[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak to już jest ze szlachetnością, że każdy ma inną jej wizję-odparł Cosca.- Tymczasem złoto jesr uniwersalne.Ze swojegosporego doświadczenia wiem, że lepiej troszczyć się o to, co dobre dlawłasnej sakiewki, niż o to, co po prostu.dobre.-Ja tylko.Cosca ścisnął jeszcze mocniej.- Nie chcę być niemiły, Tempie, ale nie wszystko kręci się wokółciebie.Muszę myśleć o powodzeniu całej swojej kompani.Topięciuset ludzi.- Pięciuset dwunastu - rzekł Przyjazny.- Oraz jeden z czerwonką.Nie mogę im szkodzić ze względu natwoje uczucia.To by było.niemoralne.Potrzebuję cię, Temple.Alejeśli chcesz odejść. Cosca ciężko westchnął.- Pomimo wszystkichtwoich obietnic, pomimo mojej szczodrości, pomimo wszystkiego, corazem przeszliśmy, cóż. Wyciągnął rękę w stronę płonącejMulkovej i uniósł brwi.- Drzwi są otwarte.Tempie przełknął ślinę.Mógł odejść.Mógł powiedzieć, że nie chcemieć z tym nic wspólnego.Wystarczy tego dobrego, psiakrew! Ale towymagało odwagi.Zostałby bez uzbrojonych ludzi za plecami.Samotny i słaby, znów stałby się ofiarą.To byłoby trudne, a Templezawsze wybierał najprostsze wyjście.Nawet kiedy wiedział, że jestniewłaściwe.Zwłaszcza wtedy, ponieważ te dwie cechy często idą wparze.Nawet kiedy doskonale zdawał sobie sprawę, że ostateczniesprawy się skomplikują.Po co myśleć o jutrze, skoro dzisiejszy dzieńdaje się nam we znaki?Być może Kahdia znalazłby jakiś sposób, żeby to powstrzymać.Zapewne byłby skłonny do jakiegoś olbrzymiego poświęcenia,jednakże Tempie, co oczywiste, nie był Kahdią.Otarł świeżą warstwę potu z czoła, zmusił się do niewyraznego uśmiechu iukłonił.- Zawsze do usług.- Znakomicie! - Cosca wyjął kontrakt z bezwładnej dłoni notariuszai rozłożył dokument na złamanej kolumnie, żeby go podpisać.Superior Pike wstał, strzepując okruchy z bezkształtnego czarnegopłaszcza i płosząc ptaki.- Czy pan wie, co pana czeka na zachodzie?Pozwolił, by to pytanie wybrzmiało.Z dołu dobiegało cichepobrzękiwanie, stękanie i trzaskanie, gdy Praktycy odprowadzalijeńców.W końcu sam sobie odpowiedział.- Przyszłość.Jednak nie należy ona do Starego Imperium, któregoczas minął przed tysiącem lat.Nie należy do Duchów, gdyż to bandadzikusów.Nie należy do uchodzców, poszukiwaczy przygód anioportunistycznych śmieci, którzy postanowili zapuścić pierwszekorzenie w tamtej dziewiczej glebie.Nie.Przyszłość należy do Unii.Musimy ją wywalczyć.- Nie wolno nam się bać tego, co konieczne, żeby to osiągnąć -dodał Lorsen.- Bez obaw, panowie.- Cosca z uśmiechem nakreślił ostatni zawijasswojego podpisu.- Wspólnie wywalczymy przyszłość. ZWYCZAJNI LUDZIEDeszcz ustał.Płoszka zerkała poprzez drzewa ożywiane kapaniemwody, poza porzucony pień spoczywający na kozłach, częściowoobdarty, z nożem zaklinowanym pod zawijasem kory, w stronępoczerniałego szkieletu domu. Nietrudno drani wytropić - szepnął Owca. Gdziekolwiek siępojawią, zostawiają za sobą spalone budynki.Zapewne uważają, że zabili każdego, komu mogło zależeć na tym,żeby za nimi podążyć.Płoszka starała się nie myśleć o tym, co się możestać, kiedy zauważą ją i Owcę podążających za nimi rozklekotanymwozem.Kiedyś starannie rozplanowywała każdą chwilę każdego dnia - dlasiebie, Owcy, Gullyego, Pestki, Ro - układając je na właściwychmiejscach i przypisując im właściwy sens.Zawsze patrzyła przedsiebie, w przyszłość lepszą niż terazniejszość, widząc ją wyraznie jakwybudowany dom.Trudno uwierzyć, że od tamtej pory minęłozaledwie pięć nocy spędzonych pod łopoczącym płótnem z tyłu wozu.Pięć poranków, gdy budziła się sztywna i obolała, a świt przypominałdziurę ziejącą jej pod stopami.Pięć dni szukania śladów na trawiastympustkowiu, a potem w lasach, kiedy jednym okiem oglądała się naswoją mroczną przeszłość, zastanawiając się, jaka część niej wypełzłaz lodowatych szponów ziemi i skradła jej życie, gdy ona z uśmiechemwypatrywała przyszłości. Nerwowo tarła opuszkami palców o wnętrze dłoni. Zerkniemy? - Tak naprawdę bała się tego, co mogą znalezć.Przerażało ją patrzenie i niepatrzenie.Była zmęczona i lękała siępustych przestrzeni, w których kiedyś mieszkały marzenia. Podejdę od tyłu.- Owca otrzepał kolana kapeluszem i zacząłokrążać polanę.Gałązki trzaskały mu pod butami, a kilka spłoszonych gołębiwzbiło się z wrzaskiem w białe niebo, uprzedzając wszystkich o ichprzybyciu.Oczywiście, gdyby ktokolwiek tutaj był.A przynajmniejktoś żywy.Za domem znajdował się zarośnięty ogródek warzywny.Ktośwydrążył w upartej glebie rów sięgający zaledwie do kostki.Obokniego coś wybrzuszało się pod przemoczonym kocem.Z jednej stronysterczały buty oraz para kościstych bosych stóp z brudem zaniebieskawymi paznokciami.Owca przykucnął i podniósł jeden róg koca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki