[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przenocowali w polu, na pokosach wonnej bersim, gdy zagrodziły im drogę nieprzebyte błotai liczne odnogi zalewu. Jutro od rana będziemy szukać przejścia, co się zowie Kan-tara el-Hasne  objaśniłPolaków Uriasz.Nazajutrz, przebrnąwszy przez bagna i jakiś skalisty wąwóz, znalezli się w odmiennym kraju.Przed wąwozem owym była zielona, urodzajna ziemia, gdzieniegdzie jeno bielejąca plamamisol-nisk.Tutaj zaś, za wąwozem, poczynały się wydmy piaszczyste, nagie, bałwaniące się zaka\dym mocnym podmuchem wiatru tumanami szarego pyłu.Aczkolwiek to zaledwiekilkanaście mil ró\nicy, czuło się tu bardziej ni\ tam władanie chamsinu, tchnienie wielkiejPustyni Arabskiej i małej pustyni Tih.Było to najdogodniejsze, na wiorstę lub dwiemiejscami szerokie przejście między bagnami i odnogami zalewów. Jesteśmy na Kantara el-Hasne  oznajmił Uriasz. Jak świat światem, zawsze podró\ni,karawany wszelakie do Palestyny i Syrii dą\ące, przez Kantara el-Hasne chodzą.Po obu stronach szlaku ciągnęły się wydmy na kilkanaście łokci wysokie.Wiatr usypałmiejscami pagóry skołtunione z traw, krzaków, skał, piasku, spiętrzone do stu i więcej stóp.Tu a tam po1 Bersim  koniczyna egipska.2 Chulbe  trawa wielbłądzia.rzezbił szaro\ółte usypiska w regularne barchany.Gdzieniegdzie w oddali zieleniały międzywydmami i skalistymi wąwozami, na dnie dolin, gaje palm i pólka skupione wokół studzien.Na jakimś urwisku wśród skał, wyniesionym nad wydmy, ukazał się brodaty kozioł.Chwilęmierzył czujnymi oczyma sunący w dole oddział.Niektórzy wycelowali doń z muszkietów iłuków.Kozioł jakby rozumiał zakusy ludzi, bo nagle czmychnął i znikł w rozpadlinie pobrzmiewającej ju\ stokrotnym echem wystrzałów.Jakiś czas jeszcze słychać było suchystukot wielu kopytek, tętent: snadz brodacz wiódł całe stado.Palba jak gdyby rozbudziła okolicę.Niemal spod nóg końskich uciekały jaszczurki i \mije,chowając się w załomy skał, w nory.Z wolna wydmy przechodziły w suchy, szary, jakbyzetlały, a miejscami soczystozielony step.Tutaj i stadka muflonów mo\na było spotkać, iwielbłądy wypasane przez półdzikich pasterzy.Wśród takich stepów i piasków le\ałoodwieczne el-Kantara.Było to osiedle w oazie o przepysznych palmach, zwalistej roślinności,zamieszkałe.przez rolników i rzemieślników obsługujących liczne karawany ciągnące tędyznad Morza Czerwonego i z Egiptu do Arabii, Palestyny, Syrii tudzie\ odwrotnie.Wśróddrzew, domów kamiennych i drewnianych, namiotów z wielbłądziej' wełny i lepianek czy napustych placach osady błyszczały zbiorniki wody.Stada koni, wielbłądów, owiec, kózprzewalały się przez el-Kantara, zalegały kosary, stajnie, wolne miejsca.Wszelaki jazgotzwierzęcy mieszał się z krzykliwymi głosami uzbrojonych podró\nych, Beduinów,mieszkańców osiedla.Przebiegała tędy granica między Afryką a Azją, jak równie\ granica mudiriji damiatyńsko-raszidzkiej.Ośrodkiem osady był karawanserajl, własność Kassim-bega, puszczony w dzier\awęczłekowi, który dawniej arendował łaznię publiczną w Damiacie.Okolice bywały widowniąkrwawych walk powaśnionych plemion koczowniczych, karawan z rozbójnikami synajskimi,porachunków osobistych, gwałtów, najazdów.Oddział Kara Nuruma przybył do el-Kantara o wieczornym chłodzie.Zarządcakarawanseraju, mały, sprytny grubas, bijąc pokłony mówił do kapudana: Pokój z tobą, sidi (oby Allach pamiętał o tobie na ka\dym skrawku ziemi i w ka\dejchwili!). Chodz ze mną, Gamalu ibn * Jakub, do zacisznej izby  powiedział Nurum. Chcępoufnie z tobą pomówić. Twoja wola, sidi, a mój obowiązek.Nigdy nie zapominam, \e łasce naszego wspólnegopana, jego wspaniałości mudira (brak mi rozumu na wysłowienie jego szlachetności),zawdzięczam wszystko  przy tych słowach zarządca padł na kolana.Po chwili znalezli się w małej izdebce bez okna, przybudowanej do tylnej ściany zajazdu, odstrony ogrodu pełnego fig, kokosów, tamaryszku, akacyj. Dumny jestem, i\ potrafiłem wzbudzić odrobinę ufności w sercu mojego pana.Słucham cię, sidi.Rozum i uszy moje łowią pilnie ka\de twe słowo, panie dostojny. Jak ci się wiedzie, Gamalu? Bieda, panie, bieda  odparł \ałośnie dzier\awca. O zaopatrzenie hanu2 coraztrudniej, a gdy jakowyś dostojnik przeje\d\a, to i nałaje, i harapa nie poskąpi.Zdarzają siękarawany, co za posługi, jadło i paszę nie zapłacą (oby trąd stoczył takowych ludzi!).Człeksię zagapi, a niecnotliwy podró\nik tymczasem czmychnie. " Skoro ci tak zle, to mo\e ustąpisz dzier\awy komu innemu? Ale\ jakoś \yję o daktylu i wodzie.Nigdy nie poniecham obowiązków! Bieda bo bieda.Taka ju\,dola człowieka pospolitego.Allach nieomylny (chwała mu na niebie i ziemi!)takową dolę przeznaczył.Jako\ tedy jego woli świętej się przeciwiać? Nie opłaciłeś podatków, danin, dzier\awy, Gamalu. O, nędzo \ałosna moja! Atoli na głowie bodaj stanę, a nim słońce trzy razy wzejdzie,uiszczę wszystko. Niebawem skarbnik jego wspaniałości sprawdzi u\ytkowanie funduszów na rozbudowęhanu i utrzymanie stra\y drogowej.Gamal skłonił się w pas i wyznał z przejęciem: Chciałem właśnie prosić dostojnego skarbnika (oby opływał w dostatki), aby tu przysłałkontrolerów, albowiem pomogliby i Karawanseraj (pers.) - dom zajezdny na Wschodzie. 1 Ibn, ebn (arab.)  syn.2 Hań (pers.)  gospoda, dom zajezdny na Wschodzie.mi i poradzili w pewnych poczynaniach.Chciałbym podnieść ka-rawanseraj na wy\szyszczebel ku chwale wielkiego mudira.Kara Nurum po dłu\szym namyśle podjął rozmowę nanowo: Jedziemy do Ain-el-Faras po rodzinę jego wspaniałości mudira (oby \ył wiecznie!).Jakdrogi tutejsze, Gamalu? Allach (wieczny pan ziemi) usłał je wygodnie dla swych wiernych wyznawców: równe,jakby wygładzone kasabą l. Widzę tu pełno Beduinów, którzy mi hieny przypominają. To spokojni hodowcy kóz i wielbłądów, szukający pastwisk.Surowa twarz kapudanaprzybrała grymas uśmiechu. Takowi spokojni hodowcy kóz wymordowali przed trzema laty oddział Omara, wysłanyprzez dostojnego mudira w te strony. To niegodziwcy spod bajraku 2 Haleba (oby skonał w chwili największej radości), którysię mahdim głosił i łgał nikczemnie, \e według Allacha wszyscy ludzie są równi, a panowiewinni zostać wygubieni.Zresztą karawany ciągną tym szlakiem, co zapewniabezpieczeństwo.Wszak kadyny jego wspaniałości jechały tędy niedawno, a \aden pyłek niezakłócił im spokoju (niechaj za\ywają go w błogości do najdalszej chwili \ywota!).- Wiedziałeś, \e jadą? "  zaniepokoił się oficer.Gamal dobrodusznie rozło\ył dłonie. Zali mógłbym przeoczyć blask słońca? I jakbyś nazwał, sidi, zarządcę, który nie' wie, cosię koło jego hanu dzieje?Kara Nurum chwycił go za brodę owijając sobie sczochrane kłaki dookoła dłoni, podniósł mutwarz ku swojej i patrząc w jego rozbiegane oczy rzekł twardo: Za du\o gadasz! Ciebie czynię odpowiedzialnym za ka\dy zamach zbójów pustynnych, zktórymiś za pan brat.Pojąłeś?Gamal, uwolniony z uchwytu, opanował wściekłość kipiącą z nabiegłego krwią oblicza iuśmiechnął się uni\enie. Słowa twoje, sidi (obyś \ył wiecznie w szczęściu!), rozjaśniły mi rozum, jakby nań padłypromienie słońca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki