[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. (Małpa) się ode mnie, Cameron! Zwietna zabawa, prawda?  zawołała mama głosem tak promiennym, jakby była postaciąz kreskówki. Strasznie się cieszę, że mogliśmy się spotkać.Powinniśmy to częściej powtarzać.Kto ma ochotę na domowe lody?Następnego wieczora o tej samej porze kuliłem się w domku na drzewie i obserwowałemdom Lori.Owszem, czułem się jak idiota, ale drzewa między naszymi domami nie były dość grube,żebym mógł się za nimi ukryć.Jeśli chciałem mieć oko na podjazd przed jej domem, musiałbym sięschować w krzakach, a absolutnie nie zamierzałem chować się w krzakach.Wyglądałbym jak zbo-czeniec.Zamrugały tylne światła samochodu jej taty.Lori wycofała się z garażu i wyjechała na pod-jazd, a potem zakręciła w kierunku miasta i zniknęła.Wyskoczyłem z domku na drzewie, przebiegłem przez jej ogród i wpadłem do domu przezfrontowe drzwi.Może powinienem zadzwonić, no i niewykluczone, że nie byłem już mile widzianyw tym domu.Jednak nigdy wcześniej nie dzwoniłem do drzwi, kiedy wpadałem zobaczyć sięz McGillicuddym, więc nie uznałem za słuszne zrobić to teraz tylko dlatego, że stałem się personanon grata.Na szczęście nie musiałem się z tego tłumaczyć  pan McGillicuddy nie zauważył mojejobecności.Przez szklane drzwi salonu widziałem go na tylnej werandzie, która stała się ostatniojego ulubionym miejscem.Czytał coś i nawet nie podniósł głowy.Pobiegłem na górę schodami,rzuciłem okiem na pobojowisko w pokoju Lori (jak zwykle rozczarowujące: plakaty wakeboardowena ścianach, wszędzie rozrzucone książki, żadnej bielizny na wierzchu) i wpadłem do McGillicud-dy ego.Siedział przy biurku i stukał w klawiaturę komputera.Nie spojrzał na mnie, ale zapytał: Tak? Jedziemy  powiedziałem. Gdzie? Na randkę Lori z Parkerem.Teraz popatrzył na mnie znad kujońskich okularów, których używał do czytania. Nie wiedziałem, że to ma być podwójna randka.Poza tym nie jesteś w moim typie. Przestań się wydurniać i chodz, pewnie już ją zgubiliśmy.Nie możemy jechać za nią doParkera, musimy spotkać się z nimi w kinie i mieć nadzieję, że powiedziała prawdę o tym, gdzie sięwybiera.Otworzył usta. Bill!  ryknąłem  Rusz się!Nadal miał otwarte usta i uniesione brwi.Kiedy wreszcie zrozumiałem, że on nie zamierzasię nigdzie ruszyć, dopóki nie dam mu dojść do słowa i nie będę mu już przerywać, odezwał sięw końcu: Jestem umówiony z Tammy. Pózniej wpadniesz do niej do domu  obiecałem. W sumie przecież i tak byście tamw końcu pojechali.Rusz się!Westchnął, odwrócił się z powrotem do komputera i poruszył myszką. Co ty wyprawiasz?  zapytałem. Zamykasz go? Nie musisz niczego zamykać, nikt nieruszy twojego komputera, kiedy ciebie nie będzie.Rusz się!Nadal poruszał myszką i klepał w klawiaturę, jakby nie zwracał uwagi na to, że stoję nadnim, i nie czuł mojego oddechu na karku. Może wybuchnąć pożar.Nie chciałbym stracić pracy.  Są wakacje  przypomniałem. Nie masz żadnej pracy.I nie wybuchnie żaden pożar.Je-dyną osobą w okolicy, która mogłaby podłożyć ogień, jestem ja, a mnie tu nie będzie.Będę z tobąśledzić Lori.Rusz się!Przysiągłbym, że chyba z kwadrans zajęło mi odklejenie go od tej przeklętej bazy danych.Miałem nadzieję, że przez ten czas Lori zdążyła podjechać po Parkera i zawiezć go do kina.Przymoim pechu niewykluczone było, że teraz właśnie uzna za doskonały pomysł ucieczkę do Montgo-mery.Albo do Birmingham, rodzinnego miasta Parkera.Birmingham byłoby jeszcze gorsze.Kiedy już wreszcie wyciągnąłem McGillicuddy ego z pokoju, ten znowu zaczął się ślamaza-rzyć  wyjrzał na tylną werandę i zaczął opowiadać ojcu, dokąd się wybieramy.Nie słyszałem od-powiedzi jego taty, ale słyszałem, co mówi McGillicuddy:  Adam.Czemu nie? To nie ja zniknąłemz nim na całą noc.Jeśli będzie ze mną, nie będzie z nią. Rusz się  jęknąłem półgłosem.Udało mi się go przyprowadzić pod mój dom i do różowej furgonetki tylko dzięki temu, żezadzwonił z komórki do Tammy.Kiedy tylko skończył rozmowę, siadł na fotel pasażera i zatrzasnąłdrzwiczki, zaczął znowu się ze mną wykłócać: Dlaczego mamy jechać na randkę Lori? Przypilnować, żeby Parker niczego nie spróbował. Uruchomiłem silnik i podniosłemgłos, żeby go przekrzyczeć:  I przypilnować, żeby Lori niczego nie spróbowała.Kiedy wymyślajakiś plan, trochę ją ponosi. Wycofałem się na jezdnię. Boże, Vader, nie startujesz w wyścigach na wstecznym!  McGillicuddy przytrzymał sięjedną ręką framugi okna, a drugą krawędzi fotela i nie puścił, dopóki nie znalezliśmy się na asfal-cie.Najwyrazniej szybka jazda do przodu nie była tak przerażająca, jak szybka jazda do tyłu.Wes-tchnął i dodał: Wiesz, zachowujesz się jak jej stalker. Nie zachowuję się jak stalker  zaprotestowałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki