[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie minęło pół dnia odchwili, gdy zabrali mu wszystko - rodzinę, dom, cały majątek oraz wiaręw dobro człowieka.Na wspomnienie cierpienia, jakiego doznał ze strony jej bliskich,znów po policzkach Magdaleny potoczyły się łzy.Słowa gospodyniponownie zabrzmiały jej w uszach. No, to Bóg wymierzył imsprawiedliwą karę" - powiedziała do niej ledwie przed tygodniem.Czy torzeczywiście było takie proste, rozliczać cierpienia jednego cierpieniamidrugiego, jak w księgach rachunkowych? Wtedy przynajmniej Erick i onabyliby kwita.Jedynie wymowa wydarzeń ostatnich tygodni była dotądniejasna.Jeśli będzie miała szczęście, on jeszcze znajdzie dość sił, żeby ito przywrócić do równowagi.Podniosła bursztyn do ust i złożyła na nimpocałunek.Jej wargi drżały, gdy zaczęła mówić.- Popatrz tylko - z wysiłkiem wyciskała z siebie słowa - ten bursztynznów pozwolił nam się odnalezć.Mimo wszystkich przeciwności życia.Tak powinno być też z naszą miłością.Musi wszystko wytrzymać, nawetjeśli przez jakiś czas nie mieliśmy wzajemnie jasności, jak wyglądaprawda.Erick odwrócił do niej głowę.Przestraszyła się, zobaczywszygłębokie oczodoły, w które zapadły się jego oczy.Kości policzkowewyglądały jak wał nie do przebycia, który wciskał oczy coraz głębiej.Wyglądało tak, jakby Erick w ostatnich godzinach znów stracił trochęcennych życiowych soków.Tym ostrzej z zapadniętej twarzy wystawałjego nos.Bruzda pomiędzy brwiami była głęboka.A jednak kąciki jegoust otaczał w tym momencie dobrze znany łobuzerski uśmiech.Dawnozapomniany blask zalśnił w jego oczach.- O czym ty mówisz? Dlaczego mielibyśmy nie mieć jasności, jakwygląda prawda? Jego głos był słabym echem wcześniejszego, pełnego tenoru.Mimo toMagdalenę zalała fala ulgi.Erick znów mógł mówić! I nie tylko kilkajękliwych dzwięków, ale dobrze zrozumiałe zdania.Do tego jego słowaświadczyły o jasnym umyśle.Pochyliła się nad nim, czule pogłaskała go po policzkach i pocałowaław czubek nosa.Zamknął oczy.Poczuła słaby oddech na skórze.Byłrównomierny.Gorączka nie wróciła.%7łeby sprawdzić, dotknęła jego czoła, zbadałapuls.Rzeczywiście.Gorączka ostatecznie ustąpiła.Z ulgą opadła nabrzeg łóżka, wzięła jego dłoń w swoją i patrzyła na niego uważnie.Jakzwykle zatonęła w bezmiernym błękicie jego oczu, zapomniała przy tymna chwilę o świecie i czasie, czuła się, jakby ktoś ją przeniósł do obozupod Amóneburgiem.To było dwanaście lat temu.Również tam Erick podługiej rozłące leżał przed nią w pożałowania godnym stanie, równiebliski śmierci jak teraz.Wtedy udało jej się przywrócić go do życia.Uratowała go nawet od śmierci na szubienicy.Zatem również terazmożliwy był ratunek, musiała tylko w to wierzyć.Zdecydowana,wyprostowała się.Na dole w gospodzie obudziła się służba i gospodarze.Magdalenasłuchała skrzętnego dreptania małych stóp Liny, katolickiej służącej, nadrewnianej podłodze korytarza.Za nią słychać było lekkie kroki Carlottyna schodach z poddasza.Od przybycia tu Ericka te dwie dzieliły ze sobąizbę.- Słyszę Carlottę - powiedziała z uśmiechem.- Carlotta też tu jest? Gdzie była przez cały ten czas? - Erick zabierałsię już, żeby usiąść.Radość, że zobaczy córkę, było po nim wyrazniewidać.- Leż - napomniała go Magdalena.Jego pytanie wyraznie ją ubodło.Tak słabo ją znał? Poprawiła mu poduszkę pod karkiem.Dzięki temumiał wyżej głowę.- Jak mogłeś pomyśleć, że zostawiłam ją samą weFrankfurcie? Oczywiście, że przyjechała ze mną do Kónigsbergu.Zpi nagórze ze służącymi i trochę pomaga gospodyni w kuchni.Zapoznała sięjuż też z aptekarzami w mieście.Zaraz ją do ciebie zawołam.Aż się pali,żeby się wtulić w twoje ramiona.- To do niej takie podobne, żeby wszędzie być przydatną.-W słowachEricka brzmiała duma.- To mądra dziewczynka. - Jest naszą córką.- Magdalena ścisnęła jego dłoń i znów zatonęła wjego oczach.Oboje byli jednomyślni co do tego, ile znaczyła dla nichCarlotta.Kiedyś życzyli sobie wielu kolejnych dzieci.Jednak żadne niewyszło żywe z ciała Magdaleny.W końcu nie mogła już nawet zErickiem żadnego począć.- Jak dałyście radę przebyć tak długą drogę z Frankfurtu tutaj, doKónigsbergu? To przecież nie jest spacerek dla rozpuszczonych żonkupców.- Znów udało mu się uśmiechnąć w znajomy sposób.- Spacerek to w istocie nie był.Ale o tym opowiem ci innym razem.-Głęboko westchnęła.- Nie martw się, kochany.Wiem, że będziemyjeszcze mieli okazję opowiedzieć sobie wszystko.Nasza wspólna historianie kończy się w tym momencie, kiedy odnalazłam moją prawdziwąojczyznę.- Odnalazłaś swoją prawdziwą ojczyznę? - Podczas gdy z przekąsempowtórzył jej słowa, uniósł cienkie teraz brwi do góry.- Po raz pierwszyw życiu słyszę to z twoich ust.Co się stało?- Bardzo dużo, ale przede wszystkim jedno: zaraz po moim przybyciumiałam wrażenie, że znalazłam się na swoim miejscu.Od dziesięciu dniaCarlotta i ja jesteśmy w Knipawie.Wyobraz sobie, że nawet na tej samejulicy, gdzie mieszkali moi przodkowie! Dom moich przodków stoi wręczniedaleko stąd.To musi być zrządzenie losu, nie sądzisz? Carlotta i japrzypadkiem znalazłyśmy kwaterę tutaj, Pod Zielonym Drzewem.Tomusiał być kolejny palec boży, bo wyobraz sobie: gospodyni znałamojego wuja i miała okazję razem z nim przeżywać tę nieszczęsnąhistorię, która kiedyś wygnała z miasta obydwu naszych ojców.Wielenam opowiadała o kónigsberskich obyczajach.We wszystkich tychpięknych rzeczach jest tylko jedno rozczarowanie.- Przełknęła ślinę ipatrzyła na niego badawczo.Wydawało się, że tego ranka naprawdę czujesię lepiej, stwierdziła uspokojona.- Ciebie jednak znalazłyśmy dopierokilka dni pózniej, w szpitalu pod miastem.Nasz woznica Hermannofiarnie cię tam pielęgnował.Co za wierna dusza! Ponieważ nie chcielicię wpuścić do miasta, twoim towarzyszom kupcom nie pozostało nicinnego, jak zostawić was obu poza murami.Przynajmniej znalezli jakichśfelczerów i kobiety, które się znały na sztuce leczenia.Hermann cię nieodstępował.Gorączka trzymała cały tydzień. Gdy Carlotta i ja wreszcie trafiłyśmy na twój trop, kazałyśmy cięprzewiezć tu, Pod Zielone Drzewo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki