[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jedz, chłopie.- Ie - mruknął bumbler, ale się nie ruszył.- Daj mu czas - poradził Roland.- Myślę, że podejdzie.Bumbler wyciągnął długą izaskakująco smukłą szyję.Poruszył ostrym nosem, czując zapach pokarmu.W końcuprzytruchtał bliżej i Jake zauważył, że lekko utyka.Bumbler obwąchał suszone mięso, a potemjedną łapą oddzielił je od liścia.Przeprowadził tę operację delikatnie, z zabawną powagą.Kiedyodwinął mięso z liścia, pochłonął je jednym kęsem, po czym spojrzał na Jake a.- Ie! - powiedział i cofnął się, kiedy chłopiec parsknął śmiechem.- Strasznie chudy - odezwał się sennie Eddie za ich plecami.Na dzwięk jego głosubumbler natychmiast się odwrócił i znikł we mgle.- Wystraszyłeś go! - rzucił oskarżycielskim tonem Jake.- Jezu, przepraszam - tłumaczył się Eddie.Przygładził dłonią rozczochrane włosy.-Gdybym wiedział, że to jeden z twoich przyjaciół, Jake, poczęstowałbym go tym cholernymplackiem kawowym.Roland klepnął chłopca w ramię.- On wróci.- Jesteś pewien?- Jeśli tylko coś go nie zje.Nakarmiliśmy go, no nie? Zanim Jake zdążył odpowiedzieć,znów rozległ się łoskot bębnów.Słyszeli je już trzeci ranek, a dwukrotnie grały póznympopołudniem; ciche, monotonne dudnienie dolatujące od strony miasta.Tego ranka byłowyrazniejsze, chociaż w dalszym ciągu niezrozumiałe.Jake nienawidził tego dzwięku.Tak jakbygdzieś pod osłoną gęstej porannej mgły biło serce jakiegoś wielkiego zwierzęcia.- Nie domyślasz się, co to takiego, Rolandzie? - spytała Susannah.Włożyła koszulę izwiązała włosy z tyłu, a teraz składała skóry, pod którymi spała z Eddiem.- Nie.Jestem jednak pewien, że się dowiemy.- Bardzo pocieszające - mruknął kwaśno Eddie.Roland wstał.- Chodzmy.Szkoda dnia.* * *Mgła zaczęła rozpływać się mniej więcej godzinę po tym, jak ruszyli drogą.Po koleipopychali fotel Susannah, który ryzykownie kołysał się na wybojach, gdyż teraz droga byławybrukowana wielkimi, nieobrobionymi kamieniami.Pózny ranek był pogodny, skwarny ibezchmurny.Na południowym wschodzie wyraznie ukazywały się zarysy miasta.Dla Jake aniczym nie różniły się od panoramy Nowego Jorku, chociaż uznał, że te budynki nie są aż takwysokie.Jeśli to miejsce było opuszczone, jak większość w świecie Rolanda, to z pewnością zdaleka nie było tego widać.Tak jak Eddie, Jake zaczął żywić cichą nadzieję, że mogą znalezćtam pomoc.a przynajmniej dobry posiłek.Po lewej, trzydzieści lub czterdzieści mil dalej, widzieli szerokie zakole rzeki Send.Krążyły nad nią wielkie stada ptaków.Raz po raz któryś z nich składał skrzydła i spadał jakkamień, zapewne polując na ryby.Rzeka i droga powoli zbliżały się do siebie, chociaż wciąż niebyło widać punktu, w którym się zbiegały.Ujrzeli przed sobą więcej budynków.Większość wyglądała na zabudowania gospodarcze,a wszystkie sprawiały wrażenie opuszczonych.Niektóre zawaliły się, ale raczej należałoprzypuszczać, że stało się to pod wpływem czasu, a nie wrogich działań.Te szczegóły podsyciłynadzieję Eddiego i Jake a, że w mieście zastaną ludzi - lecz nie przyznawali się do tego, żeby niewyśmiali ich towarzysze.Na równinie pasły się niewielkie stada kosmatych zwierząt.Trzymałysię z daleka od drogi, chyba że chciały przez nią przebiec, co robiły bardzo szybko, galopem, jakgromadki dzieci obawiających się samochodów.Jake owi przypominały bizony.tylko żedostrzegł wśród nich kilka dwugłowych.Wspomniał o tym Rolandowi, który skinął potakująco.- Mutanty.- Takie jak te pod górami?Jake usłyszał w swoim głosie lęk i wiedział, że rewolwerowiec również musiał gousłyszeć, ale nic nie mógł na to poradzić.Doskonale pamiętał tamtą niekończącą się, koszmarnąpodróż na wózku.- Myślę, że tutejsze zmutowane odmiany wymierają.Tam, w górach, wciąż powstawałynowe.- A co z tym? - Jake wskazał na miasto.- Czy tam też napotkamy mutanty, czy też.Uzmysłowił sobie, że niewiele brakowało, a ujawniłby swoją nadzieję.Roland wzruszył ramionami.- Nie wiem, Jake.Powiedziałbym ci, gdybym wiedział.Mijali pusty budynek - niemal napewno farmę - który został częściowo spalony. Mógł spłonąć od pioruna - pomyślał Jake,zastanawiając się, co właściwie próbuje osiągnąć: wytłumaczyć coś, czy też oszukać sam siebie.Roland, zapewne czytając w jego myślach, objął go ramieniem.- Nawet nie próbuj zgadywać, Jake - rzekł.- Cokolwiek tu się stało, było to dawno temu.-Wskazał ręką.- Tam pewnie była zagroda dla koni.Teraz to tylko kilka żerdzi sterczących ztrawy.- Zwiat poszedł naprzód, prawda?Roland skinął głową
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Indeks
- Salvatore R.A. Dziedzictwo Mrocznego Elfa 1 Dziedzictwo
- Pratchett Terry & Baxter Stephen Długa Ziemia #1 Długa Ziemia
- Gwiezdne Wojny 116 Trylogia MROCZNE GNIAZDO Wladca dwumyslnych Denning Troy(1)
- LaFevers Robin Jego nadobna zabójczyni 02 Mroczny Triumf(1)
- Krentz Jayne Ann Mroczne dziedzictwo 01 Miedziana plaża
- Feehan Christine Karpaty 06 Mroczny płomień (oficjalne)
- Richard Roeper Debunked! Conspiracy Theories, Urban Legends, and Evil Plots of the 21st Century (2008)
- BULLOUGH, Donald A. Alcuin. Achievment and Reputation
- Uprowadzona Herries Anne
- Wolfe, Gene Soldado de la Niebla
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- sulimczyk.pev.pl