie magii, wyprostowałem ramię, gdy ugięły się pode mną kolana.Czułem, że ostrze w coś trafia, choć nawet nie patrzyłem w tamtą stronę.Usłyszałem zaskoczonewestchnienie Borela i ciche przekleństwo.Prawie równocześnie zaklął Jurt.Znalazł się poza moimpolem widzenia.Nastąpił jaskrawy błysk.Napiąłem mięśnie nóg, powstrzymałem upadek, odbiłem ciecie wgłowę i zacząłem wstawać.Wtedy zobaczyłem, że trafiłem Borela w przedramię i że z rany jakfontanna tryska ogień.Ciało rozjarzyło się, w dolnej części kontury zaczynały się rozmywać. Nie dzięki sztuce mnie pokonałeś!  zakrzyknął.Wzruszyłem ramionami. Ale nie jesteśmy na Zimowych Igrzyskach  odparłem.Zmienił uchwyt, zamachnął się i rzucił we mnie mieczem  o sekundę przed tym, jak rozpadłsię w snop iskier, wzleciał i zniknął gdzieś wysoko.Odbiłem miecz.Przeleciał po lewej stronie, wbił się w lód i stał tam wibrując, jak elementskandynawskiej wersji legendy arturiańskiej.Jurt podbiegł, kopniakami odpędził ręce i spojrzał namoje czoło.Poczułem, że coś na mnie spada.Przykro mi, szefie.Trafiłam koło kolana.Płonął już, zanim dotarłam do szyi, wyjaśniła Frakir.Wszystko dobre, co się dobrze kończy, uspokoiłem ją [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki