[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwiadkowie?Sierżant skinął głową.Kiedy dotarliśmy na miejsce, w holu była jedna osoba, staruszka.Wpuściła nas do środka.Porozmawiamy z nią, kiedy wróci.yioże coś widziała._ Wyszła? - spytał Sellitto.-Tak.A niech to diabli! - warknęła Sachs.Przecież nic się nie stało - zdziwił się policjant.- Przy każdych drzwiach zostawialiśmy wizytówkę.Któraś z nich z pewnością do niej trafi.Zadzwoni do nas, nie ma obaw.Nie zadzwoni - westchnęła Sach.- Bo to był sprawca.Ona? - spytał sierżant piskliwym, drżącym głosem.Zmiał się.Nie  ona" - poprawiła go Amelia.- Sprawca tylko wyglądałjak bezbronna starsza pani.- Hej, funkcjonariuszko - wtrącił Lon Sellitto.- Nie popadajmy w paranoję.Facet niezdążyłby przecież przeprowadzić operacji zmiany płci.- Ale zdążyłby cię o tym przekonać.Pamiętaj, co mówiła Kara.Poruczniku, to był on.a może ona? Chce się pan założyć?W słuchawce usłyszała głos Rhyme'a.- O to nie mam zamiaru się zakładać, Sachs.Sierżant sprawiał wrażenie oburzonego.- Przecież miała z siedemdziesiątkę albo coś koło tego! - zaprotestował.- Niosła torbę z zakupami.Na wierzchu był wielkiananas.- Proszę spojrzeć - powiedziała Amelia, wskazując na kuchenny blat, na którym leżały dwa duże, ostro zakończone liście,a obok nich karteczka na gumce ze znakiem Dole i przepisami nadania ze świeżymi ananasami.O, cholera.Mieli go! Prawie się o nich otarli- W torbie z zakupami miał prawdopodobnie narzędzie zbrodni - usłyszała w słuchawce głos Rhyme'a.Powtórzyła to coraz bardziej ponuremu detektywowi z piątki.- Nie przyjrzał się pan twarzy tej kobiety, prawda? - spytała sierżanta.- Prawdę mówiąc, nie.Po prostu na nią zerknąłem.Wyglądałana, jak to się mówi? Zrobioną? Pokrytą tym.moja babcia tegoużywała, ale nie pamiętam.?Różem - podsunęła mu Sachs.Właśnie.I miała namalowane brwi.W każdym razie szybkoją.szybko go znajdziemy.Z pewnością nie jest daleko.I - Znów zmienił wygląd - odezwał się głos Rhyma'a.- Stare ubranie wyrzuciłprawdopodobnie gdzieś niedaleko.105Sachs zwróciła się od Azjaty.- Przebrał się - wyjaśniła krótko.- Obecny tu sierżant może dać panu opis stroju staruszki.Powinniście jak najszybciej sprawdzić pojemniki na śmieci, boczne alejki i tak dalej.Pozbędzie się niepotrzebnego już kostiumu najszybciej, jak będzie mógł.Detektyw obejrzał ją od stóp do głów.Wzrok miał co najmniej chłodny.Co gorsza Sellittospojrzał na nią ostrzegawczo.Uświadomiło jej to, że ważną częścią procesu stawania sięsierżantem jest nieudawanie, że jest się sierżantem, gdy się nim jeszcze nie zostało.Ale Lonautoryzował przeszukanie i detektyw wydał odpowiednie polecenia przez krótkofalówkę.Następnie Amelia włożyła swój kombinezon Tyveka i zbadała miejsce zbrodni: mieszkanie,korytarz i alejkę (tam znalazła najdziwniejszy ślad, jaki zdarzyło jej się dotychczas spotkać;czarnego elektrycznego kota - zabawkę).Na końcu zajęła się najgorszą częścią swej pracy:ciałem ofiary.Wreszcie skończyła.Sellitto zatrzymał ją, gdy szła do samochodu.- Poczekajchwilę - powiedział, odwieszając telefon.Najwyrazniej właśnie skończył jakąś rozmowę.Sądząc z jego miny, nie była to rozmowa przyjemna.- Mam spotkanie z kapitanem i szefemdepartamentu w sprawie naszego Maga.Chciałem cię prosić, żebyś coś dla mnie zrobiła.Dodają nam kogoś do zespołu.Podjedz po niego, dobrze?Jasne.Ale dlaczego mamy powiększać drużynę?Ponieważ mamy dwa trupy w cztery godziny i żadnego pieprzonego podejrzanego - warknął Sellitto.- A to oznacza, że szarże nie są szczęśliwe.Oto pierwsza lekcja sierżanta, wbij ją sobiedo głowy: kiedy szarże nie są szczęśliwe, ty nie jesteś szczęśliwa.Most Westchnień.Tak nazywano piesze przejście, łączące sądy kryminalne z Centralnym Aresztem Miejskim,znajdującym się przy Centre Street w śródmieściu Manhattanu.Most Westchnień.szli nim wielcy mafiosi, wynajmujący morderców i mający na sumieniusetki zabójstw, choć sami nigdy nikogo nie skrzywdzili.Szli nim przerażeni młodzi chłopcy,których jedyną winą było przywalenie kijem bejsbolowym dupkom, którzy krzywdzili ichsiostry czy kuzynki.Szli nim roztrzęsieni narkomani, mordujący turystów dla czterdziestudwóch dolców, bo, człowieku, potrzebowałem cracku, potrzebowałem hery, nie rozumiesz,człowieku, naprawdę potrzebowałem.106po tym samym moście szła teraz Amelia Sachs.Jej celem był areszt, który nieformalnie nadalnazywano Grobowcami; odziedziczył on tę nazwę po starym więzieniu miejskim, któreznajdowało się kiedyś po drugiej stronie ulicy.Tu, wysoko nad najwyższym centrummiejskiej władzy podała nazwisko, oddała w depozyt glocka (swą nieoficjalną broń,sprężynowiec przezornie zostawiła w samochodzie) i weszła do zabezpieczonej poczekalni.Hałaśliwe drzwi elektryczne zamknęły się za nią z trzaskiem. Kilka minut pózniej z sąsiedniego pokoju przesłuchań wyszedł mężczyzna, na któregoczekała.Dobiegał czterdziestki, był szczupły i wysportowany, o lekko przerzedzonychkasztanowatych włosach.Miał szczerą twarz, do której doskonale pasował beztroskiuśmieszek.Ubrany był w niebieską koszulę, dżinsy i czarną sportową kurtkę.- Cześć, Amelio - przywitał się.- Więc to ty zawieziesz mniedo Lincolna?- Cześć, Roi.Detektyw Roland Bell rozpiął kurtkę.Dostrzegła jego służbowy pas.On także, zgodnie zzasadami, zdeponował broń, ale przy pasie miał dwie puste kabury.Pamiętała, że kiedypracowali wspólnie, często wymieniali się opowieściami o  wbijaniu gwozdzi" (tak napołudniu określano strzelanie).Dla niego było to hobby, dla niej sport wyczynowy.Dołączyli do nich dwaj mężczyzni, którzy jeszcze przed chwilą znajdowali się w saliprzesłuchań.Pierwszy z nich ubrany był w garnitur.Znała tego detektywa, Luisa Martineza,cichego, spokojnego człowieka o bardzo uważnym spojrzeniu.Drugi miał na sobie typowystrój sobotni: luzne spodnie khaki, czarną koszulkę Izod i spłowiałą wiatrówkę.Przedstawiono go Amelii jako Char-lesa Grady'ego, ale oczywiście znała go, choć tylko zwidzenia.Ten zastępca prokuratora generalnego był sławą w nowojorskim środowiskuprawniczym.Szczupły, w średnim wieku, z dyplomem Harvardu, pozostał w biurzeprokuratora na długo po tym, gdy jego rówieśnicy umknęli na lepsze pastwiska. Pitbull" i twardziel" były standardowymi określeniami, którymi opisywała go prasa.Cieszył sięwzględami Rudolpha Giulianiego, a jednak -w odróżnieniu od byłego burmistrza - nie miałambicji politycznych.Wystarczało mu, że jako zastępca prokuratora może poświęcić się swejnajwiększej pasji, którą sam określał jako  pakowanie za kratki złych facetów".I był w tym dobry.Cholernie dobry [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki