[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Co zjeżdżaj, jakie zjeżdżaj, gdzie lecieć?! Kto ci to wszystko załatwił?! Myślałem, że ci zależy, ale jak nie, to nie.Znajdą się tacy, co im będzie bardziej zależało!Czesio kątem oka dostrzegł nagle kopertę z czymś lepszym i odrobinę się nadłamał.— Kto mówi, że nie zależy, coś ty głupi?! Zależy mi jak cholera, ale umówiony jestem! Na szóstą, już się spóźniłem! Zostawiamy to wszystko, jazda!— A to chałę ci powiem o zagranicznych.Czesio nadłamał się mocniej.— O jakich zagranicznych?Stefek nie wymyślił jeszcze co i o jakich znaczkach ma mówić, musiał zatem zyskać na czasie.— Wielkie mi spóźnienie, parę minut… Daleko masz?— Na Bonifacego, ty głupku! Diabli wiedzą, czy będzie autobus, tam nie ma dojazdu! Niedziela, taksówek też nie ma!— Bonifacego prawie pod nosem…Czesio się zdenerwował.Ten gówniarz znów mu się przestał podobać, a już, przez te znaczki, jakoś złagodniał dla niego, okazuje się, że niepotrzebnie…— Sto trzydzieści numer, ty kretynie! — warknął ze złością.— Na samym końcu, kawał trzeba pruć na piechotę! Jakie znaczki zagraniczne, gadaj, bo cię strzelę!Na Stefka spłynęło właśnie podwójne natchnienie.— Dobra, powiem.Ta pani, co nam to dała, ma w domu zagraniczne.Całą kupkę.Miałem to zabrać od niej wieczorem, chciałem ci zrobić niespodziankę.Jak nie polecę i nie wezmę, to da komu innemu, takich amatorów to ona ma zatrzęsienie.Czesia szarpnęła rozterka.— Gdzie ta pani mieszka?— A tu zaraz, prawie naprzeciwko.Rozterka omal nie rozerwała Czesia na sztuki.Zastanawiał się przez całą sekundę.— To gazu! Lecimy! Skoczysz do tej pani, a ja poczekam! Tylko już, cholera, bo mnie tu zaraz szlag trafi! Wyłaź zza tego stołu, jak rany, paraliż cię tknął?! Już!!!Stefek przez chwilę próbował kuleć, ale źle mu to wyszło, bo dla nagłego kalectwa nie znalazł uzasadnienia.Noga mogła mu zdrętwieć, zdrętwienie nogi jednakże przechodzi po kilku krokach i na długofalową akcję się nie nadaje.Czesio miotał się, tupał i poganiał go, co chwila spoglądając na zegarek.Wybiegli na ulicę.— Ruszaj się żwawiej! Gdzie…?— A o, tam.Tamten dom.Gdzie poczekasz?— Przecież nie na dachu! Tu będę czekał, przed drzwiami! Jakby taksówka jechała, złapię i zatrzymam.Jazda, leć!Stefek miał wielką nadzieję, że żadnej taksówki nie będzie.Przestał już poruszać się ślamazarnie, skoczył na schody, popędził w górę po trzy stopnie.Drzwi pani Polińskiej ominął, nie spojrzał na nie nawet, nie miał zamiaru do nich zadzwonić.Potrzebna mu była Karolina razem ze swoim złym psem.Modlił się, żeby była w domu.Otworzyła mu jej mamusia.— Ja do Karoliny — rzekł pośpiesznie.— Można?— Karolina, gość do ciebie — powiedziała jej mamusia i przestała się nim interesować.Karo szczekała na niego krótko i bez przekonania.Obwąchała go, przypomniała sobie, że nie jest wrogiem i ułożyła gładko na grzbiecie sierść, w pierwszej chwili zjeżoną.Machnęła nawet ogonem.Karolina zaprosiła go do swego pokoju, gdzie panował zaskakująco piękny bałagan.Rozrzucone tam były wszędzie takie zabawki, że Stefek o mało nie dostał rozbieżnego zeza.— Pomożesz? — spytał z naciskiem i bez wstępów.Karolina bez namysłu kiwnęła głową.— Teraz zaraz?— Nie dość, że zaraz, ale nie ma sekundy czasu! Powiem ci, jak zrobimy, już się nie da trzymać go za drzwiami, wylazł na ulicę, ale wiem, dokąd jedzie.Tam jest pusto, niech się ogania od psa.Trzeba jechać autobusem.— Do autobusu muszę jej włożyć kaganiec — powiedziała Karolina, w najmniejszej mierze nie wnikając w szczegóły przedsięwzięcia.— Włóż — zgodził się Stefek.— Zdjąć zawsze można.Dodaj gazu, ja będę przed drzwiami…Czesio biegał przed domem tam i z powrotem, półprzytomny z pośpiechu i zdenerwowania.Stefek wytrzymał go jeszcze chwilę, kryjąc się w wejściu i nadsłuchując odgłosów z góry [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki