[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Pan? Skąd znowu! Proszę się tak nie postarzać — roześmiała się złotowłosa piękność.— Czasami mówią mi, że jestem za stary — westchnął mały Belg i dodał żałośnie: — Mówią mi to młode dziewczęta.— Ale bardzo mało uprzejme dziewczęta.Coś takiego mogłaby z powodzeniem palnąć nasza córka.— Pani ma córkę?— Mam.Wyrażając się ściślej to moja pasierbica.— Miło mi będzie poznać tę młodą osobę — powiedział Poirot ze zwykłą galanterią.— Nie ma jej w domu.Jest obecnie w Londynie, gdzie pracuje.— W dzisiejszych czasach prawie wszystkie młode dziewczęta pracują zawodowo.— Aha… Każda chce coś robić — bąknęła bez przekonania pani Restarick.— Nawet mężatki wracają nieraz do warsztatu, biurka lub nauczania w szkole.— A pani nie zamierza wrócić do czegoś? — zapytał mały Belg.— Nie.Ja pochodzę z Afryki Południowej.Do Anglii przyjechałam z mężem… bardzo niedawno.Jeszcze do dziś wszystko wydaje mi się tutaj jakieś dziwne.— Rozejrzała się dokoła bez entuzjazmu, jak osądził Poirot.Pokój był urządzony bogato, przeciętnie, pozbawiony indywidualności.Akcent osobisty stanowiły tylko dwa duże portrety.Jeden przedstawiał kobietę o zaciśniętych ustach, ubraną w wieczorową suknię z szarego aksamitu.Z przeciwległej ściany spoglądał na nią mniej więcej trzydziestoletni mężczyzna, którego twarz wyrażała stłumioną energię.— Zapewne córce państwa nudno na wsi? — wznowił rozmowę mały Belg.— Tak.Nie jest zachwycona.Znacznie lepiej czuje się w Londynie.— Pani Restarick zrobiła pauzę i podjęła stłumionym głosem, jak gdyby z wysiłkiem dobywała z siebie słowa.— Ona mnie nie znosi.— Nie może być! — zawołał Poirot z iście francuską uprzejmością.— Może… Może.Coś podobnego nierzadko się zdarza.Myślę, że dorosłej dziewczynie trudno na ogół pogodzić się z istnieniem macochy.— Czy córka państwa bardzo kochała swoją matkę?— Myślę, że tak.To trudna dziewczyna, jak chyba większość ich obecnie.— Rodzice mają dziś mniejszy wpływ na córki — podchwycił z westchnieniem detektyw.— Inaczej bywało w dawnych czasach.— Zapewne ma pan słuszność.— Może to drażliwy temat, ale moim zdaniem, modame, współczesne dziewczęta zbyt beztrosko wybierają… Jak to się teraz mówi…? Chłopców, z którymi chodzą.— Właśnie pod tym względem ojciec ma moc kłopotów z Normą.Ale nad czym tu biadać? Każdy musi eksperymentować na własny rachunek… Zaprowadzę pana do wuja Roddy’ego.Na piętrze ma własne pokoje.Ruszyła w stronę drzwi.Poirot obejrzał się przez ramię.Ponury salon, bez charakteru, z wyjątkiem może tych portretów.Kobiecy strój wskazywał, że liczą sobie sporo lat.Pierwsza pani Restarick (jeżeli to jej podobizna) wcale nie podobała się małemu Belgowi.— Doskonałe portrety, madame — powiedział.— Wcale niezłe.Malował je Landsberger.Tak brzmiało nazwisko portrecisty, który przed dwudziestoma laty był sławny i kazał płacić sobie wyjątkowo słono.Później reprezentowany przezeń drobiazgowy naturalizm wyszedł z mody i po śmierci artysty niewiele o nim mówiono.Czasami jego modele nazywano zjadliwie manekinami krawieckimi, lecz Poirot nie sądził, by malarstwo Landsbergera miało być aż tak kiepskie.Podejrzewał, iż specyficzna drwina kryje się pod wymuskaniem, które zdawało się przychodzić temu malarzowi bez żadnego wysiłku.— Niedawno zostały ściągnięte ze strychu — mówiła gospodyni śpiesząc przed gościem na piętro — odświeżone… — urwała nagle; znieruchomiała wsparta palcami o poręcz schodów.Na górnym podeście ukazała się postać zmierzająca w dół po schodach.Wydawała się tutaj dziwnie nie na miejscu: jak gdyby do mieszczańskiego domu zawitał nagle ktoś w maskaradowym kostiumie.Poirot znał podobne typy.Często spotykał je na ulicach Londynu — ba! Nawet podczas zebrań towarzyskich.Przedstawiciel dzisiejszej młodzieży miał na sobie czarną marynarkę, ozdobną kamizelkę z aksamitu, bardzo obcisłe spodnie, a gęste kasztanowate loki opadały mu na kark i ramiona.Wyglądał anachronicznie i, szczerze mówiąc, ładnie, a ustalenie płci, do jakiej należał, wymagało kilku sekund obserwacji.— Dawid! — rzuciła szorstko pani domu.— Skąd się tu wziąłeś, u licha?Młodzieniec nie stropił się wcale.— Spłoszyłem cię, co? — zapytał.— Przepraszam, Mary.— Co robisz… w naszym domu? Przyjechałeś z Normą?— Z Normą? Nie.Myślałem, że zastanę ją u was.— U nas? Co ty pleciesz? Norma jest w Londynie.— Nic podobnego, kochanie.W każdym razie nie ma jej pod sześćdziesiątym siódmym w Borodene Mansions.— Nie ma jej tam? Jak to?— Nie wróciła z weekendu.Kapujesz? Wobec tego postanowiłem skoczyć tutaj, zobaczyć, co się z nią dzieje [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki