[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chyba du\o pracy wymagazgromadzenie zapasów po\ywienia dla koni?- Nie tak wiele - odparła.- Mówiłaś, \e potrzeba dla nich równie\ trawy, pomyślałem więc sobie, czy nie mogłabyś obcinać całychkłosów i zabierać je do jaskini? Potem zamiast zbierać ziarno do tego - wskazał na kosze - mogłabyś poprostu otrząsnąć je do kosza.A oprócz tego miałabyś jeszcze dla koni trawę.Ayla przystanęła, zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad tym pomysłem.- Być mo\e.Gdyby kłosy wysuszyć po zerwaniu, to - być mo\e - dałoby się wytrząsnąć z nich ziarno.Zjednych lepiej, z innych gorzej.Został jeszcze jęczmień i pszenica.warto spróbować.- Na jej twarzypojawił się szeroki uśmiech.- Jondalar, myślę, \e to mo\e się powieść!Jej nieskrywane podniecenie i jego skłoniło do uśmiechu.Podziw, jakim ją darzył, pociąg, który do niejczuł, i czysty zachwyt, wszystko to jak na dłoni było widać w jego cudownie zniewalających oczach.Aylazareagowała szczerze i spontanicznie.- Jondalar, tak bardzo lubię, gdy się uśmiechasz.do mnie swymi ustami i swymi oczyma.Jondalar wybuchnął śmiechem - swym nagłym, swobodnym, niepohamowanym śmiechem.- Ona jest takaszczera, pomyślał.Nie sądzę aby kiedykolwiek zachowała się nieszczerze.Jaka\ z niej niezwykła kobieta.Aylę zaskoczył jego nagły wybuch śmiechu.Zaraziła się jednak jego wesołością i z początku nieśmiało, apotem coraz głośniej te\ zaczęła się śmiać z równie \ywiołową radością.Zmiali się a\ do utraty tchu.W końcu udało im się opanować na tyle, by pośród powracających napadówodzyskać oddech i otrzeć oczy z łez.śadne z nich nie potrafiło powiedzieć, co ich tak rozbawiło; nawzajemsię rozśmieszali.Ich zachowanie wynikało zarówno z potrzeby rozładowania nagromadzonego napięcia, jaki zabawnej sytuacji.Po chwili ruszyli dalej i Jondalar, w odruchu czułości, objął Aylę w pasie.Natychmiast jednak poczuł, jakzesztywniała, i szybko cofnął swe ramię.Przecie\ obiecał sobie i jej, choć go jeszcze wtedy nie rozumiała,\e nie będzie się jej narzucał.Je\eli ona przyrzekła wystrzegać się rozkoszy, to nie miał zamiaru swymzachowaniem doprowadzić do sytuacji, w której będzie zmuszona go odtrącić.Musi się starać uszanować jejwolę.Jednak\e poczuł kobiecy zapach jej ciepłej skóry, pełne piersi u swego boku.Przypomniał sobie nagle, ileto ju\ czasu upłynęło, odkąd ostatni raz le\ał z kobietą.Skąpa przepaska nie bardzo mogła skryć efekt jegomyśli.Odwrócił się, próbując ukryć swe po\ądanie, i to było jedyne, co mógł zrobić, aby powstrzymać sięprzed zdarciem z niej okrycia.Począł wydłu\ać krok, dopóki jej nie wyprzedził.- Doni! Jak\e ja pragnę tej kobiety! - mruknął do siebie.Na widok pospiesznie oddalającego się Jondalara w kącikach oczu Ayli pojawiły się łzy.Co ja takiegozrobiłam? Dlaczego się odsunął ode mnie? Dlaczego nie dał mi swego znaku? Widziałam przecie\, \e był wpotrzebie, dlaczego nie chciał jej zaspokoić ze mną? Czy jestem a\ tak wstrętna? Na wspomnienie dotykujego ramienia przeszedł ją dreszcz; jej nozdrza pełne były jego męskiego zapachu.Ayla zwolniła kroku, niechcąc spojrzeć mu w oczy.Czuła się tak samo, jak wtedy, gdy jako mała dziewczynka zrobiła cośniewłaściwego - ale teraz nie wiedziała, w czym tkwił jej błąd.Jondalar dotarł w chłodny cień drzew rosnących wzdłu\ strumienia.Po\ądał Ayli tak bardzo, \e nie mógłsię opanować.Zaledwie skrył się za gęstą zasłoną liści na ziemię trysnęły białe, lepkie krople, a on dr\ąc inadal trzymając swą męskość oparł czoło o drzewo.Poczuł ulgę, nic więcej, ale przynajmniej teraz mógłstanąć przed kobietą, nie próbując jej powalić i zniewolić.Znalazł kij i zagrzebał nasienie ziemią Matki.Zelandoni mówił mu, \e jego rozlewanie byłomarnowaniem Darów Matki, ale je\eli to ju\ było konieczne, to powinno się oddać je z powrotem Matce,wylać na ziemię i zagrzebać.- Zelandoni miał rację, pomyślał.To było marnotrawstwo, w tym nie byłorozkoszy.Jondalar poszedł wzdłu\ strumienia zbyt za\enowany, aby wyjść na łąkę.Ayla czekała przy du\ym głazie,obejmując ramieniem zrebaka i przytulając czoło do karku Whinney.Wyglądała tak bezbronnie, tuląc się dozwierzęcia i szukając u niego otuchy i pocieszenia.- Powinna u mnie szukać wsparcia, pomyślał, to japowinienem ją pocieszać.- Był pewny, \e to on był powodem jej zmartwienia i poczuł się zawstydzony, takjakby dopuścił się zasługującego na potępienie czynu.Z wahaniem wyszedł spomiędzy drzew.- Czasami mę\czyznie trudno zapanować nad swym pęcherzem -skłamał ze słabym uśmiechem.Ayla była zaskoczona.Dlaczego mówił słowa, które nie były prawdą? Wiedziała, co zrobił.Zaspokoił się.Mę\czyzna klanu wolałby raczej poprosić o partnerkę przywódcy, ni\ miałby się sam zaspokoić.Je\eli niemógłby opanować swych pragnień, a nie byłoby pod ręką innych kobiet, to nawet jej, przecie\ tak brzydkiej,dano by znak.śaden z dorosłych mę\czyzn nie zechciałby się sam zaspokoić.Jedynie młodzicy, którzyosiągnęli fizyczną dojrzałość, ale nie upolowali swej pierwszej zwierzyny, mogli się nad tym zastanawiać.AJondalar wolał sam zająć się sobą, ni\ jej dać znak.Nie tylko sprawiło jej to ból; czuła się upokorzona. Puściła jego słowa mimo uszu i starała się unikać jego wzroku.- Je\eli chcesz spróbować jazdy naWhinney, to potrzymam ją, a ty wejdz na ten głaz i wsiądz na nią.Powiem Whinney, \e chcesz pojezdzić.Mo\e ci na to pozwoli.Przecie\ dlatego przestali zbierać ziarno, przypomniał sobie.Co się stało z jego poprzednim zapałem?Jakim cudem mogło się tak wiele zmienić w ciągu spaceru z jednego krańca łąki na drugi? Starając sięsprawić wra\enie, \e wszystko jest normalnie, wdrapał się na głaz, a tymczasem Ayla podprowadziła bli\ejkonia.Ona równie\ unikała jego wzroku.- Co robisz, aby jechała tam, dokąd chcesz? - zapytał.Ayla musiała zastanowić się nad tym pytaniem.- Ja nie zmuszam jej do tego, ona chce jechać tam, gdzie i ja.- Ale skąd ona wie, dokąd chcesz jechać?- Nie wiem.- Nie wiedziała; nie myślała o tym.Jondalar postanowił się tym nie martwić.Miał ochotępojechać tam, dokąd zabierze go koń, je\eli w ogóle będzie miał ochotę go gdzieś zabrać.Dla uspokojeniapoło\ył klaczy dłoń na kłębie, a potem ostro\nie jej dosiadł.Whinney poło\yła po sobie uszy.Wiedziała, \e to nie była Ayla, i cię\ar był większy.Brakowało równie\owego natychmiastowego poczucia przewodnictwa.jakie dawało jej napięcie mięśni Ayli.Ale Ayla byłablisko, trzymała jej łeb, a mę\czyzna na grzbiecie te\ był znajomy.Klacz zatańczyła niezdecydowanie, alepo kilku chwilach się uspokoiła.- Co mam teraz zrobić? - zapytał Jondalar, siedząc na małym koniu ze zwieszonymi po bokach nogami inie wiedząc, co ma począć z rękoma.Ayla poklepała konia uspokajająco, a potem zwróciła się do niej w języku, który składał się po części zgestów, po części z gardłowych słów klanu i po części ze słów w języku Zelandonii.- Jondalar chciałby, abyś go przewiozła, Whinney.Jej głos miał naglący do ruszenia ton, dłoń delikatnie naciskała; to było wystarczającą wskazówką dlazwierzęcia.Whinney ruszyła do przodu.- W razie potrzeby obejmij ją za szyję - poradziła Ayla.Whinney była przyzwyczajona do noszeniaczłowieka na swym grzbiecie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki