[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedział, że podbijanie stawki było niezręczne, ale nie miał jużwyboru co do innych sposobów.I tak powiedział mu za dużo.- Sto tysięcy dolarów w kieszeni i rewanż na Hacketcie!Spostrzegł, że Alan przygląda mu się z uwagą.Zmusił się douśmiechu.- Powiedział mi pan w nocy, że się zgadza, pamięta pan?- Proszę posłuchać, panie Price - Lynch, czekają na mnie!- Rozumie pan, że jest mi trudno obyć się bez pana pomocy pozwierzeniach, które panu uczyniłem.Ten rodzaj spraw wymagaabsolutnej dyskrecji.- Ma pan moje słowo.- zaczął Alan.- Już pan je złamał, mówiąc  tak" wczoraj wieczorem, a terazwycofując się - zauważył łagodnie Ham - Burger.- W tych warunkachdlaczegóż miałbym panu wierzyć?- Gwiżdżę na Hacketta i całe OPA, z którym może pan wystąpićprzeciwko niemu! - zdenerwował się Alan.- Spuściłem zasłonę na to,co nas poróżniło, proszę mi wybaczyć, muszę wyjść.Twarz Price - Lych przypominała kamienną maskę.- Pańskacena? Alan patrzył na niego ze zdumieniem.- Powtarzam panu.- Pańska cena! Każdy człowiek ma jakąś cenę, chcę poznaćpańską!- Powiedziałem panu, że odmawiam!- Jest za pózno, panie Pope, aby się wycofać! - Za pózno? Co panchce przez to powiedzieć?- Nie będę ryzykował istnienia mego banku od kaprysówczłowieka, który równie łatwo cofa słowo, jak je daje!- Mam po dziurki w nosie zarówno Hacketta, jak i pańskiegobanku! Zapomniałem już o pana machlojkach! Proszę wyjść!- Po raz ostatni: ile?Alan potrącił go, rzucił się do łazienki, porwał swoje spodenkikąpielowe i wyszedł pozostawiając go nieruchomego pośrodkusalonu.- Panie Pope! - wrzeszczał Price - Lynch.Wybiegł na schody, aby przez chwilę zobaczyć sylwetkę Alanazbiegającego po schodach.Przez kilka sekund nie ruszał się jaksparaliżowany: nie tylko wszystko diabli wzięli, ale ten cholerny wałwłaśnie podpisał na siebie wyrok śmierci!Zmęczony leżeniem z otwartymi oczyma w ciemności, Bannisterzapalił nocną lampkę.Czuł się winny wobec całego świata,poczynając od Christel i Alana.A przecież działał dla ich dobra!Rzucał się w łóżku żałując, że jest dopiero trzecia nad ranem izdecydował, że nie będzie już dłużej spać.Miał samolot o siódmej.Wstał, na bosaka poszedł do kuchni i wypił dużą szklankę wody.Wrócił po cichutku do swego pokoju, by nie obudzić Christel, wyjąłwalizkę z szafy i zaczął w niej układać trochę ubrań.Kiedy skończył,usiadł na krawędzi łóżka machając rękami.Wolałby nie zostawiaćswojej żony po wczorajszej sprzeczce, chciał ją przekonać, że niemoże zostawić Alana.Z trudem znosił obecność Christel, ale czuł jakmu się serce ściska na myśl, że będzie daleko od niej przez kilka dni.Dwadzieścia pięć lat małżeństwa stworzyło godne ubolewaniaprzyzwyczajenie.Po raz kolejny zadawał sobie pytanie, czy nowyprzelew dla Alana był również skutkiem pomyłki komputera? Jeżelitak, to jak długo jeszcze będzie spadała ta manna? Zamyślony odsunąłfiranki w oknie.Była czarna, duszna noc.Czuł się przytłoczony.Poszedł do łazienki, ogolił się, wziął prysznic, ubrał się, sprawdził, żema w kieszeni zarówno paszport, jak i bilet do Nicei, nie mogąc dłużej wytrzymać czekania w tej brzemiennej ciszy chwycił walizkę,wyszedł na podest i zamknął po cichutku drzwi.Pózniej zadzwoni doChristel z lotniska, aby się z nią pożegnać.Nacisnął na guzik windy,dręczony wyrzutami, które brały się nie wiadomo skąd.- Czy może pan przyspieszyć? Jestem strasznie spózniony.Kierowca posłał mu przez ramię pobłażliwe spojrzenie.- Przepraszam, ale jestem równie pewien tego, że pańskipośpiech jest bez sensu, jak tego, że mam na imię Albert.Albo ona napana gwiżdże i już wyszła, albo jej na panu zależy i wtedy może panspóznić się o rok, a ona i tak będzie czekać!Patrząc na młodzieńczą sylwetkę w dżinsach i bawełnianejkoszulce sądził, że Alan jest tym, na kogo wygląda: zakochanymstudentem idącym na pierwszą randkę.Z westchnieniem rezygnacjiAlan pozwolił oczom błądzić po bulwarze Croisette, którym wcześnierano spacerował z Sarah.Wolał wziąć taksówkę niż swój samochód ikierowcę.Instynktownie wiedział, że byłoby to błędem w pojęciuTerry.Przypomniał sobie z niepokojem wypełnione nienawiścią igrozbą spojrzenie, jakie rzucił mu Hamilton Price - Lynch ibłogosławił Boga, że wyszedł z koszmaru, w którym dotychczasszarpał się na ślepo.Naleganie bankiera wzburzyło go: nie miałszczególnego szacunku do Arnolda Hacketta, ale uważał za szokujące,że jego własny bankier szykuje się do zdrady.Jeżeli taka była cenabogactwa to tysiąc razy lepiej było pozostać biednym.- Dokąd w Golf, w Juan?- Proszę jechać drogą wzdłuż morza, zatrzymam pana.Czybędzie pan mógł zaczekać na mnie pięć minut?- A pózniej dokąd jedziemy? Pytanie zbiło z tropu Alana.Jeszczenie wiem.Zobaczymy.Od wielu godzin myślał tylko o spotkaniu z Terry, o dniu, któryspędzą razem, o wspaniałym dniu na słońcu.Dokąd ją zawiezie?Cesare di Sogno otworzył oczy i z przerażeniem zobaczył kobietęw swoim łóżku, leżącą u jego boku.Nie znał jej.Stwierdził, że jestblondynką i delikatnie odsłoniwszy prześcieradło przekonał się, żebyła nią naprawdę.Zaczęły powracać strzępki wspomnień.Skorzystałz inwazji na Beach, by wymknąć się na paluszkach, zanim zapanujespokój i zostaną doręczone rachunki.Odwiedził tyle lokali, wszystkie wypełniali przyjaciele, wypiłmasę koktailów.I nawet nie przypominał sobie nazwiska, twarzy i ciała tej kobiety, z którą kończył noc.Gdzie ją poderwał? Potrząsnąłnią delikatnie.- Hej.Zaburczało jej w brzuchu, odwróciła się do niego plecami ischowała głowę pod prześcieradła.Cesare poklepał ją po pośladkach.- Już czas! - powiedział przyjaznie.Głos dobiegający spod prześcieradeł nie był nieprzyjemny iwysławiał się po francusku, aczkolwiek głosem zaspanym.- Czas na co?- Nazywam się Cesare.- A co mnie to obchodzi? Zmieszało go to.- Chcę kawę, sok z pomarańczy, jajka na bekonie dobrzewysmażonym - kontynuował głos.- Jak ty masz na imię?- Marion.- Znamy się?- Nie wiem.Jeszcze pana nie widziałam.- Chciałbym zauważyć, że leży pani w moim łóżku.- Niech pan będzie miły i zamówi kawę.- Niech pani posłucha - zniecierpliwił się Cesare.- Może by taknapiła się pani w barze? Spieszę się, ma spotkanie.łazienka jestobok.- Po kawie jeszcze chcę pospać.Jestem śpiąca.Skierował się ku oknu i szeroko rozsunął story.Słońce wtargnęłodo pokoju.- Marion, naprawdę, ten pokój jest mi potrzebny.Czekam naludzi.Marion!.Szorstkim ruchem ściągnął prześcieradło.Widząc jej ciało ocenił,że chyba się nie nudził, jeżeli w ogóle z niego skorzystał.- Proszę powiedzieć, Marion.Pani i ja?.Zcisnął palcami jej podbródek i zmusił, aby na niego spojrzała.Nie, naprawdę, nigdy jej nie widział, nic nie pamiętał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki