[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Domyślam się, \e policja uniwersytecka zareagowała na awarię prądu.Główne wyjście niewchodzi w rachubę.Są inne?- Tylne, pod nami.Pięć pięter w dół.Pokręcił głową.- Pewnie idą je obstawić.Przygryzłam wargę.- Jest jeszcze wyjście z sąsiedniego budynku.Z Biblioteki Puseya.- Dobrze.- Z tym \e znajduje się tu\ za rogiem od wejścia do Widenera.- Na miły Bóg, przecie\ to Harvard! - Ben Pearl spojrzał na mnie z rozdra\nieniem.-Nie ma tu \adnych ukrytych drzwi, sekretnych tuneli?- Jeden - odparłam wolno.- W ka\dym razie był.Tunel pod dziedzińcem prowadzącydo Lamonta, biblioteki dla studentów.Gdy zaczynałam studia, tunel ten stał otworem dla wszystkich na uniwersytecie, a wszarych miesiącach pomiędzy Nowym Rokiem a początkiem wiosny zmieniał się w swoistypodziemny gościniec.Jednak\e rok pózniej w rzadziej odwiedzanych zakamarkach bibliotekizaczął grasować wandal, zostawiający po sobie ślady po misternie wyciętych kartkach.Najakiś czas stał się przedmiotem \artów.Przezwano go Minotaurem, bestią z labiryntu.Oficjalnie władze uczelni zareagowały na to zarządzeniem zakazującym studentomzapuszczania się w pojedynkę w gmatwaninę półek.Nieoficjalnie - prowadzone w tej sprawiew Widenerze śledztwo utknęło w miejscu.Któregoś ranka, kiedy przez śnieg przebijały się krokusy, obudziliśmy się z wieścią,\e krą\ący między regałami tajniacy pochwycili małego, dziwnego osobnika z wę\owymioczami i \e przejście z Biblioteki Lamonta zostało zamknięte.Wśród studentów rozeszła się plotka, \e wandala nie schwytał policjant, tylko ksiądz, i \e po tytanicznej walce cały tunelspłynął krwią, której nie da się zmyć.Oczywiście władze Harvardu nie raczyły odnieść się dotego zabobonu wprost.Usuwały za to ów tunel z ka\dej mapy, wykreślały wszelkie wzmiankio nim, jakie ukazały się drukiem, a na wykładowcach i pracownikach uczelni wymogłymilczenie w tej sprawie.Cztery lata wystarczyły, by istnienie tego przejścia wymazać niemaldoszczętnie ze zbiorowej pamięci studiujących.- Doskonale - ucieszył się Ben.- Jak znalazł.- Je\eli się zachowało.- Zachowało - odparł.- Na pewno.Ma pani wszystko, z czym tu przyszła, paniprofesor?Wróciłam do regału, na którym schowałam Chambersa, i wyciągnęłam go z półki.- Coś jeszcze?- Nie.- Urwałam w pół zdania.Torba! Zostawiłam ją w gabinecie Roz, wraz zportfelem i dokumentami.nic dziwnego, \e morderca znał moje imię.Zostawiłam muwizytówkę! Poczułam, \e się rumienię.- W gabinecie Roz została moja torba.A poza tym niejestem profesorem! - oświadczyłam.- I nigdy nie byłam.- Nie jest pani osobą, która ułatwia \ycie, co? - Pociągnął mnie przejściem, badającwzrokiem korytarz z gabinetami.- To te? - spytał szeptem, wskazując jedyne uchylone drzwi.Wyrwałam się i podeszłam do nich.Tu\ za progiem stanęłam jak wryta.Pokój rozbebeszono.Miękki fotel z poręczami le\ał przewrócony w kącie, jegopoduszki pocięto.Pośrodku piętrzyła się sterta ksią\ek.Ekran komputera był stłuczony.Wiszące za nim dwie mapy przedarte.Nie licząc martwego monitora, reszta rzeczy na biurkunie ucierpiała: obok klawiatury nadal le\ały turkusowe kolczyki, a na tylnej ścianie stał rządencyklopedii i słowników, w którym jednak\e ziała luka.Przed wyjściem odstawiłamfaksymilowe wydanie Folio na miejsce.Teraz go nie było.Mój prześladowca wiedział, po coprzyszedł, i zabrał to.Bałagan w gabinecie był więc aktem ślepego wandalizmu.Moja torba le\ała pod dziwnym kątem blisko sterty ksią\ek.Jej staranne uło\enie iporządek na biurku przeczyły jednak teorii ślepego wandalizmu.Chodziło o profanację -bezlitosne, zamierzone skalanie pamięci Roz.I ja miałam to zobaczyć!Myśli te przerwało mi głuche tąpnięcie.Ben natychmiast chwycił mnie za rękę iodciągnął między półki na korytarzu.Ksią\ka wypadła mi z rąk.Kiedy szukałam jej napodłodze, przykrył mnie ciałem.Ciemności rozszczepił jasny błysk i na korytarzu zabrzęczałosypiące się szkło.Budynkiem wstrząsnął niski, rozedrgany grzmot.Huk powoli ścichł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki