[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I oni to chyba wiedzą.– Ryan poczuł się nagle okropnie zmęczony.Agent to zauważył.–Potrzeba panu co najmniej ośmiu godzin snu, a może i dziewięciu – odezwał się Robberton z bardzo poważną miną – Tak jak i my w naszej służbie.Zmęczenie przynosi fatalne skutki.Człowiek przestaje racjonalnie myśleć.A Szef potrzebuje bystrego doradcy, no nie?–Nie mam nic przeciwko ośmiu godzinom.Może nawet łyknę wieczorem drinka – rozmyślał głośno Ryan.Na podjeździe stał nieznany samochód.–To Andrea – poinformował Robberton, zatrzymując oficjalną limuzynę przed wejściem do domu – Już z nią rozmawiałem.Wykład pana żony wypadł świetnie.Wszystko poszło jak z płatka.–Jak to dobrze, że mamy dwa gościnne pokoje! – zawołał Jack wchodząc do saloniku w którym panował doskonały nastrój – Andrea, z wzajemnością, przypadła do gustu Cathy.Podczas kiedy Ryan spożywał lekki posiłek, obaj agenci Tajnej Służby cicho konferowali.–Mów, co się dzieje, kochanie – poprosiła Cathy męża.–Mamy poważny kryzys.Dwa kryzysy.Z Japończykami i na Wall Street.–Ale co się właściwie wydarzyło?–Dotychczas wszystko wydarzyło się na morzu.Nie dotarło to jeszcze do wiadomości publicznej, ale lada chwila dojdzie.–Będzie wojna?Jack podniósł głowę z nad talerza i mruknął – Możliwe.–Ale ci Japończycy, których dziś spotkałam, byli tacy mili.Czy to możliwe, że oni nic nie wiedzą?–Nie wiedzą.–To wszystko zupełnie nie ma sensu!–Masz absolutną rację, kochanie.Nie ma – Zadzwonił telefon.Ten podłączony do normalnej sieci.Jack znajdował się najbliżej aparatu i podniósł słuchawkę – Słucham?–Czy mówię z doktorem Johnem Ryanem? – zapytał obcy głos.–Aha.Kto mówi?–George Winston.Nie wiem, czy pan sobie przypomina, ale w ubiegłym roku spotkaliśmy się w Klubie Harwardzkim.Wygłosiłem pogadankę na temat analizy trendów.Siedział pan przy sąsiednim stoliku.A przy okazji, gratuluję tej roboty z Silicon Alchemy.–Dziękuję – odparł Ryan – Wie pan, jesteśmy teraz okropnie zajęci i…–Muszę się z panem spotkać.To bardzo ważne.–A o co chodzi?–Potrzeba mi piętnastu do dwudziestu minut, żeby to wyjaśnić.Mam w Newark helikopter i samolot.Mogę zjawić się o każdej porze – Na chwilę zapanowało milczenie po obu stronach.Potem Winston dokończył – Może mi pan wierzyć doktorze Ryan, że nie nalegałbym gdyby to nie było ważne.Jack zastanawiał się tylko przez sekundę.George Winston był poważnym graczem na rynku finansowym.Jego reputacja na Wall Street była nieskazitelna: twardy, mądry, uczciwy.I teraz dopiero Ryan przypomniał sobie, ze Winston sprzedał swój holding komuś z Japonii! Jakiemuś Yamacie.Z tym nazwiskiem Ryan się już spotkał poprzednio.–No więc dobrze, jakoś pana wcisnę.Proszę zadzwonić do mnie jutro rano około ósmej, to dokładniej określę czas.–Wobec tego do jutra.Dziękuję, że poświęcił mi pan swój czas.– Linia zamarła.Kiedy Ryan odwrócił głowę, zastał żonę z powrotem przy pracy.Notatki z kajetu przenosiła do laptopa – Apple Powerbook 800.–Myślałem, że masz do tego sekretarkę – zauważył z tolerancyjnym uśmiechem.–Kiedy ona przepisuje, to nie potrafi myśleć nad przetworzeniem moich uwag.A ja potrafię – odparła Cathy.– Bo to są moje myśli.– Wahała się z powtórzeniem Jackowi tego, co jej obwieścił Bernie na temat Laskera.Przejęła wiele poglądów męża.Jednym z nich była wiara w szczęście i przeświadczenie, że można wszystko zepsuć przedwczesnym opowiadaniem.– Dziś po tym wykładzie przyszła mi do głowy interesująca myśl.–I od razu ją zapisałaś…Cathy podniosła głowę, na twarzy pojawił się jej przebiegły uśmieszek: – Jack, jeśli od razu…–Wiem, wiem, to znaczy, że to się nie wydarzyło.Dlaczego nie?W tej części świata poranek pojawił się jak burza i tak dalej, i tak dalej, czytamy w poemacie.Słońce parzyło.Cholerne gorąco, stwierdził admirał Dubro.Wściekłe gorąco! Może nawet tak wściekłe jak on sam w tej chwili.Zachowywał zewnętrzny spokój i był nawet uprzejmy, ale wewnątrz cierpiał zarówno na upał, jak i z powodu tych tam politycznych biurokratów i durniów.Z pewnością ci polityczni durnie, strategiczni durnie i operacyjni durnie myślą sobie jedno i to samo: że on i jego grupa lotniskowcowa mogą sobie tutaj w nieskończoność ganiać po falach przez nikogo nie zauważeni, wykonując swój popisowy numer Tańca Duchów i straszyć Hindusów na odległość.Zabawa świetna, ale do czasu.Zamysł był dobry: doprowadzić blisko grupę bojową bez dania drugiej stronie szansy jej rozpoznania i wykrycia, a potem uderzyć znienacka.Świetnie się do tego nadawał lotniskowiec nuklearny.Można to było zrobić raz, dwa, a nawet trzy, jeśli dowódca miał jaja, ale nie można przeciągać tego w nieskończoność, ponieważ ta druga strona też ma trochę oleju w głowie.Wcześniej czy później każdy amulet przestaje działać i szczęście się odwraca.I tak się stało.W tym wypadku nie zawinili gracze, nie Dubro i jego ludzie, ale w sprawę wplątał się ptaszek.Według późniejszej rekonstrukcji toku wydarzeń przez sztab operacyjny sprawcą nieszczęścia był jeden głupi Sea Harrier Indyjskich Sił Powietrznych, który znajdował się właśnie na samiutkim końcu swego półkolistego szlaku patrolowego.Miał włączony pionowy radar i przyłapał jeden z zaopatrzeniowych tankowców admirała Dubro.Tankowce właśnie płynęły na północny wschód, żeby zaopatrzyć w paliwo okręty eskorty, których zbiorniki były w dwu trzecich puste po eskapadzie na południe od Sri Lanki.W godzinę później inny Harrier, prawdopodobnie rozbrojony i wypełniony jedynie dodatkowymi zbiornikami na paliwo, zbliżył się na tyle, że mógł dokonać obserwacji wizualnej.Dowódca flotylli tendrów natychmiast zmienił kurs, ale złe już się stało.Położenie tendrów i obu fregat eskortujących wyraźnie wskazywało, że Dubro wraz ze swoją grupą znajdował się na południowy wschód od przylądka Dondra Head.Zdjęcia satelitarne wykazały, że natychmiast pojawiła się indyjska flota, podzieliła się na dwie grupy i też popłynęła na północny wschód.Dubro nie miał teraz wyboru.Musiał pozwolić tankowcom na kontynuowanie kursu, gdyż tajność operacji przestawała być istotna, gdy okręty eskortowe o konwencjonalnym napędzie miały prawie puste zbiorniki.Nie mógł ryzykować, że bezradne staną na pełnym morzu.Dubro wypił duszkiem przyniesioną mu poranną kawę.Po drugiej stronie biurka, naprzeciwko admirała, siedział komandor Harrison.Okazywał wielki rozsądek nie odzywając się ani słowem, póki admirał nie przemówi pierwszy.–Co dobrego, Ed? – spytał wreszcie admirał.–W dalszym ciągu mamy przewagę ogniową – odparł oficer operacyjny grupy.Przewagę ogniową! Dubro miał wątpliwości.Być może, być może, ale tylko dwie trzecie samolotów było w gotowości bojowej.Są już zbyt długo poza bazą.Zaczynało brakować części zapasowych.W hangarach stały maszyny, jedna koło drugiej, z otwartymi klapami otworów kontrolnych czekając na części, których magazynierzy już nie mieli.Czekano na okręt dostawczy z częściami płynący z Diego Garcia, dokąd przysłano zaopatrzenie ze Stanów.W trzy dni po dostarczeniu części wszystkie samoloty będą w zasadzie w pełni operacyjne, tyle że personel jest już zmęczony.Poprzedniego dnia na pokładzie startowym dwóch ludzi uległo wypadkowi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki