[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Myślę, że obydwaj mogli-byśmy za naszych ludzi ręczyć nawet w sądzie, prawda? Jednak, jeżeli przyjmiemyteorię Ulbrichta - a pan, pan Patterson, Naseby i ja już ją przyjęliśmy - jeśli więc za-łożymy, że to ktoś z naszej załogi podłożył ładunek w komorze balastowej, kiedystaliśmy burta w burtę z korwetą, to nie ma siły, to musi być któryś z nich.Jeśli nie,to ktoś z personelu medycznego.- Z personelu medycznego? - Jamieson potrząsnął głową.- Siostra Morrison wroli pływającej Maty Hari? Mam tyle wyobrazni, co każdy przeciętny człowiek,bosmanie, ale chyba wyobrazni innego rodzaju.- Ja również.I znów poszlibyśmy za nich ręczyć w sądzie.Ale to przecież musibyć ktoś, kto z nami płynie od Halifaksu.Jak już przejdziemy na emeryturę, panieJamieson, lepiej nie ubiegajmy się o posady w Urzędzie Zledczym Scotland Yardu.Istnieje i taka możliwość, że nasz sabotażysta - ktokolwiek by nim był - jest dodat-147 Alistai MacLeankowo w zmowie z kimś z  Argosa albo z jednym z dziewięciu inwalidów z Mur-mańska.- O których nie wiemy nic a nic, co nam szalenie pomaga.- Jeśli chodzi o załogę  Argosa , to prawda.Jeśli chodzi zaś o inwalidów, ma-my naturalnie ich nazwiska, stopnie, numery.jeden z chorych na gruzlicę, nazywasię Hartley, jest mechanikiem.Zna się pewnie na elektryce.Drugi, Simons - przy-padek załamania nerwowego albo symulant - jest starszym torpedystą.Ten zna sięna materiałach wybuchowych.- Zbyt oczywiste, bosmanie.- Zdecydowanie zbyt oczywiste.Może o to właśnie chodziło.- Zna ich pan? To znaczy, czy rozmawiał pan z nimi?- Tak.Zdaje się, że pan też.To ci dwaj rudzi.- Aaa.Ci dwaj.Prości, uczciwi marynarze.Sprawiają raczej pozytywne wra-żenie.Ale pewnie najlepsi kryminaliści nigdy nie wyglądają jak.Nie wyglądająjak bandyci, chciałem powiedzieć.- westchnął.- Zgadzam się z panem, bosmanie.Nie jesteśmy żadną konkurencją dla Sco-tland Yardu.- Właśnie.- McKinnon wstał.- Myślę, że powinienem uwolnić siostrę Morrisonze szponów Ulbrichta.Siostra Morrison nie tkwiła w szponach porucznika Ulbrichta, nic też nie wska-zywało na to, by chciała się od niego uwolnić.- Już pora? - zapytała.- Ależ skąd! Chciałem tylko powiedzieć, że gdyby mnie pani potrzebowała, je-stem na mostku.- Spojrzał na Niemca, pózniej na nią.- A więc udało się pani gouratować, co?W porównaniu z tym, co działo się zaledwie kilka godzin temu, prawa burtamostka była teraz niemal oazą ciszy i spokoju.Wiatr opadł i wiało najwyżej czwór-ką.Morze, któremu daleko było jeszcze do stawu, kiwało, ale w granicach paru tyl-ko stopni.Tyle nazbierało się po stronie plusów.Na minusie zapisał się fakt, żeśnieg przerzedził się do tego stopnia, iż bosman bez żadnego trudu dostrzegał na148 San Andreasprzednim pokładzie oświetlony łukową lampą czerwony krzyż, lekko błyszczącypod koszulką lodu.McKinnon schował się znów na mostek i zadzwonił do chiefa,do maszynowni.- Panie Patterson, tu bosman.Przeciera się.Wygląda na to, że lada moment wogóle przestanie padać.Proszę o zgodę na wyłączenie wszystkich zewnętrznychświateł.Za wysoka fala, żeby jakiś U-boot namierzył nas przez peryskop, ale jeżelisię już wynurzył, a śnieg przestanie sypać, to przy oświetleniu naszych krzyży zkiosku obserwacyjnego wypatrzą nas z odległości kilku mil.- Co to, to nie.Dobra, żadnych świateł.- Jeszcze jedno.Czy mógłby pan wysłać na pokład kilku ludzi? Muszą wyciąćw lodzie ścieżki między szpitalem a nadbudówką.Młotami, łomami, czymkolwiek.Wystarczy na szerokość dwóch stóp.- Załatwione.Kwadrans pózniej, nie mając wciąż żadnego znaku od Margaxet Morrison,bosman znów wyszedł na skrzydło.Znieg ustał zupełnie.Tu i ówdzie widać byłoprzetarte łaty czystego nieba, świeciło kilka gwiazd, choć Polarna czaiła się w ukry-ciu.Wciąż jednak panowały całkowite ciemności tak, że bez świateł pokładowychMcKinnon nie mógł dojrzeć nawet kubryka.Wrócił do środka i zszedł do kabinykapitańskiej.- Przestało padać, poruczniku, widać kilka gwiazd.Nie za wiele i niestety niePolarną, ale kilka jest.Nie wiem, jak długo to się utrzyma, dlatego sądziłem, że ze-chce pan teraz zerknąć w niebo.Rozumiem, że siostra Morrison zatamowała krwo-tok.- Nie było żadnego krwotoku, panie McKinnon, i świetnie pan o tym wie - od-parła przełożona.- Tak jest, siostro.Mrugnęła do niego i uśmiechnęła się.- Archie McKinnon.149 Alistai MacLean- Wiatr znacznie przycichł, fakt - oznajmił bosman.Pomógł Ulbrichtowi włożyćwierzchnie ubranie.- Ale to jest równie niezbędne jak przedtem.Temperatura wciążponiżej zera.- Fahrenheita?- O, przepraszam.Wy używacie innej skali.Około minus dwudziestu stopniCelsjusza.- Czy pielęgniarka może mu towarzyszyć? W końcu zeszłym razem był przynim doktor Sinclair.- Oczywiście.Nie radziłbym jednak pani wychodzić na skrzydło.- McKinnonwziął sekstans, chronometr i asystował im przy wspinaczce na mostek.Tym razemUlbricht poradził sobie sam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki