[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Opuść wreszcie broń, Marian  powiedział Pożoga. Nie będziemy chyba tak staliw nieskończoność? Przypomnij sobie dawne czasy.Nie było tak zle, jak sądzę. Szczerze mówiąc, było całkiem fajnie  wyznał Marian. Trup ścielił się gęsto, mimo to czasem wspominasz te chwile z tęsknotą, stary weteranie.Marian Krzywiec tylko pokiwał głową. Rozumiem, że w tym pudle  Pożoga wskazał na oparty o ścianę czarny wiolonczelowyfuterał  masz odpowiednie akcesoria?Ponowne skinięcie. Chyba nie targałeś ich na darmo?Marian uśmiechnął się.W okiennym wykuszu mucha wciąż tłukła się o szybę.Do wrzaskudzieciaka, płaczącego wniebogłosy na pobliskim podwórku, przyłączył się krzyk bezskutecznieusiłującej go uciszyć matki. No dobra  zdecydował Marian. Ale musisz obiecać, że nie będziesz się mścił naMarchewie. Zwariowałeś?!  Pożoga spoważniał w jednej chwili. Inaczej nic z tego.To mój kumpel. Kumpel, kumpel. Pożoga zawahał się.Uniósł brew i spojrzał na Mariana ukosem. Tomoże chociaż pół na pół, fifty fifty, jak mawiają Francuzi.Jedno jądro? Nie? W porządku, jesteśtwardy, trudno żebym miał o to pretensję.Pojutrze mija termin kontraktu, który zawarłemz obecnymi tu gentlemanami.Jeśli w tym czasie Piekarski nie zaśnie, obiecuję zostawić gow spokoju.Ale tylko wtedy, kiedy nie zaśnie! Zgoda? Marchewa, wytrzymasz bez kimania te dwa dni? Nie wierzę mu. Jesteśmy mu potrzebni.Obaj. Do czego?Oczy Pożogi i Mariana Krzywca spotkały się ponownie.Potakujący gest Pożogi był ledwiezauważalny. Chce utrzymać twierdzę. Jaką znowu.? Tę basztę, przecież to oczywiste.  Jakoś nie zauważyłem, żeby ktokolwiek próbował ją zdobyć. Na razie wystarcza sama obecność naszej skromnej drużyny  powiedział Pożoga. Ale tomoże się zmienić. Wymownie spojrzał na wiolonczelowy futerał. To jak?  ponaglił Krzywiec. Rozejm?Marchewa westchnął ciężko. Znam gościa z dawnych czasów, w gruncie rzeczy jest w porządku. Może być  odparł basem zrezygnowany Jędrzej Piekarski.Demonstracyjnie założył ręcena piersiach.Krzywiec opuścił broń. Ma ktoś fajki?  zapytał.Poldek poderwał się z podłogi i usłużnie podał wymiętą paczkę. Oto dyplomatyczne rozwiązanie. Pożoga się uśmiechnął. Ministrowie powinni przyjśćdo nas na kurs.Zanim jednak ustalimy plan działania, pozwolicie państwo, że wyładuję skołatanenerwy. Wziął ze stolika jeden z obrazów i uderzył o podłogę, aż poleciały drzazgi. Od razulepiej!  oznajmił. Polecam. Zapraszająco wskazał na nietkniętą jeszcze stertę.Nikt się nie pofatygował.Pożoga wzruszył ramionami.Usiadł na krześle i spojrzał naMarchewę. Ależ z ciebie partacz, Piekarski.Tylu porządnych ludzi w Słupsku, a ty akuratprzyprowadzasz mi znajomka.Znasz takie powiedzenie: wielki jak brzoza, głupi jak koza?Piekarski żachnął się.Przeszył Pożogę wściekłym spojrzeniem. Moja obietnica nie dotyczy obrony własnej  zastrzegł się Pożoga. Daj spokój, Jędrek  powiedział Marian Krzywiec i wypluł drobinkę tytoniu, któraskruszyła się z papierosa bez filtra. Nie psuj nastroju.Nieoczekiwanie z kąta dobiegł ostry wybuch śmiechu.To Arek Szyszko nie wytrzymał.Zmiał się jak najęty, choć sam nie wiedział z czego. A ty co?  zapytał gburowato Marchewa. Przecież powiedziałem, że warto się wyładować  wtrącił się Pożoga. Każdy ma swójsposób.Patrzyli na Arka, póki nie umilkł na chwilę i nie powiedział, zaskakująco trzezwo: Proponuję zostawić na drzwiach kartkę, że dziś nieczynne.Przynajmniej turyści dadzą nam spokój. Przez jego twarz wciąż jeszcze przemykał grymasuśmiechu. Oto inteligentna uwaga  zauważył Pożoga, patrząc z wyrzutem na Marchewę. Nicdziwnego, że dobry pracodawca stawia na młodzież, nie na starych repów. CZZ TRZECIANA PSIM POLU PONIEDZIAAEK.Ul.Psie Pole.Stał przy witrynie warzywnego sklepu na rogu ulic Henryka Pobożnego i Psie Pole.Tabliczka na budynku informowała, że jest to numer 12.Jędrzej Piekarski, choć słupszczanin odkilkunastu lat, miał poważne problemy z dotarciem w to miejsce, ponieważ dopiero szóstanapotkana osoba wskazała mu prawidłowy kierunek.Na szczęście, mimo nieznajomości terenu, zadanie nie wydawało się trudne.Po prawejstronie widniał ceglany tył jakiegoś pozbawionego okien magazynu, po prawej stało tylko kilkabudynków (najpierw myślał, że dwa, ale pierwszy z drugim były zrośnięte szczytową ścianą).Trzy minuty pózniej zaskoczony Piekarski przekonał się, jak bardzo się mylił, uznającposzukiwania adresu zamieszkania Izabeli Radtke za zakończone.Cały szkopuł w tym, że na tejulicy w ogóle nie było numeru siódmego.Widząc pierwszy budynek i numer 12 na tablicy,powinien od razu się zorientować, że coś jest nie tak, ale  mówiąc delikatnie  nie zorientowałsię.Po dokładniejszej penetracji okazało się, że w głębi podwórza stoją jeszcze dwa inne domy(razem pięć), cofnięte od ulicy o kilkanaście metrów, ale nic poza tym.Licząc od warzywniaka,były to numery malejące: 12, 11, 10, 9, 8.Nic poza tym.Koniec.Kocie łby zakręcały ostrymłukiem, ślepo wchodząc w chodnik przy ulicy Garncarskiej, gdzie były tłumy ludzi,w odróżnieniu od bezludnego Psiego Pola.W pewnym momencie spod numeru dziesiątego wyskoczył kilkuletni chłopiec, który albobył Murzynem, albo nie mył się od zeszłego roku, trudno było rzetelnie wyrokować z takiejodległości.Malec chwycił leżącą w błocie hulajnogę i uciekł, nim Piekarski zdołał połapać się, żewreszcie jest gdzie zasięgnąć języka.Zdezorientowany, usiadł na wysokim krawężniku.Musiał pomyśleć.Nie mógł przecieżwracać z niczym.Nie mógł powie. Znajdziesz ten adres i odwiedzisz panią Izabelę Radtke  polecił Pożoga, patrząc naMarchewę spod przymrużonych powiek. To akurat zadanie dla ciebie.Nie było cię tutajz nami, więc na pewno nie zostaniesz przez nią rozpoznany.Jeśli jej nie zastaniesz, włam sięi sprawdz, czy są jakieś ślady pośpiesznego pakowania, no wiesz, porozrzucane ciuchy, jakieśtorby.Jeżeli wyjechała, krzyżyk na drogę, tym lepiej.Ale jeśli będzie w domu.Pożoga niespodziewanie zamilkł.Wciąż wpatrywał się w Marchewę, a wszyscy, niewyłączając nowego kompana, Mariana Krzywca, wpatrywali się w niego.Zastygli w pół ruchu,jak postacie na obrazach Zygmunta Jasnocha. Nie idę na mokrą robotę  odpowiedział jednoznacznie Marchewa.Jego ton świadczył, żez pewnością nie zmieni zdania.  Czy powiedziałem coś o mokrej robocie?  zapytał Pożoga, rozglądając siędemonstracyjnie. Czy ktoś słyszał, że o tym powiedziałem? Nie  odezwał się Poldek. Niczego takiego nie słyszałem. A ja owszem  zbuntował się Baron. Jakiś czas temu padła taka sugestia. Ale wtedy, kochany Baronie, nie było tutaj Piekarskiego.On nie mógł tego słyszeć. No.nie było. Baron przygarbił się. A zatem  podjął Pożoga, na powrót przygważdżając Marchewę wzrokiem  jeśli Radtkebędzie w domu, nastraszysz ją porządnie, a potem staniesz pod jej oknem, tak żeby cię z niegowidziała, i będziesz tam stał do wieczora. Nastraszyć mogę  zgodził się Marchewa. Czemu nie. Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia  skwitował Pożoga [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki